Siergiej Łukianienko, Władimir Wasiliew
Dzienny Patrol
Дневной Дозор
Przełożyła Ewa Skórska
Wszelka zbieżność nazwisk, nazw i wydarzeń jest przypadkowa i nie ma żadnego odniesienia do ludzkiej działalności.
Zabrania się rozpowszechniania niniejszego tekstu jako szkalującego sprawę Światła.
Nocny Patrol
Zabrania się rozpowszechniania niniejszego tekstu jako szkalującego sprawę Ciemności.
Dzienny Patrol
W książce wykorzystano fragmenty utworów Włodzimierza Wysockiego, Julija Burkina, Kipielowa oraz grup: „Aria”, „Woskriesienije” i „Nautilius Pampilius”.
CZĘŚĆ PIERWSZA. NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY
Od Wszechświata początku
Pilnujemy porządku
W Dziennym czy Nocnym Patrolu
Dokonałeś wyboru.
Pamiętaj o tym, że masz
Pamiętaj, że zawsze masz zrobić
Swój wybór.
Wśród Ciemności i Światła
Droga biegnie niełatwa
Nasze ścieżki się plączą
Wciąż rozchodzą wciąż łączą
Pamiętaj o tym, że masz
Pamiętaj, że zawsze masz zrobić
Swój wybór * .
Klatka schodowa nie robiła najlepszego wrażenia. Zamek kodowy nie działał, pod nogami walały się zdeptane niedopałki tanich papierosów. Windę zasmarowano nieciekawymi napisami, w których słowo „Spartak” występowało równie często jak przekleństwa, a przyciski przypalono papierosami i troskliwie zalepiono stwardniałą na kamień gumą do żucia.
Drzwi do mieszkania idealnie pasowały do klatki schodowej. Derma z czasów Związku Radzieckiego, tanie aluminiowe cyfry, chyba tylko cudem trzymające się na krzywo zamocowanych wkrętach.
Natasza zawahała się. Na co ona liczy i po co w ogóle tu przyszła? Skoro już zgłupiała do tego stopnia, żeby uciekać się do magii, trzeba było otworzyć gazetę, włączyć telewizor albo radio… Tam przynajmniej reklamowali się doświadczeni parapsycholodzy z międzynarodowymi dyplomami… I tak wiadomo, że to oszustwo, ale przynajmniej byłby ładny wystrój, poważni ludzie, a nie ten przytułek dla nieudaczników.
Mimo wszystko zadzwoniła. Szkoda jej było czasu straconego na drogę.
Początkowo myślała, że w mieszkaniu nikogo nie ma, ale już po chwili rozległy się kroki – charakterystyczne człapanie spieszącego się człowieka, któremu zdeptane kapcie spadają z nóg. Na moment pociemniał malutki wizjer, potem szczęknął zamek i drzwi stanęły otworem.
– Ojej, Natasza, to ty? Wejdź…
Nigdy nie lubiła ludzi od razu przechodzących na „ty”. Rzecz jasna, wolała ten sposób zwracania się, ale wypadałoby najpierw zapytać o pozwolenie, prawda?
Tymczasem kobieta, która otworzyła drzwi, bezceremonialnie wciągała gościa do środka z wyrazem tak szczerej gościnności na niemłodej, wyzywająco umalowanej twarzy, że Natasza nie miała siły się opierać.
– Przyjaciółka powiedziała mi, że pani… – zaczęła Natasza.
– Wiem, kochana, wiem… – zamachała rękami gospodyni. – Ojej, nie zdejmuj butów, właśnie miałam sprzątać… Albo nie, zaczekaj, poszukam kapci.
Natasza rozejrzała się, z trudem skrywając wstręt.
Przedpokój był spory, ale nieprawdopodobnie zagracony. Słaba żarówka pod sufitem, najwyżej dwudziestka piątka, nie zdołała ukryć ogólnego ubóstwa. Na wieszaku sterty ubrań, wisiało nawet – ku uciesze moli – zimowe futro z piżmoszczurów. Odstające od podłogi linoleum miało nieciekawy szary kolor. Chyba gospodyni od dawna zabierała się do zrobienia porządków…
– Masz na imię Natasza. A ja Dasza.
„Dasza” była od niej starsza jakieś piętnaście, może nawet dwadzieścia lat. Mogłaby być mamą Nataszy, ale od takiej mamy człowiek uciekłby, gdzie pieprz rośnie. Gruba, rozlazła, przetłuszczone włosy, na paznokciach jaskrawy i odrapany lakier, sprana podomka i rozpadające się kapcie na bosych stopach. Paznokcie stóp również połyskiwały lakierem – co za wulgarność!
– Jest pani wróżką? – spytała Natasza. „Bo ja jestem idiotką” – pomyślała niemal równocześnie.
Dasza skinęła głową. Nachyliła się, wyciągając ze sterty butów gumowe kapcie. Ich wnętrze pokrywały sterczące gumowe pręciki, jeden z najbardziej kretyńskich wynalazków ludzkości. Marzenie fakira. Część gumowych „gwoździ” odpadła wieki temu, co jednak nie poprawiło znacząco wygody obuwia.
– Załóż! – zarządziła radośnie Dasza.
Niczym zahipnotyzowana, Natasza zrzuciła pantofelki i włożyła kapcie. Żegnajcie, pończochy, na pewno pójdzie kilka oczek. Nawet jeśli to słynne „Glamour” ze słynną lycrą. Wszystko na tym świecie jest oszustwem, wymyślonym przez sprytnych ludzi, na które dają się nabrać ludzie mądrzy.
– Tak, jestem wróżką – oznajmiła Dasza, czujnie obserwując proces zmiany obuwia. – Mam to po babci. I po mamie. Były wróżkami, pomagały ludziom, to u nas rodzinne… Chodźmy do kuchni, Nataszko, w pokoju bałagan…
Po raz kolejny przeklinając w myślach własną głupotę, Natasza ruszyła za gospodynią. Kuchnia pasowała do całej reszty. Sterta brudnych naczyń w zlewie, zasmarowany stół, z którego leniwie zsunął się karaluch, lepka podłoga, szare od kurzu okna, klosz lampy zapaskudzony przez muchy.
– Siadaj. – Dasza zręcznie wysunęła spod stołu taboret i postawiła na poczesnym miejscu – między stołem i trzęsącą się w konwulsjach lodówką „Saratów”.
– Dziękuję, postoję. – Natasza postanowiła nie siadać. Taboret budził jeszcze mniej zaufania niż stół czy podłoga. – Dasza… Daria?
– Daria.
– Szczerze mówiąc, chciałam się tylko dowiedzieć…
Kobieta wzruszyła ramionami i pstryknęła przyciskiem czajnika elektrycznego – była to chyba jedyna rzecz w tej kuchni, która nie wyglądała na znalezioną na śmietniku. Popatrzyła na Nataszkę.
– Dowiedzieć? Czego się tu dowiadywać? I tak wszystko widać jak na dłoni.
Na chwilę Nataszę ogarnęło nieprzyjemne uczucie, że w kuchni zrobiło się ciemno. Kolory poszarzały, ucichł bolesny terkot lodówki i szum samochodów na ulicy. Otarła zimny pot z czoła. To wszystko przez tę pogodę. Lato, upał, długa podróż metrem, ścisk w trolejbusie… Dlaczego nie wzięła taksówki? Odesłała kierowcę z samochodem, bo wstydziła się przyznać, dokąd i po co się wybrała… Ale czemu nie wzięła taksówki?
– Mąż od ciebie odszedł, Nataszko – powiedziała łagodnie Daria. – Dwa tygodnie temu. Raz – dwa, zebrał się, spakował ma – natki i wyszedł. Bez kłótni, bez sporów. Zostawił ci samochód, zostawił mieszkanie. Odszedł do czarnobrewej ścierwy, młodziutkiej… Ty też nie jesteś stara, córciu.
Natasza nie zareagowała na „córcię” – rozpaczliwie próbowała sobie przypomnieć, o czym mówiła przyjaciółce, a o czym nie. O „czarnobrewej” chyba nie… Chociaż tamta rzeczywiście jest smagła, czarnowłosa… Nataszę ogarnęło szaleństwo, poczuła, że zaślepiają wściekłość.
– Wiem też, dlaczego odszedł, córciu… Wybacz, że nazywam cię córcią, jesteś silną kobietą, przywykłaś sama myśleć o sobie i liczyć na siebie, ale wszystkie jesteście dla mnie jak rodzone córki… Dzieci nie mieliście, prawda, Nataszka?
– Prawda – wyszeptała Natasza.
– Czemu tak, kochana? – Wróżka pokręciła głową z wyrzutem. – Chciał mieć dziewczynkę, prawda?
Читать дальше