Przez minutę nic się nie dzieje. Więzień ostrożnie i czule gładzi małe zwierzątko. Kamera opuszcza się bardzo nisko, zagląda mu przez ramię, sympatyczna lisia mordka wypełnia pół ekranu.
A potem czarne oczka zaczynają mętnieć.
Lisek pisnął, drgnął i zesztywniał. Drga puszysty ogon.
Mężczyzna zdaje się tego nie widzieć. Ręka dotyka futra, gładzi zwierzątko. W szumie wiatru słychać cichy głos:
– Nie.
Ani smutku, ani bólu, ani wściekłości.
I żadnych wątpliwości.
On nie wierzy w to, co się dzieje, ten zabójca i łajdak. Najprawdziwszy łajdak, bez żadnych okoliczności łagodzących.
Nie chce wierzyć.
I nie uwierzy nigdy.
Czytałam jego akta. Wiem, że zabił swoją żonę. Wiem, że ją kochał i że pewnie nadal ją kocha. I wiem, że skazał się znacznie wcześniej, niż zrobił to luberecki sąd rejonowy.
– Nie… – mówi jeszcze raz więzień, przesuwając ręką po ciałku zwierzątka. – Nie.
Nagle puszysty ogon poruszył się.
Ostrzyżona głowa opada, człowiek dotyka wargami mordki liska. Mały języczek liże jego twarz.
– Lis jest wyłączony – mówi programista Denis, nie czekając na pytanie. – W ogóle go nie ma! Program nie przewiduje ożywienia!
Mężczyzna na ekranie gładzi zwierzątko.
– Proszę to wyłączyć – mówi Tomilin i patrzy na mnie.
– Będzie pan jeszcze trzeciego… poddawał katharsis? – pytam.
– A czy jest sens? – odpowiada pytaniem na pytanie Tomilin.
Waham się. Naprawdę chcę odpowiedzieć uczciwie. Choćby dlatego, że bez względu na to, kto stoi za tym okrutnym spektaklem, bez względu na to, jakie ambicje kipią w ministerialnych głowach, dla Tomilina ten projekt oznacza coś zupełnie innego. Zaporę na drodze przestępczości, lśniący miecz i mocną tarczę w rękach praworządności. Prawdziwi stróże porządku, supermani Głębi.
W imię tego celu bez wahania podda przestępców cierpieniu.
Bez wahania… ale i bez radości.
– On też nie zostanie nurkiem – mówię w końcu. – Coś zrobi… nie wiem jeszcze co. Mówi pan, że umierająca kobieta w pustym mieście? Nie sądzę, żeby ją ożywił. Raczej dobije.
– Nie można jej dobić – wtrąca nieśmiało programista Denis. Oto właśnie chodzi. Ten typ to psychopata, na pewno by spróbował, ale…
– Liska też nie można było ożywić – przypominam.
– Więc o co chodzi? – domaga się odpowiedzi Tomilin.
– Znam tylko jednego nurka… – wzdycham. – Ale czy naprawdę nie rozumie pan, na czym polega różnica? To przecież takie proste!
– Wolność – mówi nagle Tomilin. – Bip.
– Zdolności nurków wynikają z jednej ich cechy. – Kiwam głową. – Tylko z jednej. Oni nie znoszą braku wolności. Dlatego właśnie mogą wychodzić z Głębi, kiedy chcą. Dlatego widzą furtki w ochronie programu. Możecie wychować w swoim więzieniu, kogo chcecie… na przykład ludzi, którzy będą zabijać i ożywiać programy. Ale nie nurków. Ponieważ nurek w wirtualnym więzieniu to absurd.
W gruncie rzeczy Tomilinowi nie chodzi o przegraną, sama kląska nie jest aż tak przykra. Wódz, którzy przywiódł armią na pole bitwy, marzy o zwycięstwie, ale musi być przygotowany na klęskę. Na to jednak, że wroga armia, o której donieśli wywiadowcy, utonie podczas forsowania płytkiej rzeki albo umrze na banalną dyzenterię – na to nie można się przygotować.
Tomilin patrzy na mnie, potem z niechęcią kiwa głową.
– Zapewne ma pani rację, Karino. Ale, do licha, jak udało się pani zrozumieć? Projekt przygotowywali poważni specjaliści… Kim pani jest, że zdołała pani to rozgryźć?
– Kim jestem? – Wzruszam ramionami. Pytanie było retoryczne, ale chciałabym na nie odpowiedzieć.
Kim jestem?
Labirynt (Finał czerwony)
Kim jestem?
Jestem najzwyklejszą dziewczyną epoki komputerów. Jedną z tych, która uczyła się liter na klawiaturze, która wyrywała się z domu nie na podwórko, lecz do sieci, i nigdy nie widziała swoich prawdziwych przyjaciół. Która przywykła być tym, kim chce – swarliwą Ksenią, ciekawską nastolatką Maszą, autorem kryminałów Romanem, hakerem Siomą, solidną i mądrą Olgą… W Głębi było mnie tak wiele… i tak różnych.
Jestem bardzo zwyczajna.
Tylko że ja tutaj przebywam, a energiczny i mądry podpułkownik Tomilin pracuje.
Nawet nie wierząc w nurków i uważając ich za bajkę, wiedziałam, że jest to bajka o wolności. O ludziach, którzy nie gubią się w Głębi. Nie o czarodziejach tworzących wirtualne cuda, lecz o tych, którzy nauczyli się żyć w sieci.
I jeśli nawet teraz pracuję w MWD, mam stanowisko i stopień, to przede wszystkim jestem obywatelem Deeptown, a dopiero potem obywatelem Rosji.
– Jestem zwykłą dziewczyną – odpowiadam Tomilinowi. – Tyle że ja żyję w Głębi, rozumie pan? To pewnie źle, że tu żyję. Być może zestarzeję się w tym ciele. I raczej nie będę awansować, bo to mnie nie interesuje. Za to widzę to, czego pan nie widzi.
Tomilin patrzy na Denisa, daje mu znak głową i ten szybko wychodzi, rzucając mi szybkie, pełne sympatii spojrzenie.
Czyżby on również się cieszył, że projekt stworzenia nurków poniósł klęskę?
– Porozmawiajmy szczerze – proponuje ponuro Tomilin. – Jest pani zadowolona, że tak się skończyło?
– Oczywiście – mówię. – Przepraszam…
– Karino, przecież sama pani wie, że to niczego nie zmieni. Państwo potrzebuje kontroli nad Głębią. I nie dla własnych celów, lecz w interesie zwykłych obywateli! Rozumie pani?
– Nie rozumiem – odpowiadam szczerze. – Przecież my radzimy sobie sami. Lepiej lub gorzej, ale radzimy. Czyżby w prawdziwym świecie nie było już dla nas pracy?
– My? – pyta podpułkownik.
Kiwam głową.
– My. Ci, którzy żyją w Głębi.
– To pani prawdziwa postać? – pyta Tomilin niespodziewanie.
Takich pytań nie zadaje się nawet podwładnym. Ale mimo wszystko decyduję się odpowiedzieć:
– Tak.
– A moja niezupełnie. – Uśmiecha się. – Kiepsko wyszło… No więc co napisze pani w raporcie?
– Prawdę – odpowiadam. – Że w więzieniu nie stwierdzono niczego, co byłoby warte służbowego śledztwa… Z wyjątkiem przypadków drobnego łamania dyscypliny. Co prawda, miałam pewne wątpliwości, zdawało mi się, że do więzienia przenikają osoby postronne, ale teraz rozumiem, że to jedynie część programu resocjalizacji więźniów.
Tomilin milczy.
– Pozwoli pan, że już pójdę? – pytam. – Muszę wziąć się do raportu.
– Będę jutro w zarządzie – mówi Tomilin. – Z własnym raportem. O dziewiątej rano. Jeśli dobrze rozumiem… zgodnie z zasadami dobrych manier… powinienem pokazać się pani w prawdziwej postaci?
To jest tak niespodziewane i wzruszające, że z trudem zachowują maską spokoju.
Ciekawe, czy jest mądry i siwowłosy, czy młody i energiczny?
Pewnie, że ciekawe…
– Połowę nocy spędzam w Głębi i o dziewiątej rano jeszcze śpię – odpowiadam. – Przepraszam. Oczywiście, jeśli to rozkaz…
Tomilin kręci głową.
– Nie. To nie rozkaz. I nie mam prawa dłużej pani zatrzymywać.
W pewnej chwili wydaje mi się, że widzę, jak on wygląda naprawdę. Niezbyt młody i niespecjalnie stary. Czterdziestoletni mężczyzna, który z uporem uczył się pracy na komputerze, próbował pojąć Głębię – nie z miłości do niej i nie z ciekawości, ale wyłącznie dlatego, że dostał takie polecenie. Samotny wojak, wyspecjalizowany w gabinetowych rozgrywkach, ale również nie z zamiłowania do nich samych, lecz po to, żeby móc robić swoją robotę.
Читать дальше