Zatrzymuję się i mierzę go wzrokiem. Mówię wyraźnie, cedząc słowa:
– Jutro o ósmej. Pod moją klatką. Z bukietem kwiatów. I pamiętaj, że nie lubię róż.
– O ósmej… – mówi Czyngis głosem męczennika.
– O ósmej wieczorem – precyzuję. W końcu nie jestem oprawcą.
– Naprawdę, strasznie mi wstyd… – zaczyna znowu Czyngis.
– Spadaj i żebym cię do jutra nie widziała! – rozkazuję.
Czyngis kiwa głową i rozpływa się w powietrzu.
– Cholerny nurek – mówię tylko.
Robię jeszcze kilka kroków i zaczynam się śmiać.
Z siebie. Z małej dziewczynki, która chciała ułożyć puzzle jak najszybciej i wolała nie zauważać drobnych niedokładności. A potem dośpiewała sobie całą filozofię.
Z dziewczynki, która nie chciała dorosnąć.
Ciekawe, ile czasu zajmie mi prawidłowe ułożenie puzzli?
Lustra (Finał niebieski)
Kim jestem?
Chciałabym wiedzieć. My wszyscy, którzy wolimy żyć w Głębi, jesteśmy dziwakami. Mamy swoje przyzwyczajenia. Ale gdy tych dziwactw staje się zbyt dużo, różnica między nimi jakoś się zaciera.
Co z tego, że moja przyjaciółka, która w Głębi uwielbia skakać ze spadochronem, w prawdziwym życiu ma lęk wysokości? Co z tego, że mój pierwszy wirtualny mąż okazał się dziesięcioletnim ukraińskim urwisem? Co z tego, że czasem lubię wejść do lasu rozciągającego się wokół Deeptown – bezkresnego, ponurego lasu, który stanowi tło – i spacerować godzinami w strzępach sinej, porannej mgły… Tam zawsze jest ranek, zawsze półmrok.
Wszyscy jesteśmy tak dziwni, że aż staje się to zwyczajne.
– Jestem zwykłą dziewczyną – mówię Tomilinowi. – Może tylko trochę częściej włóczę się po Głębi, to wszystko… Może dlatego zrozumiałam.
– Denis, wyjdź – komenderuje Tomilin, nie odrywając ode mnie wzroku. – Wiesz, co robić.
Programista wychodzi. A Tomilin robi krok w moją stronę, ujmuje mnie mocno za łokcie, zagląda w oczy i pyta, przechodząc na „ty”:
– Skąd jesteś, dziewczyno?
Próbuję się wyrwać, ale uchwyt jest mocny. Nie uda mi się uwolnić rąk.
– Przecież widział pan moje dokumenty.
– Twoje dokumenty nie są warte klawiatury, na której je wprowadzano. W zarządzie do spraw nadzoru nie ma pracowniczki Kariny Opiekanej!
Czyżby miał deep psychozę?
– W takim razie czemu mnie pan nie aresztuje? – mamroczę, usiłując wyszarpnąć rękę. Z człowiekiem, który „zabłądził”, lepiej się nie spierać. Trzeba logicznie przekonywać.
– Dałem znać tym na górze… ale nie kazali nic robić. Powiedzieli, że przeprowadzasz inspekcję z ramienia innej instancji. Tomilin nagle mnie puszcza i siada przy swoim biurku. – Skąd jesteś? Z FSB? Z policji sieci?
Co za brednie!
Ale nie spieram się. Z wariatami nie wolno się kłócić.
– Co za różnica? – pytam bezczelnie. – Przecież kazano panu nic nie robić.
– Skąd wiedziałaś, że eksperyment się nie uda? – odpowiada pytaniem Tomilin.
– Domyśliłam się! Często bywam w Głębi. Ja…
– Może mi jeszcze wmówisz, że to twoje prawdziwe oblicze. Tomilin śmieje się sarkastycznie.
Milczę. Po co dyskutować z kimś, kto i tak ci nie uwierzy?
– No i jaki jest rezultat inspekcji? – pyta Tomilin. – Co pani napisze, Karino Pietrowna?
Wkłada w moje imię tyle ironii, że mimo woli czuję się winna.
– Prawdę – odpowiadam. – Że z wyjątkiem drobnego łamania dyscypliny w pierwszym wirtualnym więzieniu nie stwierdzono niczego niezwykłego. Co prawda, miałam pewne wątpliwości… Wydawało mi się, że do więzienia udaje się przeniknąć osobom postronnym, ale przekonał mnie pan, że to jedynie część programu resocjalizacji więźniów.
– Projektu i tak nie zamkną – mówi Tomilin, jakby przekonując sam siebie. – Są konkretne efekty…
– Jakie efekty? – pytam niewinnie. – Supermożliwościami w Głębi dysponują jedynie buntownicy, samotnicy, indywidualiści.
A tego tym z cel więziennych nie da się zaszczepić.
Trzask drzwi za moimi plecami; przyszedł Denis.
– Mów – komenderuje Tomilin. – Nie ma czego ukrywać.
Nie widzę, ale czuję, że Denis rozkłada ręce. I słyszę, jak mamrocze przepraszająco:
– To nie ma nic wspólnego z naszą aparaturą… kanał owinięty pierścieniem na szesnastu serwerach, a gdzie odchodzi w bok, nie wiadomo.
– FSB – mówi z przekonaniem Tomilin, spoglądając na mnie spod oka. – Tak? Wiedzieliście, że to przelewanie z pustego w próżne, a jednak milczeliście?
– Nie odpowiem na żadne pytania – mówię szybko, cofając się do drzwi. – Do widzenia.
Denis odsuwa się, pozwalając mi przejść, i ledwie słyszalnie mówi:
– Ma pani wspaniałą ochronę!
Przypominają mi się więźniowie, którzy patrząc na mnie, omawiali częstotliwość tykania zegara.
Ale nie dyskutuję z nimi. Wychodzę na korytarz, idę szybko, mijając pokoje personelu, zakratowane drzwi do bloku więźniów…
No i proszę, uznali mnie za kontrolera z FSB. Naszych oficjalnych sprzymierzeńców i konkurentów… Mam ochotę się roześmiać.
Ale co to za bzdury na temat kanału skręconego w pierścień?
Mam najzwyklejszy kanał wejścia, może trochę bardziej profesjonalną ochronę, ale nie na tyle, żeby nie mogli jej wykryć programiści Tomilina…
Rozluźniam się dopiero na ulicy, na tym nędznym skwerku przed więzieniem. Dopiero teraz zaczyna do mnie docierać cała ironia wydarzeń. Tomilin zwariował albo się pomylił. Albo zwierzchnictwo, chcąc mnie osłonić, osadziło nadgorliwego pułkownika.
Przecież chyba wiem, gdzie pracuję?
Siadam na brzegu wyschniętej fontanny, zapalam papierosa, kręcę głową i śmieję się basowym śmiechem Kseni.
No i teraz o wszystko obwinia pracowników FSB. Dla mnie to właściwie żadna różnica… A z taśmowej produkcji nurków nic im nie wyjdzie, i bardzo dobrze. Nie ma nic głupszego, niż produkcja cudów, rozpoczęta przed czasem. Nie nadeszła jeszcze pora – podobnie jak nie nadszedł czas odpornych na działanie ciepła nadprzewodników, czas specyfiku przedłużającego ludzkie życie do trzystu lat, nie nadeszła pora na odkrycie prawdy o mózgu delfinów i zestrzelonych UFO, na te wszystkie tajemnice, pogrzebane w najtajniejszych archiwach sieci…
A skąd ja o nich wiem?
Próbują sobie przypomnieć, ale wspomnienia plączą się, znikają, pozostawiając męczący niepokój. Nie będę o tym teraz myśleć.
To nieważne.
Wybiegam na ulicę, podnoszę rękę i zatrzymuję samochód. Kierowca cierpliwie czeka, a ja zaczynam się zastanawiać.
Dokąd teraz?
Do jednego z punktów wyjścia?
A może poszukać pechowych bojowników z Czyngisem na czele i uspokoić ich?
Tylko gdzie ich szukać? Gdzie oni szukaliby mnie?
– Poproszę do… – Zamieram na chwilę. Może pod pomnik Ostatniego Spamera? Spotkania pod pomnikami to tradycja, wiem…
A może do wirtualnego odpowiednika ulicy Pasiecznej, na której spotkaliśmy się w realu? – Na ulicę Pasieczną, w Moskwie.
Kierowca kiwa głową, a więc adres istnieje. Nic dziwnego. To jeden z najpotężniejszych i najbardziej ambitnych reklamowo-turystycznych projektów merostwa Moskwy – stworzyć w Głębi kopię miasta. Złe języki twierdzą, że na projekt poszło dość pieniędzy, żeby starczyło na odbudowę połowy Moskwy…
Gruba przesada.
Taksówka krąży po Deeptown. Wjeżdża na styk sektora rosyjskiego i amerykańskiego, pod gigantyczny łuk; rozmach konstrukcji nie pozostawia wątpliwości co do autorstwa. Podobno pewien skłonny do gigantomanii rzeźbiarz ostatnio tworzy wyłącznie w Głębi…
Читать дальше