– Nóż.
Odpiąłem kindżał od pasa i podałem ostrożnie, rękojeścią do przodu. Nie podnosząc głosu, powiedziała:
– Dila, strój do fechtunku. Natychmiast.
Szybkim ruchem rozcięła aksamit sukni i krótko wyjaśniła:
– Zbyt długo się ją zdejmuje. Odwróć się.
Stanąłem twarzą do świecącej fontanny i położyłem dłoń na rękojeści pistoletu. W każdej chwili mogli się tu wedrzeć żołnierze Shorreya… Za moimi plecami zaszeleścił spadający na podłogę materiał.
To wygląda idiotycznie. Scena z teatru absurdu.
Jeden z drewnianych paneli ściany przekręcił się bezszelestnie i z ciemności wyszła siedmioletnia na oko dziewczynka z dużym pomarańczowym pakunkiem w rękach. Rzuciła mi wrogie spojrzenie, spostrzegła księżniczkę za moimi plecami i krzyknęła.
– Nie czas na etykietę, Dila – powiedziała cicho księżniczka. – Pomóż mi się ubrać.
– Ale…
– To lord z planety Ziemia, mój narzeczony. Szybciej, Dila! Dziewczynka prześliznęła się obok mnie, w biegu wyciągając z paczki kombinezon – trochę podobny do mojego, ale mniejszy i pomarańczowy.
Przez minutę za moimi plecami trwała cicha krzątanina. Potem księżniczka krzyknęła:
– Lordzie!
W jej głosie była rozpacz i przerażenie. Odwróciłem się. Zbyt wolno.
Półnaga księżniczka w pośpiechu zapinała kombinezon, przez rozcięcie widać było złociste, nagie ciało. A z otwartych w ścianie drzwi wyskakiwały czarne postacie z płaszczyznowymi mieczami w rękach. Od błysków ostrzenia mieniło się w oczach. Zanim zdążyłem zareagować, jeden z gwardzistów zamachnął się i wbił mi w ramię nóż.
Ernado nie wspominał o płaszczyznowych nożach, ale istniały – jeden z nich właśnie powoli wysuwał się z mojej rany. Odniosłem wrażenie, jakbym wsadził ramię w imadło – kombinezon stwardniał, blokując uszkodzone miejsce. Nie było czasu na ocenę rany, na myślenie o bólu. Nacisnąłem spust pistoletu i zakreśliłem lufą krótki łuk.
W stronę napastników pomknął wachlarz srebrzystych dysków. W sali zabrzmiały jęki bólu. Kilku gwardzistów upadło, ale pięciu, przeskakując przez rannych i zabitych, skoczyło do przodu.
Znowu strzeliłem. Pistolet wypluł płaszczyznowy dysk, załatwiając kolejnego gwardzistę. Bezgłośnie – dysk ugodził go w twarz.
Ale następny strzał już nie padł. Skończył się magazynek, pistolet zmienił się w bezużyteczny kawałek metalu. Nie było czasu na przeładowanie.
Prawą ręką wyrwałem zza pleców miecz, lewą próbowałem wyciągnąć drugi, ale nie zdołałem. Ból w ramieniu nie był silny, jednak kombinezon nadal krępował ruchy.
Następne sekundy to był kalejdoskop następujących po sobie ciosów, uników i zmyłek. I cofania się pod naporem czterech uzbrojonych zawodowców.
Prawdopodobnie tylko zaskoczenie śmiercią towarzyszy przeszkodziło im zabić mnie w pierwszych sekundach walki. Prostym cięciem udało mi się przerąbać miecz szczególnie zaciekle atakującego gwardzisty i lekko drasnąć dłoń drugiego. To jednak nie zrobiło na nich większego wrażenia i już wkrótce parowałem ciosy, przyciśnięty do ściany.
Pomoc nadeszła niespodziewanie. Oddzielając mnie od księżniczki i jej służącej, gwardziści chyba zapomnieli o ich istnieniu. Błąd.
Księżniczka podniosła z podłogi miecz jednego z zabitych i zaatakowała gwardzistów od tyłu. Pierwszy cios okazał się śmiertelny dla ranionego przeze mnie gwardzisty. Jakąś krawędzią świadomości zarejestrowałem, że księżniczka specjalnie użyła nienaostrzonego miecza, wystarczająco ostrego, żeby przeciąć kombinezon, i dostatecznie grubego, żeby przecięte tkanki nie mogły się zrosnąć. Korzystając z chwilowego zamieszania zabiłem jeszcze dwóch, również używając stępionego miecza. W ostatniego, który próbował zrejterować, księżniczka cisnęła kindżałem, który wypadł z mojej rany. Na plączących się nogach, ze sterczącą pomiędzy łopatkami rękojeścią noża gwardzista pokuśtykał do drzwi.
Dila siedziała skulona, zasłaniając twarz rękami. Wśród poharatanych, nieruchomych ciał słabo jęczało dwóch czy trzech rannych.
Popatrzyłem na księżniczkę. W pomarańczowym kombinezonie, z płaszczyznowym mieczem w ręku, w niczym nie przypominała dziewczyny w sukni balowej. Dziewczynkę z nocnego parku przypominała jeszcze mniej.
– Jak zdołałeś ich wszystkich zabić? – zapytała w końcu.
– Pistolet strzelał płaszczyznowymi dyskami.
– Nie słyszałam o takiej broni.
– To mój… eee… wynalazek.
– Rzeczywiście warto było się w tobie zakochać – usta księżniczki drgnęły w znajomym uśmiechu. Zachowywała się tak, jakby wokół nas nie było martwych wrogów, a żywi nie czaili się tuż obok. – Jak twoja ręka?
Ramię jeszcze bolało, ale mięśnie działały i znowu mogłem ruszać ręką.
– Nie czas o niej myśleć, księżniczko.
– Racja. Dokąd mamy się udać?
– Na pasy startowe.
Błysk zdumienia w niebieskich oczach.
– Pole nadal działa, nie zdołamy się wznieść.
– Wiem.
– W porządku. – Księżniczka wzruszyła ramionami i powiedziała, choć wyraźnie nie do mnie: – Wszyscy, którzy są wierni Tarowi, wszyscy, którzy… – zająknęła się, ale ciągnęła: -…pozostali wierny imperatorowi. Wychodzę z pałacu z ziemskim lordem, moim prawowitym narzeczonym. Ci, którzy mogą nam pomóc, niech to zrobią. Komunikator werbalny: autodestrukcja.
Pod sufitem zabłysnął i rozpadł się element drewnianego panelu.
– Słudzy zrobią wszystko, co w ich mocy – wyjaśniła księżniczka. – Ale nie będę mogła wezwać ich ponownie. Centralka była dostrojona do mojego głosu, mogliby nas śledzić przez pulpit, musiałam ją zniszczyć. Proszę za mną, lordzie.
Przechodząc obok płaczącej Diii, rzuciła szybko:
– Rozkaz dotyczy również ciebie. Dobij rannych i zatrzymaj tych, którzy przyjdą. Rzadko widywała śmierć – wyjaśniła mi. – Ale jest oddana tylko mnie i umie zabijać. Shorrey pożałuje, że darował życie moim sługom.
Poczułem ucisk w piersi. Nie wolno w ten sposób wysyłać ludzi na śmierć. Nikt nie ma takiego prawa. Nawet księżniczka.
Pomajstrowała przy jednej pochodni, otworzyła kolejne tajemne drzwi i wyjaśniła:
– To najkrótsza i najbezpieczniejsza droga. Możesz biec? Skinąłem głową i pobiegliśmy korytarzami, jednakowymi, nie do odróżnienia, z tymi samymi fałszywymi pochodniami. W biegu załadowałem pistolet drugim i ostatnim magazynkiem. Trzeba było przygotować więcej małych dysków, ale kto wiedział, że okażą się tak skuteczne…
Księżniczka biegła, jakby nie przeszkadzał jej płaszczyznowy miecz w ręku. Nie mogła powiesić go na pasie – nie miała pasa.
– Czy mój rozkaz cię zaszokował? – spytała nieoczekiwanie.
– Tak – odpowiedziałem krótko. Korytarz lekko spadał w dół, teraz biegło się łatwiej.
– Ich obowiązkiem jest walczyć za mnie – powiedziała twardo. – Nie ty jeden gotów jesteś ryzykować życie. Wiesz, my tu mamy takie powiedzenie…
– Wiem – przerwałem ostro. – Warto umrzeć za księżniczkę.
– Nie zgadzasz się z tym?
– Nie – odparłem nieoczekiwanie dla samego siebie. – Oczywiście, że nie.
Zatrzymaliśmy się jednocześnie. Księżniczka zapytała cicho:
– Więc dlaczego tu jesteś, lordzie? Dlaczego przyszedłeś?
– Dlatego że warto umrzeć za miłość – powiedziałem, łapiąc oddech. – Dlatego, że cię kocham.
Mocno przyciągnąłem dziewczynę do siebie. Popatrzyłem jej w oczy i choć czułem, że mówię za dużo, nie mogłem się już powstrzymać.
Читать дальше