Raz przynajmniej nie musiałam udawać niewiniątka, kiedy wyjąkałam:
– Ja… widziałam ten obrazek, ale go nie wzięłam. To znaczy, kiedy wychodziłam, pan Clemmings odkładał go na miejsce.
Policjanci Knightley i Jones wymienili znaczące spojrzenia. Zanim jednak zdążyli coś powiedzieć, zza rogu budynku przy basenie ktoś wyszedł.
To był Paul Slater.
– Czy jest jakiś problem, jeśli chodzi o opiekunkę mojego brata, panowie? – zapytał znudzonym tonem, który wskazywał, że osoby zatrudniane przez rodzinę Slaterów są rutynowo wzywane na przesłuchania przez policję.
– Proszę wybaczyć – odparł urażony Knightley – ale jak tylko skończymy przesłuchiwać świadka…
Paul gwałtownym gestem ściągnął okulary przeciwsłoneczne i warknął:
– Czy zdają sobie panowie sprawę, że panna Simon jest niepełnoletnia? Czy nie powinniście jej przesłuchiwać w obecności rodziców?
Jones zatrzepotał powiekami.
– Przepraszam, eee, proszę pana – zaczął, chociaż było jasne, że nie uważał Paula za jakiegoś „pana”, widząc, że ten nie ma jeszcze osiemnastu lat. – Ta młoda dama nie jest aresztowana. Chcieliśmy tylko zadać jej parę…
– Skoro nie jest aresztowana – przerwał mu Paul – to wcale nie musi z wami rozmawiać, zgadza się?
Policjanci Knightley i Jones znowu popatrzyli po sobie. Potem odezwał się Knightley:
– Cóż, nie. Mamy jednak do czynienia z przypadkiem śmierci i kradzieży, a są powody, żeby sądzić, że ona może posiadać informacje…
Paul skierował wzrok na mnie.
– Suze, czy ci dżentelmeni odczytali ci twoje prawa? – Hm… Nie.
– Czy chcesz z nimi rozmawiać?
– Hm. – Zerknęłam nerwowo na policjantów Jonesa i Knightleya. – Niekoniecznie.
– Więc nie musisz.
Paul schylił się, ujmując mnie pod ramię.
– Powiedz „do widzenia” miłym panom policjantom – powiedział, pociągając mnie do góry.
Spojrzałam na policjantów.
– Jest mi bardzo przykro – wybąkałam – że doktor Clemmings nie żyje, ale przysięgam, że nie wiem, co mu się stało, ani też, co stało się z obrazkiem. Do widzenia.
Potem pozwoliłam Paulowi Slaterowi zaprowadzić się z powrotem na basen.
Zwykle nie jestem taka potulna, ale mówię wam, byłam w szoku. Może wynikało to z radości, że mnie przesłuchiwano, lecz nie zaciągnięto na komisariat, kiedy jednak znaleźliśmy się poza zasięgiem wzroku policjantów Knightleya i Jonesa, obróciłam się na pięcie, chwytając Paula za nadgarstek.
– W porządku – powiedziałam. – O co chodzi?
Paul włożył ciemne okulary, więc nie mogłam odczytać wyrazu jego oczu, sądzę jednak, że był rozbawiony. – W jakim sensie?
– W sensie – kiwnęłam głową w stronę budynku przy basenie – tego występu w charakterze mojego wybawiciela. Popraw mnie, jeśli się mylę, ale nie zamierzałeś wczoraj wydać mnie w ręce władz? Albo naskarżyć na mnie szefowej?
Paul wzruszył ramionami.
– Tak – przyznał. – Ktoś jednak zwrócił mi uwagę, że więcej much łapie się na miód niż na ocet.
W tym momencie poczułam się najwyżej nieznacznie urażona porównaniem do muchy. Nie przyszło mi też do głowy zastanowić się, kim mógł być ów „ktoś”.
Nie upłynęło jednak wiele czasu, a się dowiedziałam.
No dobrze, więc umówiłam się z nim. No i co?
No i co się niby stało? Chłopak zapytał, czy pójdę z nim na burgera, jak odstawię jego brata do rodziców o piątej, a ja się zgodziłam.
Dlaczego miałabym się nie zgodzić? Do czego mi się śpieszy? No, chyba nie na kolację. Karaluch w cieście? Pająk w potrawce?
Och, oraz nie do ducha, który kazał zamordować swojego narzeczonego i przy najbliższej sposobności zamierzał potraktować mnie dokładnie tak samo.
Pomyślałam, że może źle oceniłam Paula. Może byłam niesprawiedliwa. Owszem, poprzedniego dnia nie okazał się zbyt miły, ale nadrobił to z nawiązką, wyciągając mnie z łap gliniarzy.
I niczego nie próbował. Ani razu. Kiedy powiedziałam, że chcę wrócić do domu, stwierdził „nie ma sprawy” i mnie odwiózł.
No i to z pewnością to nie jego wina, że nie mógł wjechać na podjazd przed domem, bo parkowały tam wozy policyjne i karetki.
Przysięgam, że za pieniądze zarobione latem kupię telefon komórkowy. Dzieją się różne rzeczy, a ja nie mam o niczym pojęcia, bo akurat wcinam z kimś burgery w barze.
Wyskoczyłam z samochodu i rzuciłam się pędem w stronę domu. Kiedy dotarłam do taśmy rozpiętej wokół dołu, w którym miała być sauna, ktoś złapał mnie w pasie i odwrócił, zanim zdołałam zrobić to, co zamierzałam, a mianowicie, jakkolwiek nie jestem do końca tego pewna, zejść na dno dołu, gdzie gromadka ludzi pochylała się nad czymś, co musiało, jak sądzę, być ciałem.
Ale, jak już wspomniałam, ktoś mnie zatrzymał.
– Hej, tygrysie – powiedział ten ktoś, okręcając mnie. Okazało się, że to przeraźliwie brudny, spocony i zupełnie do siebie niepodobny, Andy – Poczekaj. Nic tam po tobie.
– Andy… – Słońce jeszcze nie zaszło, ale i tak niewiele widziałam. Czułam się jak w tunelu i jedyne, co mi się rzucało w oczy, to maleńki krążek światła na jego końcu. – Andy, gdzie jest mama?
– Z mamą wszystko w porządku – powiedział Andy. – Nikomu nic się nie stało.
Krążek światła zaczął się poszerzać. Dostrzegłam teraz twarz mamy, patrzącej na mnie z niepokojem z tarasu, z Przyćmionym za plecami, który uśmiechał się głupio, jak zwykle.
– Więc co… – Ludzie na dnie dołu podnieśli nosze, na których znajdowała się czarna torba na ciało, takie, jakie zwykle widuje się w telewizji. – Kto to jest? – zapytałam.
– Cóż, nie jesteśmy pewni – odparł ojczym. – Ale kimkolwiek był, spoczywa tam od bardzo dawna, są więc szanse, że to nie jest nikt, kogo znamy.
Na linii mojego wzroku zamajaczyła twarz Przyćmionego.
– To szkielet – poinformował mnie radośnie. Przeszedł, zdaje się, do porządku nad faktem, że jeszcze tego ranka miał gębę pełną robali, i znowu stał się dawnym nieznośnym sobą. – To było niesamowite, Suze, szkoda, że cię nie było. Łopata przeszła mi przez jego czaszkę. Pękła jak jajo.
No, tego było jak dla mnie za wiele. Wróciło wrażenie tunelu, ale nie na tyle szybko, żebym nie zauważyła, że coś spadło z noszy w momencie, gdy niesiono je obok mnie. Śledziłam to wzrokiem, kiedy spadało na ziemię, lądując blisko moich stóp. Był to tylko straszliwie poplamiony zmurszały kawałek materiału, nie większy od mojej dłoni. Zwykła szmata, można by powiedzieć, ale widać było, że w swoim czasie obszyta koronką. Jej kawałki nadał przy niej wisiały zwłaszcza w rogu, gdzie ledwie widoczne, znajdowały się wyhaftowane trzy litery: MDS.
Maria de Silva. To była chusteczka, której Jesse użył zeszłej nocy do obtarcia moich łez. Tylko że to była prawdziwa chusteczka, postrzępiona i zbrązowiała ze starości.
Wypadła z rozkładających się szmat trzymających kości Jessa w kupie.
Odwróciłam się i zwymiotowałam. Cheeseburger i ziemniaki były wszędzie.
Nie muszę chyba dodawać, że nikt poza mamą nie okazał mi współczucia. Przyćmiony oświadczył, że to coś najobrzydliwszego, co w życiu widział. Najwyraźniej zapomniał, co miał w ustach niecałe dwanaście godzin temu. Andy po prostu poszedł po szlauch, a Śpiący, równie obojętny, stwierdził, że musi iść, bo inaczej spóźni się do pracy.
Mama nalegała, żebym położyła się do łóżka. Chciała przy mnie posiedzieć, ale jej obecność w moim pokoju była ostatnią rzeczą, jakiej bym sobie w tym momencie życzyła. Zobaczyłam.jak wynoszą ciało Jesse'a z podwórza. Miałam ochotę porozmawiać z nim o tym niepokojącym wydarzeniu, ale jak mogłam to zrobić z mamą u boku?
Читать дальше