Dlaczego w Głębi gotowi jesteśmy wyglądać gorzej niż naprawdę?
– Karina, Denis – przedstawia nas sobie Tomilin. Nie wymienia żadnych stopni, stanowisk ani tytułów. – Wszystko przygotowane?
– Tak, programy zostały wprowadzone.
Spodziewam się, że pójdziemy do cel królików doświadczalnych, ale Tomilin wystukuje na terminalu jakąś komendę i na jednej ze ścian gabinetu rozsuwają się drewniane panele, odsłaniając ogromny ekran.
– Karinę bardzo interesuje pierwszy etap resocjalizacji – mówi Tomilin, nie wiadomo, poważnie czy z ironią. – Od kogo zaczniemy, Karino? Mamy kierowcę, który przejechał dzieci jeżdżące po chodniku na rowerach. I dwóch zabójców.
Nawet nie pytam, co to za zabójcy.
– Zacznijcie od kierowcy – mówię.
Ekran przemienia się w okno – ogromne okno, otwarte na wieczorne miasto. Zwykła moskiewska ulica, tylko trochę za mało ludzi. W Głębi nie ma wielkiej różnicy między rzeczywistością a obrazem telewizyjnym – jedno i drugie jest iluzoryczne.
Ciężarówka jadąca ulicą to zwykła wywrotka z pustą skrzynią, odrapaną kabiną i brudną przednią szybą. Pędzi tuż obok, wystarczy wyciągnąć rękę…
– Puszczaj dzieci, Denis – komenderuje Tomilin.
Czuję do niego przelotny szacunek – za to, że nie powiedział „puść fantomy” albo „zacznij seans”. Nie ukrył się za eufemizmem.
To może być po trzykroć nierealny taniec elektronów na kryształach mikroukładów, ale dla tego człowieka, odsiadującego wyrok w wirtualnym więzieniu, to, co się zaraz stanie, będzie prawdziwym szokiem.
Wirtualna kamera, pokazująca jadącą ciężarówkę, leci nad samochodem. Światło w kabinie Tomilina gaśnie i czuję się jak w kinie – jakbym oglądała najnowszy hollywoodzki thriller. Jeden z tych nowomodnych filmów interaktywnych, gdzie komputerowe obrazy najpopularniejszych aktorów wszystkich epok kręcą się między wirtualnymi dekoracjami… Dzielny Clint Eastwood stoi ramię w ramię z Seanem Connerym i śliczniutkim Leonardem DiCaprio, a i tak całą trójkę może załatwić wzruszający Charlie Chaplin.
Ale ten film nie jest interaktywny. Został wyreżyserowany od pierwszej do ostatniej sekundy i opinia kierowcy ciężarówki nie została wzięta pod uwagę.
– Przecież przejechał przechodniów po pijanemu – mówię. Prawda?
– Teraz też nie jest rzeźwy – oznajmia Tomilin. – Miał do dyspozycji wirtualne bary.
– Ale przecież nie można odtworzyć dokładnie tej samej sytuacji! – upieram się.
– Dlaczego? – dziwi się Tomilin.
I w tym momencie ciężarówka skręca na skrzyżowaniu.
Jakby ktoś odsunął zasłonę. Wieczór staje się dniem, szeroka szosa – wąską uliczką, gdzie dwa samochody nie zdołają się wyminąć. Tym bardziej że z naprzeciwka jedzie kilka osobowych. Ciężarówka najeżdża na krawężnik i wyskakuje na chodnik.
A kilka metrów przed maską jedzie na rowerach dwóch chłopców, którzy właśnie zaczynają się odwracać na ryk silnika.
– Teraz – mówi Tomilin i obraz zaczyna drgać, przekręca się: wirtualna kamera zakreśla niewyobrażalną krzywą, utrzymując się nad skrzynią ciężarówki.
Czy w realu można by tak przekręcić kierownicę?
Prędkość nie jest duża. Kierowca, nawet jeśli był pijany w sztok, to jednak zdołał wyhamować na zakręcie. Ale uderzenie i tak jest silne.
Maska rozpłaszcza się o ścianę budynku, ciężarówka skręca, niszcząc szklaną witrynę i wjeżdżając w sklep spożywczy. Od razu widać, że coś jest nie tak. Sklep nie został narysowany do końca, istnieje tylko kilka metrów przed witryną, a cała reszta to szara mgła, pozbawiona kolorów i kształtów. Z zadartego w górę przodu samochodu bije para, sączy się bezbarwna ciecz.
– Denis – mówi bardzo spokojnie Tomilin. – Przecież prosiłem…
– Ale on nie mógł skręcić! – odpowiada Denis. – Wszystko zostało obliczone!
W jego głosie słychać szczere oburzenie. Nie sądzę, żeby był psychologiem, to raczej programista, nadający rozmytym wytycznym cyfrowe kształty.
– Prędkość trzydzieści cztery kilometry na godzinę, promień skrętu… – mamrocze Denis, ale Tomilin ucisza go gestem.
Zgniecione drzwi kabiny otwierają się ze zgrzytem. Kierowca raczej wypada niż wychodzi z samochodu i, nie patrząc na szarą mgłę w Głębi sklepu, przechodzi po szklanym kruszywie witryny na ulicę.
– Kamera! – warczy Tomilin.
Nie widzę, kto wykonuje polecenie. Może Denis ma jakiś pulpit, a może słyszą nas również inni pracownicy więzienia.
Ale kamera posłusznie rusza z miejsca i płynie za kierowcą.
A ja zaczynam się śmiać.
To już nie jest tragedia. To farsa.
Po ulicy jadą samochody, chodnikiem idą przechodnie, nikt nie zwraca uwagi na ciężarówkę, która do połowy utkwiła w budynku.
A nieprzejechani rowerzyści ciągle jadą, z obawą oglądając się za siebie. Pedałują w miejscu, koła suną po chodniku, lśnią szprychy z czerwonymi kółkami światełek odblaskowych, długie włosy jednego z chłopców rozwiewa nieistniejący wiatr. Najlepszy na świecie rower treningowy.
Kierowca omija samochód, podchodzi do chłopców, przygląda im się, wyciąga rękę, jakby chciał ich dotknąć i od razu cofa. Wyjmuje pomiętą paczkę papierosów Prima, wsuwa jednego do ust, ale zdenerwowany zapomina zapalić i krzyczy:
– Bip! Bip-bip, wasza mać! Łobuzy, bip! Bip!
Albo się domyślił, gdzie jest kamera, albo to przypadek, ale patrzy prosto na nas.
– Bip! – warczy ze złością Tomilin. – Co za bip włączył cenzora dźwiękowego?
– To przecież powszechne wymaganie wobec wszystkich zakładów państwowych! – tłumaczy Denis.
Kierowca wypuścił niezapalonego papierosa, wyjmuje drugiego. Siada na chodniku i zapala, patrząc na jadących donikąd rowerzystów.
– Proszę to zabrać – komenderuje Tomilin. – Karino, przepraszam panią.
– Bip – mówię z uśmiechem. Właśnie to chciałam powiedzieć.
– Owszem, to zabawne – przyznaje Tomilin, gdy ekran gaśnie. Może jeszcze mi pani wyjaśni, co to wszystko znaczy?
– Gdybym tylko wiedziała…
Tak naprawdę domyślam się i gotowa jestem bić brawo Czyngisowi za jego niespodziankę. Ale…
– Nasi goście zostali odizolowani? – pyta Tomilin Denisa.
– Oczywiście! – programista jest tego absolutnie pewien. – Stiekow w ogóle został odłączony od Głębi, a tamtym dwóm zamknięto kanały.
– Jakie wersje? – pyta Tomilin.
Odpowiedzi nie ma. Pułkownik dysponuje:
– Dawać następnego!
– Którego?
– Kazakowa. Co tam u niego?
Ekran rozjaśnia się znowu. Kamera wisi na niebie, opuszcza się, zataczając koła niczym drapieżny ptak, wypatrujący zdobyczy. Niekończący się step, łamliwa, sucha trawa, mężczyzna siedzący w kucki.
Bez względu na to, jak groźnym był przestępcą, teraz to tylko człowiek skazany na samotność. Człowiek, który trzyma w ramionach małego, brudnorudego liska.
– Jego może później… – mówi w zadumie Tomilin. – A zresztą…
– Nic wam z tego nie wyjdzie – odzywam się nagle.
Tomilin odwraca się, patrzy na mnie wyczekująco.
– Nie wiem dlaczego, ale nie wyjdzie. Czegoś nie zrozumieliście.
– Wszyscy nurkowie zdobyli swoje zdolności w efekcie silnego stresu – tłumaczy Tomilin powoli i z przekonaniem, niczym wykładowca tępemu studentowi. – Przypadkowego stresu! A te… stresy są wyliczone i sprawdzone. Nie mogą nie zadziałać.
– Ależ podziałają, tylko jak?
– Zobaczymy. Udusić lisa! – mówi Tomilin, odwracając się do ekranu.
Читать дальше