— Zawiadomił go o tym ktoś z amerykańskiej ambasady? — zaryzykował March.
Sturmbannführer parsknął głośno.
— Skąd ten pomysł? Dostał wiadomość z podsłuchu.
— Niemożliwe.
— Dlaczego? Sam zobacz. — Krebs otworzył jedną z teczek i wyjął kartkę lichego brązowego papieru. — To przyszło w środku nocy z naszej stacji podsłuchowej w Charlottenburgu.
March przeczytał treść notatki:
Forschungsamt
Geheime Reichssache
G745,275
23.51
Mężczyzna: Pyta mnie pani, czego chce. Czego pani zdaniem mogę chcieć? Azylu w pani kraju.
Kobieta: Niech mi pan powie, gdzie pan jest.
Mężczyzna: Mam czym zapłacić.
Kobieta: To nie wysta…
Mężczyzna: Mam informacje. Na temat pewnych faktów.
Kobieta: Niech mi pan powie, gdzie pan jest. Przyjdę po pana. Zaprowadzę pana do ambasady.
Mężczyzna: Za wcześnie. Jeszcze nie teraz.
Kobieta: Wiec kiedy?
Mężczyzna: Jutro rano. Niech pani dobrze słucha. O dziewiątej rano. Na głównych schodach Wielkiego Pałacu. Zrozumiała pani?
Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy jej głos; czuje jej zapach; dotyka jej ciała.
Coś poruszyło się w zakamarkach jego umysłu.
Przesunął papier przez stół. Gestapowiec schował go z powrotem do skoroszytu.
— Wiesz, co zdarzyło się potem — podjął. — Globus zastrzelił Luthera, kiedy tylko ten się pojawił, i jeśli mam być szczery, trochę mną to wstrząsnęło. Żeby zrobić coś takiego w publicznym miejscu… Ten człowiek jest szalony, pomyślałem. Oczywiście zupełnie wtedy nie wiedziałem, dlaczego tak mu zależy, żeby nie brać Luthera żywcem. — Przerwał nagle, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, gdzie się znajduje i jaką ma grać rolę. — Przeszukaliśmy ciało — dodał szybko — i nic nie znaleźliśmy. A potem ruszyliśmy za tobą.
Marcha znowu zaczęła boleć ręka. Spojrzał w dół i zobaczył, że na białym bandażu pojawiły się szkarłatne plamy.
— Która godzina?
— Piąta czterdzieści siedem. Charlie wyjechała prawie jedenaście godzin temu. Boże, jego ręka… Plamy czerwieni rozszerzały się i łączyły ze sobą, tworząc coraz większe archipelagi krwi.
— Było ich razem czterech — mówił March. — Buhler, Stuckart, Luther i Kritzinger.
— Kritzinger? — Sturmbannführer zanotował nazwisko.
— Friedrich Kritzinger, Ministerialdirektor Kancelarii Rzeszy. Na twoim miejscu nie robiłbym żadnych notatek. Krebs odłożył na bok ołówek.
— Tym, co spędzało im sen z powiek, nie był sam program eksterminacji… pamiętaj, że wszyscy byli wyższymi funkcjonariuszami partii… ale brak wyraźnego rozkazu Führera. Nie było niczego na papierze. Mieli tylko ustne zapewnienia Heydricha i Himmlera, że tego właśnie chce Führer. Czy mogę zapalić jeszcze jednego papierosa?
Sturmbannführer poczęstował go. March kilka razy się zaciągnął.
— To jest tylko przypuszczenie, rozumiesz? — stwierdził po chwili. Krebs kiwnął głową. — Zakładam, że zadali sobie pytanie: dlaczego nie ma żadnego pisemnego dowodu, że Führer popiera tę politykę? Odpowiedź, jakiej sobie udzielili, brzmiała prawdopodobnie następująco: ponieważ cała rzecz jest zbyt potworna, żeby mógł za nią brać odpowiedzialność szef państwa. Gdzie w związku z tym się znaleźli? Znaleźli się po same uszy w gównie. Ponieważ jeśli Rzesza przegra wojnę, zasiądą na ławie oskarżonych jako zbrodniarze wojenni. A jeśli wygra, któregoś dnia mogą stać się kozłami ofiarnymi, winnymi największego masowego morderstwa w historii.
— Nie jestem pewien, czy chcę tego słuchać — mruknął gestapowiec.
— Postanowili się zatem zabezpieczyć. Złożyli zaprzysiężone oświadczenia (to nie było trudne: wszyscy trzej byli adwokatami) i gromadzili, jakie mogli, dokumenty. Stopniowo udało im się zebrać całkiem pokaźny komplet. Ubezpieczyli się na każdą okazję. Gdyby Niemcy wygrały wojnę i podjęte zostały przeciwko nim jakieś działania, mogli zagrozić, że ujawnią to, co wiedzą. Gdyby wygrali alianci, mogli powiedzieć: patrzcie, sprzeciwialiśmy się tej polityce i ryzykowaliśmy nawet życie, żeby zebrać o niej informacje. Luther dodał nawet subtelny szantaż — kłopotliwe dokumenty na temat amerykańskiego ambasadora w Londynie, Kennedy’ego. Daj mi to.
March wskazał głową swój notes i kalendarzyk Buhlera. Po krótkim wahaniu Krebs przesunął je w jego stronę.
Niełatwo było otworzyć notes jedną ręką. Przesiąknięty krwią bandaż brudził białe kartki.
— Obozy zorganizowane były tak, żeby nie zostawić żadnych świadków. Komory gazowe i krematoria obsługiwali specjalni więźniowie. Po jakimś czasie likwidowano ich i zastępowano nowymi, którzy także byli likwidowani. I tak dalej. Jeśli mogło się to zdarzyć na najniższym szczeblu, dlaczego nie na najwyższym? Spójrz. W konferencji w Wannsee uczestniczyło czternaście osób. Pierwsza z nich umiera w pięćdziesiątym czwartym. Druga w pięćdziesiątym piątym. Potem szło to prawie rok w rok: w pięćdziesiątym siódmym, pięćdziesiątym dziewiątym, sześćdziesiątym, sześćdziesiątym pierwszym, sześćdziesiątym drugim. W sześćdziesiątym trzecim Luther miał prawdopodobnie paść ofiarą włamywaczy, którzy wdarli się do jego domu. Wynajął ochronę, ale czas mijał, nic się nie działo i doszedł do wniosku, że był to zbieg okoliczności.
— Dosyć, March.
— W sześćdziesiątym trzecim doszło do przyspieszenia. W maju umiera Klopfer. W grudniu wiesza się Hoffmann. W marcu tego roku ginie w zamachu bombowym Kritzinger. Buhler zaczyna się naprawdę bać. Ta ostatnia śmierć stanowi moment krytyczny. Kritzinger jest pierwszą ofiarą z czteroosobowej grupy.
March podniósł w górę kalendarzyk.
— Tutaj zaznacza krzyżykiem datę śmierci Kritzingera. Potem dni mijają spokojnie; nic się nie dzieje; być może alarm był przedwczesny. I nagle dziewiątego kwietnia kolejny krzyżyk. Pod koła U-Bahnu na stacji Zoo wpada stary kolega Buhlera z Generalnej Guberni, Schöngarth. Na Schwanenwerder wybucha panika! Ale jest już za późno…
— Powiedziałem: dosyć!
— Zastanawia mnie tylko jedno: dlaczego w pierwszych dziewięciu latach doszło tylko do ośmiu mordów, a w następnym półroczu aż do sześciu? Skąd ten pośpiech? Z jakiego powodu podejmuje się tak poważne ryzyko po uprzednim okazaniu tak olbrzymiej cierpliwości? Ale z drugiej strony: my, policjanci, rzadko podnosimy wzrok znad otaczającego nas bagna, rzadko zdobywamy się na szersze spojrzenie. Prawda, Krebs? Wszystko miało zostać zakończone w ubiegły wtorek, zanim ogłoszono, że przyjeżdżają do nas z wizytą nasi nowi przyjaciele, Amerykanie. I tu nasuwa się kolejne pytanie…
— Oddaj mi to! — Sturmbannführer wyszarpnął kalendarzyk i notes z dłoni Marcha. Z korytarza dobiegał tubalny głos Globusa…
— Czy Heydrich zrobił to wszystko z własnej inicjatywy, czy spełniał rozkazy z góry? Rozkazy, które wydała mu, być może, ta sama osoba, która nie chciała złożyć podpisu na żadnym z tych dokumentów…
Krebs otworzył piec i wepchnął do niego papiery. Przez moment leżały, tląc się na węglach, a potem, kiedy w drzwiach celi obrócił się klucz, zabłysły żółtym płomieniem.
— Chełmno! — krzyczał do Globusa, kiedy ból stawał się zbyt wielki. — Bełżec! Treblinka!
— Nareszcie do czegoś dochodzimy. — Obergruppenführer uśmiechał się do swoich pomocników.
— Majdanek! Sobibór! Oświęcim! Brzezinka! — Zasłaniał się tymi nazwami niczym tarczą.
Читать дальше