I robi mi się go żal.
Ale żal to jeszcze nie powód, żebym miała zrywać się bladym świtem.
– Do widzenia – mówię i wychodzę.
Pomnik Ostatniego Spamera jak zwykle jest oblepiony młodzieżą. W Głębi jest dużo pomników, nietrudno zdobyć kawałek miejsca i wznieść na nim, co się chce. Ale szybko okazuje się, które z nich stają się popularne, a które nie. Na nieudanych, pod którymi nikt się nie umawia, siadają gołębie, brąz zielenieje, kruszy się marmur, w końcu przyjeżdża ciężarówka z merostwa Deeptown i wywozi nieudany twór na wysypisko śmieci. Wysypisko jest wieczne i nieskończone. Długie rzędy nikomu niepotrzebnych posągów.
Straszne miejsce.
Kończą tam wszystkie nieudane twory, opery skomponowane z sampli, książki napisane lewą nogą, szalone teorie filozoficzne, martwe obrazy. Wszystko to odchodzi donikąd, na wieczne przechowanie na bezkresnych wirtualnych wysypiskach.
Ale pomnik Spamera żyje i teraz u jego stóp niewiele jest wolnych ławek. Znajduję jedną, biorę w sklepiku butelkę piwa i siadam – specjalnie na środku ławki, dając do zrozumienia, że nie szukam przygodnych znajomości. Nikt się do mnie nie przysiada. Przywykliśmy szanować w Głębi swoją prywatność, i to bez czujnego nadzoru policji, bez supermanów nurków z MWD. To znaczy, że coś jednak umiemy?
Pomniki to tradycyjnie już miejsce spotkań. Nikt się tu ze mną nie umawiał, ale to jedyne miejsce, w którym spotkałam się w Głębi z Czyngisem.
Siedzę na ławeczce i piję zimne piwo – ma dokładnie taką temperaturę, jaką lubię. Patrzę na czyste niebo. Jak byłam mała, przestraszyłam się kiedyś nieba. Byłam z rodzicami nad morzem i leżąc na plecach, patrzyłam w górę. Niebo było bezdenne i czyste, i pomyślałam, że można w nie spaść. Oderwać się od gorącego piasku, machnąć rękami i polecieć w górę – w niebo, które stanie się przepaścią. A nad głową zawiruje przekręcona ziemia i płaczący rodzice, i zadarte głowy gapiów, i kołyszące gałęziami drzewa. Oni nie spadną w niebo, bo nie wiedzą, że można w nie spaść…
To było tak dawno, a ciągle przechowuję to wrażenie w pamięci. Razem z puzzlami, których nie dało się ułożyć. Razem z pierwszą miłością, pierwszym prawdziwym żalem, pierwszym wejściem do Głębi, pierwszą zdradą…
– Pozwoli pani?
Patrzę spode łba na Czyngisa, kiwam głową i przesuwam się trochę, robiąc mu miejsce.
– Śmieszne – mówi Czyngis półgłosem. – Wszystkie zdolności okazują się diabła warte, gdy prowajder odłącza cię od sieci. Na jedno jedyne polecenie z MWD.
– A jak teraz wszedłeś? – pytam.
– Po staremu, przez linię telefoniczną. – Czyngis siada obok.
– Nie zdradziłam was – zapewniam. – Obserwowano was od samego początku, ale uznano, że podnoszenie alarmu jest niewskazane. Dlatego was ignorowali, a kiedy zaszła potrzeba, wyłączyli.
Kiwa głową i milczy, chociaż wiem, że bardzo chce zadać pytanie.
– A jak mnie znalazłeś? – pytam. – Jest na mnie marker?
Czyngis kręci głową.
– Nie… Pomyślałem, że zwykle ludzie umawiają się pod pomnikami. Dasz łyka?
Do sklepiku z bezpłatnym piwem jest kilka kroków, ale daję mu butelkę i zaczynam mówić o tym, o czym nie mam prawa opowiadać. O tym, jak ludzie nie stają się nurkami.
– Dziękuję – mówi Czyngis, gdy kończę swoją opowieść. Dziękuję. Wierzę, że mimo wszystko jesteś po naszej stronie.
– A co ja mam z tym wspólnego? Przecież nic nie zrobiłam.
– Zrobiłaś – odpowiada z przekonaniem Czyngis. – Nie chciałaś, żeby im coś z tego wyszło. Może jako jedyna z tych, którzy obserwowali eksperyment.
– No to co? Wielu rzeczy nie chcę.
– Głębia to coś więcej, niż się zwykle myśli – mówi z przekonaniem Czyngis. – To nie tylko sfera przebywania. Jesteśmy cząstkami Głębi. Ona staje się taka, jaką chcemy ją widzieć. Gdybyśmy chcieli wypełnić ulice nurkami, już by się to stało. Widocznie tak było trzeba: ktoś z obserwujących eksperyment musiał nie chcieć, aby projekt zakończył się sukcesem.
Śmieszny facet. Niby dorosły człowiek, a…
– No dobrze, niech będzie, że to moja zasługa – zgadzam się. Przekonałeś mnie.
Czyngis uśmiecha się i oddaje mi piwo.
– Twój przyjaciel Stiekow… Naprawdę poszedł do więzienia, żeby schudnąć?
– Bóg raczy wiedzieć. – Czyngis wzrusza ramionami. – Nigdy tak naprawdę nie wiem, kiedy mówi poważnie. Pewnie sam nie zawsze to rozumie… Karino?
– Tak? – pytam, patrząc na niebo.
– Beznadziejny ze mnie amant – przyznaje samokrytycznie Czyngis.
Nie zaprzeczam. Pewnie w szkole panienki wieszały mu się na szyi. Tacy faceci uczą się uciekać przed dziewczynami, a nie zabiegać o ich względy.
– Ale wirtualne piwo nie jest najlepszą rzeczą na świecie – kontynuuje Czyngis. – Czy mógłbym cię zaprosić do restauracji?
O rany… Najpierw nie było żadnego, a teraz ustawiają się w kolejce. I Tomilin, i Czyngis…
– Czyngis – mówię, krzywiąc się – opowiem ci jedną historię.
– Opowiedz.
– Miałam w dzieciństwie taką układankę… Puzzle, nawet bardzo ładne. Byli tam rycerz i księżniczka, pochylali się ku sobie. Ułożyłam całe, brakowało tylko jednego elementu, między ręką księżniczki a głową rycerza. Rozumiesz, zapomnieli włożyć do pudełka!
Czyngis milczy.
– Ja jestem pewnie taką księżniczką – kontynuuję. – Do czego wyciągam rękę, nic nie wychodzi. Lepiej się do mnie nie pochylaj.
– Znam te puzzle – odpowiada niespodziewanie Czyngis. Jego głos zmienia się, teraz jest speszony, pełen poczucia winy. – Wiesz, że te wszystkie mozaiki są wycinane na podstawie wyliczonych na komputerze schematów?
– No, wiem.
– Zdarzało ci się tak, że zamiast jednego kawałka wkładałaś drugi? Niby pasował, ale zostawała szczelina, maleńka, niewidoczna…
– Zdarzało.
– No i kiedyś puzzle pocięto bardzo pechowo. Można je było ułożyć na dwa sposoby. Jeśli złożyłaś nieprawidłowo, zostawały szczeliny, maleńkie, niewidoczne, a w rezultacie na środku zostawało puste miejsce. Zrobił się z tego straszny skandal, co najmniej połowa tych, którzy kupili puzzle, ułożyła je nieprawidłowo. Potem zasypali firmę reklamacjami.
– Kłamiesz… – mówię stropiona. – Nie mogło się tak zdarzyć!
– Przypadkiem nie mogło – przyznaje – ale firmę wyhaczył w sieci pewien młody, nieodpowiedzialny rosyjski haker. Postanowił sobie zażartować, posiedział w nocy nad kalkulacjami… Nie przyszło mi do głowy, że zrobię krzywdę kilku tysiącom ludzi. Słowo honoru, Karino, dopiero potem zrozumiałem…
Jaka szkoda, że wirtualne naczynia się nie tłuką!
Ciskam butelką w głowę Czyngisa, ale robi unik.
– Żałosny, paskudny, tchórzliwy potworze! – Zachłystuję się w poszukiwaniu epitetów. – Ty!…
– Dlaczego potworze? – oburza się Czyngis, trzymając się w bezpiecznej odległości. – Karino, słowo honoru, wyrażam skruchę!
– Wiesz, jak ja rozpaczałam?! – krzyczę. – Może od tamtej pory mam uraz psychiczny!
Cały skwer, nie wyłączając policjanta, obserwuje nas z rosnącym zainteresowaniem. Drugi raz w tym samym miejscu… Ale obciach…
– Mam znajomego psychoanalityka – informuje Czyngis. – Karino, wybacz mi! Byłem wtedy młody i głupi!
Odwracam się na pięcie i dumnie oddalam od pomnika. Z tłumu padają okrzyki. Czyngis dogania mnie i prosi żałośnie:
– Słuchaj, to przecież było piętnaście lat temu! Nawet gdybym kogoś zabił, już by mnie wypuścili! Karino, jak mógłbym odkupić swoją winę?
Читать дальше