– Dobrze.
– Tabletki stymulatora połkniesz, gdy flaer zacznie szybować. Nie więcej niż trzy, bo inaczej zajdzie odwrotna reakcja.
– W porządku.
– Jednoatomowy miecz wybierzesz sobie sam. Z takim przyciskiem, jaki ci najbardziej odpowiada. Ale nie nadużywaj ostrzenia, miecz wytrzyma półtora tysiąca cykli, nie więcej.
– Zapamiętam.
– Weź dobry nóż i pistolet-destruktor, na wszelki wypadek. I nie zapomnij swoich dysków.
– Nie zapomnę.
Popatrzyliśmy na siebie, marionetkowy lord z planety Ziemia i były sierżant wojsk imperatorskich z planety Tar. Niezły duet do walki z armią całej planety.
– Chodźmy, trzeba przygotować maszyny – wymamrotał Ernado.
Słońce jeszcze nie zaszło, ale niebo już czerniało, płonąc na zachodzie wszystkimi odcieniami czerwieni.
– Na pustyni często bywają burze piaskowe. – Ernado zauważył moje spojrzenie. – Ale tutaj wiatr dotrze nieprędko.
Wejście do podziemnego hangaru, oddalonego dwadzieścia metrów od kopuły schronu, stało otworem. Ogromne metalowe skrzydła wycelowane były w niebo, ale gruba warstwa ubitej na nich ziemi wcale się nie osypywała. Rosnące na bramie drzewa i krzaki po jej otwarciu znalazły się w pozycji poziomej.
Kuter Ernada wyglądał jak lekkoatletyczny dysk o dziesięciometrowej średnicy. Na równej szarej powierzchni nie było żadnych występów czy otworów, żadnego przezroczystego elementu, anteny czy czujnika. Wszystko kryło się w środku.
Przy tym metalowym potworze, którego wojskowe przeznaczenie nie ulegało wątpliwości, mój flaer wyglądał jak zabawka. Przezroczyste cygaro z malutkimi skrzydełkami z białego plastiku od razu kojarzyło się ze spitfire’em. Przezroczysty korpus pozwalał zobaczyć całe wnętrze flaera; zacząłem podejrzewać, że fotel pilota umieszczono dokładnie nad bakiem paliwa.
– Jeśli trafią flaer i zapali się paliwo, usmażę się – wypowiedziałem na głos swoje obawy.
– Jeśli trafią flaer, usmażysz się, zanim zapali się paliwo – pocieszył mnie Ernado. – Pamiętasz, jak włączyć autopilota?
– Jasne.
– Masz tu programy – podał mi dwa małe, przezroczyste dyski wielkości starego rubla. Na jednym widniała zamaszysta czerwona jedynka, na drugim dwójka.
– Te malowidła nie będą przeszkadzać?
– Absolutnie.
Ernado włożył kombinezon podobny do mojego, na wierzch narzucił płaszcz. Miecz wisiał mu przy pasie.
Własne miecze – po namyśle postanowiłem wziąć dwa – umocowałem na plecach, na modłę japońską. Jeśli nawet Sierżanta zdumiał podobny pomysł, nie dał tego po sobie poznać. Wyraził tylko nadzieję, że nie odetnę sobie głowy, wyciągając klingę przez ramię.
– Startujemy? Musisz dotrzeć do pałacu, nim zapadnie ciemność.
W milczeniu podałem mu rękę. Ostatni uścisk dłoni, przemknęła przez głowę nieproszona myśl. Ernado poklepał mnie po ramieniu. Ostatnie pożegnanie – panikowała dalej podświadomość. Podszedłem do flaera, odchyliłem przezroczystą kopułę kabiny i usiadłem w miękkim, sprężystym fotelu. Nie znalazłem nic przypominającego katapultę, zresztą pilot i tak nie miał spadochronu. Na wygiętym w podkowę pulpicie świeciły wskaźniki nieznajomych przyrządów. Zachodzące słońce odbijało się w matowych „lustrach” wyłączonych ekranów. Ostatni zachód słońca! – pisnęła rozhisteryzowana podświadomość i umilkła.
– Włącz autopilota – dobiegł mnie z zagłówka głos Ernada.
Dotknąłem żółtej płytki na środku pulpitu i po dysku programowym przemknęły tęczowe błyski. Jednocześnie kopuła kabiny płynnie opadła nad moją głową. Pstryknęły zamki. Fotel odchylił się lekko i zauważyłem ze zdumieniem, że w jego oparciu powstało coś w rodzaju wgłębienia na miecze – prawie ich nie czułem.
– Już lecisz, Serge.
Odwróciłem głowę i zobaczyłem odpływające drzewa, otwartą bramę hangaru i kuter Ernada. Ale po chwili kuter zaczął się unosić – wzbijał się w górę niczym strzała, doganiając mnie szybko.
Nie czułem wibracji ani huku pracujących silników, jedynie szum na granicy słyszalności, który przestałem zauważać po kilku sekundach. Wtedy dołączył inny dźwięk – świst rozcinanego powietrza. Ziemia zostawała w dole, mnie wcisnęło w fotel. Flaer przechodził na lot poziomy.
Szary dysk Ernada trzymał się z boku jak przyklejony. Z mimowolnym szacunkiem pomyślałem, że Ernado prowadzi maszynę bez autopilota.
– Jeszcze raz powodzenia, lordzie – usłyszałem jego głos.
– Jeszcze raz dziękuję, nauczycielu.
Dysk przechylił się lekko w bok i po chwili znikł w niebie.
Zostałem sam.
Flaer leciał na zachód, ku opadającej tarczy słońca. Lot powinien zająć około godziny. Potem znajdę się w pałacu… jeśli mnie przedtem nie zestrzelą.
Po raz pierwszy od chwili, gdy znalazłem się pod ciemnym niebem obcej planety, poczułem zakłopotanie.
Co ja tu w ogóle robię? W jakim celu wpakowałem się w tę nieprawdopodobną historię, dlaczego ruszyłem na pewną śmierć? Sam, z nieznaną bronią, przeciwko tysiącom wyszkolonych zawodowców?
Co mnie do tego pcha? Abstrakcyjna sprawiedliwość? Właściwie nie wiadomo, co gorsze – władca o nieprzyjemnym imieniu Shorrey czy imperatorska dynastia Tarów. Żądza władzy? Nieograniczona władza nad całą planetą to bardzo kusząca wizja. Ale na zdobycie jej mam mniej więcej tyle szans, co zając na wymoszczenie swojej nory lisimi skórkami.
Co w takim razie?
Księżniczka?
Dziewczynka z chłopięcych marzeń?
Czy ona mnie w ogóle kocha? Wezwała mnie, ale nawet nie na turniej pretendentów, nie w charakterze egzotycznego dziwoląga. Wezwała mnie na śmierć, na pojedynek z armią okupanta. Wezwała, by wykorzystać do końca wszystkie możliwości oporu. Tak wygrzebuje się z kieszeni ostanie drobne, płacąc nieugiętemu wierzycielowi. A może jednak wystarczy, a może nagle pośród miedzi błyśnie srebrna moneta. A jeśli nawet nie, to przynajmniej wszyscy zobaczą, że jesteś bankrutem. Tak właśnie miało być ze mną. Może jednak zdołam dokonać cudu. A jeżeli się nie uda, wszyscy będą mieli pewność, że księżniczka walczyła do końca.
Wpatrywałem się tępo w zachodzące słońce, w czarne obce niebo, w nieznajome gwiazdozbiory – flaer już zdążył unieść się do stratosfery – i nagle zrozumiałem: gwiżdżę na rozsądne argumenty. Księżniczka mnie wezwała, więc przybyłem. Wszystko przez to, że w moim życiu nie było nic lepszego niż ten wieczorny park i nieprawdopodobne pytanie – „Można się w tobie zakochać?” Nie było bardziej sprawiedliwej walki niż tamta, z trzema pijanymi przygłupami, nawet jeśli w ciemności czaił się oddział kosmicznych żołnierzy z płaszczyznowymi mieczami w pogotowiu. Nikt nigdy nie dotykał w ten sposób mojej twarzy, ścierając z niej krew i ból nieoczekiwanego zwycięstwa. Księżniczka z odległej planety, dziewczyna, której po raz pierwszy ktoś bronił nie dlatego, że jest księżniczką – kochała mnie tamtego wieczoru. I wzywając mnie, przypomniała sobie tamtą chwilę.
Ja kochałem ją zawsze.
Flaer nie miał radaru w ziemskim rozumieniu tego słowa. Zamiast niego był wideoblok – umieszczony po prawej stronie pulpitu hologramowy obraz terenu, nad którym przelatywałem. W półmetrowym sześcianie wisiał jaskrawozielony punkt – mój flaer. Pod nim powoli przepływała pagórkowata powierzchnia planety. Zbliżałem się do gór.
Najpierw zobaczyłem pole neutralizujące: w błękit sześcianu wsunęła się różowa półkula, wznosząca się nad górami. Odruchowo popatrzyłem przed sobie, ale oczywiście nic nie zobaczyłem. Pole dostrzegały jedynie czujniki flaera. Ja widziałem tylko sterczące w niebo góry, połyskujące gdzieniegdzie lustrami lodowców, otulone mgłą. Tymczasem różowa półkula w wideosześcianie rosła; flaer zbliżał się do jej granicy, coraz bardziej stromo przecinającej moją drogę. Za dwie, trzy minuty maszyna znajdzie się w polu neutralizującym. W hologramowy obraz wpływała już góra ze spłaszczonym wierzchołkiem i złocistymi punktami budowli na stworzonym przez człowieka plateau. Złamany Kieł, rezydencja imperatora i dom księżniczki…
Читать дальше