Karabin maszynowy sierżanta Borna służył uciekającemu przed Smokami Jeremy’emu ponad siedem lat…
Mike długo wduszał przyciski przed drugimi drzwiami, ale drzwi nie chciały ustąpić. Zostaliśmy wpuszczeni jedynie do pierwszego pomieszczenia bazy – wąskiego betonowego pokoju ze stalowymi szafami w ścianach i neonowymi panelami na suficie.
– Zaczekamy – zdecydował Mike. – Baza jest w trakcie konserwacji, do pomieszczeń wpuszczono dwutlenek węgla… w celach przeciwpożarowych – wyjaśnił.
W milczeniu oglądałem pokój.
– Co tutaj było?
– Przejście. Śluza przed wyjściem w skażoną atmosferę.
Mike podszedł do jednej z szaf. Przystawił lufę automatu do wąskiej szczeliny, odwrócił się… Spod lufy trysnęła fontanna metalowych drzazg.
Drzwiczki nie drgnęły. Mike podważył brzeg nożem, nacisnął mocniej.
– Złamiesz – ostrzegłem.
– Mam to gdzieś – odparł wesoło Mike.
Drzwi otworzyły się z nieprzyjemnym zgrzytem. Rzeczywiście, dobrze zrobił… w szafie leżały takie rzeczy, że na sam ich widok zapomniałem o bólu i męczącej drodze.
Kombinezon. Nie taki jak Mike’a, grubszy i z przezroczystym hełmem – chroniący przed promieniowaniem. Radiostacja. Dozymetr. Jakieś torebeczki na pasie. I broń – erkaem z pofałdowaną tarczą magazynka, pistolet, gruba rura kapsułowego miotacza ognia.
– Bierz – powiedział po prostu Mike. – Otwórz inne szafy. Tylko że wszystkie są standardowe…
– I co, nikogo tu nie ma? – spytałem głupio.
– Nikogo. To automatyczna baza, w wypadku konfliktu jądrowego garnizon miał obowiązek ją opuścić.
– Opuścić?
Wziąłem pistolet, wyjąłem magazynek, zajrzałem – żółciły się w nim naboje. Broń nie została uszkodzona i była gotowa do zabijania. Przeżyła swoich właścicieli i trafiła do mnie.
– Powiedz, Mike, po co chciałeś tu przyjść?
Znowu nacisnął guzik wewnętrznych drzwi. Bez rezultatu.
– Żeby zatrzymać zegar, Jack.
W bazie Rezerwa-6 znajdowały się dwie biblioteki, trzy baseny, ośrodek sportowy i bary. Mieszkańcy mieli dostęp do naturalnych jaskiń, ciągnących się setki metrów w dół, oranżerii, skopiowanej z projektowanego statku marsjańskiego, i obliczonych na wiele lat magazynów. Tam dało się żyć, więc ekssenatorowie i eksgenerałowie zaczęli żyć. Żyć i czekać, aż na powierzchni rozwieją się chmury. W bazie był również szpital i zaczęły się tam rodzić dzieci…
Jednym z pierwszych był Mike.
– Widzisz, komputer nadal działa – wyjaśnił Mike, gdy we wnętrzu bazy wentylatory wypompowywały gaz z korytarzy. – Dokładnie dwadzieścia lat po wojnie miał wydać polecenie ataku jądrowego na Rosję.
– Po co?
– Odłożona Zemsta. – Mike wzruszył ramionami. – Nasi rodzice nie mieli wątpliwości, że agresorami byli Rosjanie, i chcieli się zemścić nawet zza grobu.
– A kto zaczął wojnę? My?
Mike skrzywił się.
– W tym cała rzecz, że nie. Pewne małe państewko, które nie lubiło ani nas, ani Rosjan, ale już umiało produkować rakiety. Uważali, że ich wojna nie obejmie. Idioci…
– I co chcesz teraz zrobić?
– Wyłączyć komputer, jeśli się uda. A jeśli nie, zgasić reaktor.
Zapasowe baterie szwankują od dawna, a po przerwaniu dopływu energii wszystko stanie.
– Dlaczego wysłali właśnie ciebie? Gdybyś nie trafił na mnie, zębatki pożarłyby cię jeszcze w Wielkiej Rzece.
– Poszedłem w tajemnicy. Było nas tylko siedmiu, Jack, siedmiu, którzy postanowili naprawić błąd. Ron dyżurował przy pulpicie rakietowym naszej bazy, a teraz pewnie trafił pod sąd. Może go nawet rozstrzelają. Salwa zdemaskowała Rezerwę-6, a prezydent nam tego nie wybaczy.
– Prezydent?
Mike uśmiechnął się niewesoło.
– Nie tamten, nie prawdziwy. Zastępca ministra obrony, dowodzi bazą. Wszyscy go tak nazywają. Do licha z nim! Teraz najważniejsze jest powstrzymanie rakiet. Jest ich tutaj szesnaście.
– Nawet jeśli nie oni zaczęli wojnę, to walczyliśmy z nimi. Po co się tu pchałeś? Dlaczego szedłeś przez las, pod kulami? Rosja jest daleko. Niech sobie leci te twoje szesnaście rakiet.
Twarz Mike’a skamieniała, wzrok stał się ostry i wściekły.
– Jeszcze ci mało, Jack? Mało ci tego, co już się stało? Tam jest nie lepiej niż u nas, więc czemu mamy wysyłać na nich to jądrowe draństwo! Podoba ci się szare niebo? Lubisz pająki? Albo tych drani z klasztorów? Ci, którzy to zaczęli, mieszkają w schronach, nie martw się, tam jest całkiem nieźle! Lepiej im się tam żyje niż tobie tutaj! Czemu mówisz tak jak oni? Musimy przeżyć, po prostu przeżyć, wszyscy razem. Może wtedy zmądrzejemy…
– Leją na to. Jestem Smokiem! Smokiem! – wrzasnąłem na Mike’a. – Nie pamiętam już innego świata! Żyję w tych lasach i będę żył dalej!
– Nie kłam, Jack! Pamiętasz! I wcale nie jesteś Smokiem! Jesteś dobry!
Słowa ugrzęzły mi w gardle.
– Co ty pleciesz… ja… Na mnie nigdy nie obsycha ludzka krew!
Pożerałem wrogów jak pieczone kurczaki! Jestem potworem! – Zatrząsł mną histeryczny śmiech. – Mike, zbawca Rosji… Zastrzel mnie, a przyniesiesz ludziom więcej pożytku. Jestem gorszy niż jakiekolwiek zwierzę! Zanim zdechnę, jeszcze wszystkim pokażę… Bierz!
Podałem mu pistolet, nie zauważając teatralności tego gestu na szyi Mike’a wisiał przecież luger.
– Nie zamierzam do ciebie strzelać.
– A jeśli ja… jeśli strzelę do ciebie? Wiesz, co powiedziałeś?
Nazwałeś Smoka dobrym! Za to należy się śmierć!
Mike popatrzył spokojnie na pistolet.
– Wiesz co, Smo? Zabij mnie trochę później. Jeśli rzeczywiście musisz.
Znowu dotknął klawisza w ścianie. Tym razem drzwi drgnęły, coś zahuczało w podłodze. Zza odsuwających się skrzydeł buchnęło chłodem. Oświetlony nielicznymi lampami korytarz schodził w dół.
– Stój! – Zrobiłem krok w stronę Mike’a. – Pójdziemy razem.
Jeszcze nie miałem okazji… zabijać komputerów.
Mike popatrzył na mnie poważnie.
– Nie. Wybacz, Jack. Na pierwszym zakręcie rozstrzelałby cię automatyczny karabin.
– A ciebie?
– Mnie rozpozna. – Pokazał na swoje ramię.
Korytarz patrzył na nas ciemną, bezdenną źrenicą.
– Nie – powiedziałem cicho. – Nie puszczę cię samego. Nie wrócisz, czuję to… Opamiętaj się, połowa rakiet już dawno zardzewiała!
– Jeśli została choć jedna, trzeba iść.
Pociągnąłem go za rękę.
– Mike! Pomyśl o czymś innym… a jeśli u nich została podobna baza? I ona odpowie?
– To niczego nie zmienia! – krzyknął Mike i wyrwał mi rękę. Rozliczyłem się z tobą, Smoku? Jesteśmy kwita? To zostaw mnie!
Spadaj do swojego lasu!
Zrobił krok w ciemność.
– Mike… – Zamarłem na progu. – Poczekam tu na ciebie. Słyszysz? Nudno będzie wracać samemu…
Przez chwilę trwała cisza, potem usłyszałem głos chłopca:
– Dobrze, Jack. Postaram się nie siedzieć tam zbyt długo.
I ruszył w półmrok korytarza.
Czekałem bardzo długo. Już dawno się ściemniło i betonowy grobowiec rozświetlało jedynie mżenie lamp elektrycznych. Światło wydawało się martwe, ale może to tylko ja się od niego odzwyczaiłem… Z nudów zacząłem otwierać wszystkie szafy po kolei. Układałem na podłodze kombinezony i plecaki, automaty i apteczki, naboje w magazynkach i gładkie cylindry granatów. Zajęty segregowaniem tych skarbów, nie od razu spostrzegłem, że światło przygasa.
Читать дальше