Zdaje się, że to nawet ja zapoczątkowałem je swoim „Smo”.
– A może zapomniałeś?
Akurat…
– Jackie… – Zdrobniałe, dziecięce imię, którym zwracano się do mnie przed Ostatnim Dniem, zabrzmiało tak głupio, że aż się roześmiałem. – Jack… Głupota. Nazywam się Smo, jasne?
– Oczywiście, tak tylko zapytałem.
Popatrzyłem na Mike’a – czy aby czasem nie kpi? Nie, twarz miał poważną… I wtedy poprzez delikatny plusk wody usłyszałem znajomy dźwięk – krótkie serie z automatu. Strzelano gdzieś za drzewami, i to na chybił trafił, wystrzały były niepewne, urywane.
Przekręciłem się na brzuch i przygotowałem broń. Jeśli nawet nie strzelano do nas, to jeszcze nie znaczy, że uda nam się nie wziąć w tym udziału. Obok rozciągnął się Książę, nawet Mike bez żadnej podpowiedzi położył się płasko na balach. Na brzegu na razie nikogo nie wiedziałem. Niewysokie, pomarańczowe drzewa schodziły niemal do samej wody, ale za cienkimi pniami trudno było się ukryć.
– Pewnie trafili – zasugerowałem.
Strzały rozległy się znowu, znacznie bliżej, i pozostały bez odpowiedzi.
Czyli ktoś z automatem goni bezbronnego.
– Może to Smok poluje? – zapytał Mike.
– Smoki nie strzelają bez potrzeby.
Chciałem ostrzec Mike’a, żeby dał spokój złośliwościom, ale wówczas akcja gwałtownie przyspieszyła. Z lasu wyskoczyła ludzka postać i zastygła nad lustrem wody. Mike, który od dłuższej chwili grzebał w plecaku, podniósł do oczu lornetkę.
– Dziewczyna…
W lesie zaterkotały strzały, dziewczyna pochyliła się i skoczyła do wody.
– Już po wszystkim – powiedziałem w zadumie. – Ta historia na zawsze pozostanie dla nas zagadką.
– Myślisz, że ją trafili? – zapytał Mike.
– Nie o to chodzi.
Głowa dziewczyny ukazała się nad wodą. Płynęła ku naszej powolnej tratwie, spod jej rąk strzelały srebrzyste wachlarze rozprysków.
– Lepiej się odwróć – poradziłem Mike’owi. – Zarówno w Wielkiej Rzece, jak i w obu Dopływach są takie małe rybki…
Różnie się je nazywa, przeważnie zębatki. Mają najwyżej dwa centymetry, ale zjadają człowieka w ciągu pół minuty.
Zobaczyłem, że po plecach Mike’a przebiegł dreszcz.
– Jak piranie… – wyszeptał.
A dziewczyna ciągle płynęła. Nie pokonała nawet połowy dystansu do tratwy, gdy na brzegu pojawił się jej prześladowca. W wieku Mike’a, rozebrany do pasa, z automatem w prawej ręce. Na widok płynącej dziewczyny krzyknął coś ze złością, a potem przyklęknął i wycelował.
Dziewczyna zanurkowała i kule zapluskały po wodzie. Robiło się coraz ciekawiej… Prześladowca nie miał zamiaru schwytać dziewczyny, chciał ją zabić, a przy tym bał się zaufać w tej sprawie rybkom.
Młodzik wstał, wypatrując swojej ofiary, i wtedy zobaczył tratwę.
– Smoki strzelają tak – powiedziałem do Mike’a i nacisnąłem spust.
Pierwsza kula trafiła w kolbę wycelowanego w nas automatu.
Drzazgi poleciały na wszystkie strony, a chłopak uskoczył w bok, wypuszczając broń z ręki. Strzeliłem jeszcze raz, celując w głowę, ale niestety chybiłem. Kula przeszła tuż obok i strzelec rzucił się do ucieczki. Jako trzecią wkładam zawsze kulę z przesuniętym środkiem ciężkości, żeby niepotrzebnie nie ryzykować. Strzelając, już wiedziałem, że trafię. Chłopak odchylił głowę i wygiął się w dzikim skurczu, jakby próbował odwzorować tę figurę, którą kreśliła w jego ciele kulka, wirująca jak frez.
Książę warknął aprobująco.
Popatrzyłem na dziewczynę i osłupiałem – od tratwy dzieliły ją tylko trzy metry. Mike wyciągnął się płasko i podał jej rękę, drugą trzymając się karku Księcia. O dziwo, pies nie zwrócił na to uwagi.
Jeszcze kilka wymachów ramion i dziewczyna złapała wyciągniętą dłoń Mike’a. I wtedy nagle rozpaczliwie krzyknęła. Mike wciągnął ją na tratwę, na nogi chlusnęła woda. Położyłem się na przeciwnej stronie, żeby nie doszło do wywrotki.
Przez chwilę wydawało mi się, że Mike razem ze swoją podopieczną znajdzie się w wodzie, może nawet wciągając tam Księcia.
Albo że wywróci się cała tratwa, przygniatając nas ciężkimi balami.
Ale tratwa wyrównała, tyle że zalała nas spora fala, zostawiając w szczelinach kilkanaście srebrzystych rybek. Książę zaczął zaciekle tłuc łapami, rozgniatając je; jedna wisiała mu na boku, wczepiona w sierść.
– Myślałem, że jest starsza – powiedziałem.
Dziewczyna miała niecałe dwanaście lat. Chuda, o brzydkiej, wystraszonej twarzy, na której mimo wody widać było łzy, w mokrej, przylegającej do ciała sukience; po nogach płynęły strużki krwi.
Prawa stopa, obuta w ciężki męski but, wydawała się dłuższa od lewej, bosej. Pomyślałem, że to niemożliwe, żeby takie żałosne stworzenie przepłynęło ponad sto metrów. Dziewczyna siedziała przy nogach Mike’a, trzymając go za rękę, na mnie i Księcia patrzyła ze szczerym przerażeniem.
No cóż, nie trzeba być filozofem, żeby rozpoznać we mnie Smoka.
– Myślałem, że starsza – powtórzyłem. – Zresztą, to nieistotne.
Twarz Mike wykrzywił grymas.
– Posłuchaj, Smoku – syknął – jeśli coś jej zrobisz…
Posłuszny niememu rozkazowi, Książę stanął na tylnych łapach, przednimi opierając się o ramiona Mike’a. Otwarta paszcza zastygła centymetr od twarzy chłopca.
– Jeśli jeszcze raz spróbujesz mi rozkazywać, zabiję i ciebie, i ją – obiecałem szczerze.
Mike milczał. Patrzyłem przez chwilę na jego skamieniałe ciało i przeniosłem spojrzenie na dziewczynę.
– Jak się nazywasz?
– Susie…
Susie, Suzanne… Upodobanie do dźwięcznych imion przetrwało nawet wojnę jądrową.
– Kto cię gonił?
– Nie wiem, ktoś z bandy…
– Skąd jesteś?
– Ze wsi…
– Z jakiej?
– Cienisty Zakątek…
Założyciel wsi musiał mieć niebanalne poczucie humoru.
– Banda tam została?
– Aha…
– A ty uciekłaś? Nie rycz! Ilu ich jest?
– Sześciu albo pięciu…
– A mężczyzn we wsi?
Wargi Susie zadrżały.
– Zabili ci ojca?
– Braata…
– Jasne.
Wyjąłem z plecaka Mike’a bandaż i rzuciłem chłopcu.
– Zamiast okazywać fochy, lepiej ją opatrz. Puść go wreszcie, Książę!
Gdy Mike bandażował dziewczynie pokąsane nogi, ja niespiesznie tłumaczyłem jej, co powinna zrobić.
– Czy w dole rzeki są farmy i osiedla, w których cię nie skrzywdzą?
– Tak…
– Za chwilę przybijemy do brzegu. Idź do swoich znajomych i nie próbuj wracać. Rozumiesz? Tam, gdzie mieszkałaś, nikt nie przeżyje.
Dziewczyna skinęła głową i skrzywiła usta, jakby chciała się rozpłakać. Trzeba przyznać, że nie była głupia – nie wspomniała ani słowem, dokąd zamierza pójść. Gdybym chciał potrząsnąć miejscowymi chłopami, wyciągnąłbym to z niej, ale teraz nie miałem do tego głowy. Gdyby była trochę starsza i ładniejsza, też by tak łatwo nie odeszła…
– Smo, a ty nie boisz się bandytów?
Trzeba przyznać, że przywykłem już do Mike’a na tyle, że nie reagowałem na takie dziwaczne pytania.
– Wiesz może, kto okazałby się silniejszy, ty czy tamta banda?
Wieś składała się z pięciu domów, otoczonych wysokim płotem. Przed Ostatnim Dniem to pewnie była farma. A może mieszkał tu jakiś amator ciszy i spokoju…
Jedyny wartownik spokojnie przechadzał się między domami.
Gdy po raz kolejny zniknął z pola widzenia, przeskoczyłem przez ogrodzenie. Za mną, niczym bezszelestny cień, ruszył Książę. Jasne, to nie to co Bracia Pana z ich systemem pierścienia – pięciu wartowników, poruszających się kołem i obserwujących się wzajemnie… Zachodząc wartownika od tyłu, przez kilka sekund skradałem się za nim, patrząc na plecy okryte kusą kurteczką. Wartownikowi jakoś dziwnie ruszały się łopatki, nienaturalnie mocno, do przodu i do tyłu. Czyżby mutant?
Читать дальше