Tłum zawył. Grała szybkie, nerwowe akordy na gitarze, a basistka, wielka otyła dziewczyna w lesbijskiej fryzurze, jeszcze większych butach i z uśmiechem, o który można było otwierać butelki z piwem, wtórowała jej szybko i ciężko. Miałem ochotę skakać. Skakałem. Ange skakała ze mną. Po naszych ciałach spływał swobodnie pot, którego zapach wraz z dymem z marihuany unosił się w wieczornym powietrzu. Ze wszystkich stron napierały na nas ciepłe ciała. One też skakały.
– Nie ufajcie nikomu powyżej dwudziestkipiątki! – krzyknęła.
Zaryczeliśmy Byliśmy teraz jednym wielkim zwierzęcym ryczącym gardłem.
– Nie ufajcie nikomu powyżej dwudziestki piątki!
– Nie ufajcie nikomu powyżej dwudziestkipiątki!
– Nie ufajcie nikomu powyżej dwudziestkipiątki!
– Nie ufajcie nikomu powyżej dwudziestkipiątki!
– Nie ufajcie nikomu powyżej dwudziestkipiątki!
– Nie ufajcie nikomu powyżej dwudziestkipiątki!
Uderzyła w ciężkie akordy, a druga gitarzystka, dziewczyna drobna jak skrzat z twarzą najeżoną kolczykami, włączyła się, grając wysokie łidl-di-łidl-di-di-di za dwunastym progiem.
– To jest nasze cholerne miasto! To jest nasz cholerny kraj. Dopóki jesteśmy wolni, żaden terrorysta nie może ich nam odebrać. Jeśli utracimy naszą wolność, terroryści zwyciężą! Odzyskajcie ją! Odzyskajcie ją! Jesteście na tyle młodzi i na tyle głupi, że nie wiecie, że nie możecie wygrać, więc jesteście jedynymi ludźmi, którzy mogą doprowadzić nas do zwycięstwa! Odzyskajcie ją!
– ODZYSKAJCIE JĄ! – zaryczeliśmy. Uderzyła mocno w struny. Odpowiedzieliśmy krzykiem i wtedy zrobiło się naprawdę, naprawdę GŁOŚNO.
Tańczyłem dotąd, aż zrobiłem się tak zmęczony, że nie mogłem wykonać kolejnego kroku. Ange tańczyła obok mnie. W zasadzie nasze spocone ciała ocierały się o siebie od kilku godzin, ale wierzcie lub nie, wcale nie zrobiłem się przez to napalony. Tańczyliśmy zatraceni w boskim rytmie, uderzeniach i krzyku: ODZYSKAJCIE JĄ! ODZYSKAJCIE JĄ!
Gdy już nie mogłem tańczyć, chwyciłem ją za rękę, a ona uścisnęła ją tak, jakby miała zaraz spaść z wysokiego budynku. Zaciągnęła mnie na brzeg tłumu, gdzie było bardziej przestronnie i przyjemnie. Tam, na skraju parku Dolores, powietrze było chłodne i pot na naszych ciałach zrobił się natychmiast lodowaty. Zaczęliśmy się trząść, więc objęła mnie wpół.
– Ogrzej mnie – powiedziała rozkazującym tonem. To mi wystarczyło. Objąłem ją. Jej serce biło w rytmie szybkich uderzeń dochodzących ze sceny; teraz to był breakbeat, szybki, gwałtowny, bez słów.
Pachniała potem. To był ostry, cierpki, wspaniały zapach. Wiedziałem, że pachnę tak samo. Mój nos sięgał czubka jej głowy, a jej twarz moich obojczyków. Przesunęła ręce w kierunku mojej szyi i ją do siebie przyciągnęła.
– Nachyl się, nie wzięłam drabiny – powiedziała, siląc się na uśmiech, ale ciężko się uśmiechać podczas pocałunku.
Jak już mówiłem, całowałem się z trzema dziewczynami w życiu. Dwie z nich nie całowały się wcześniej z nikim. Jedna chodziła z chłopakami od dwunastego roku życia. Miała problemy.
Żadna z nich nie całowała się tak jak Ange. Jej usta były gładkie niczym wnętrze dojrzałego owocu. Nie wepchnęła mi języka do ust, lecz wsunęła go tam, ssąc jednocześnie swoimi ustami moje wargi. Nasze usta zdawały się łączyć w jedno. Usłyszałem swój jęk, chwyciłem ją i przycisnąłem mocniej do siebie.
Powoli, delikatnie osunęliśmy się na trawę. Leżeliśmy na boku w mocnym uścisku, całując się bez końca. Świat zniknął, istniały tylko nasze pocałunki.
Moje ręce znalazły jej pośladki, talię. Brzeg jej koszulki. Jej mokry brzuch, miękki pępek. Powędrowały wyżej. Też jęknęła.
– Nie tutaj – powiedziała. – Chodźmy tam.
Wskazała duży biały kościół po drugiej stronie ulicy, od którego pochodzi nazwa parku Mission Dolores oraz dzielnicy Mission. Trzymając się za ręce, ruszyliśmy w pośpiechu do kościoła. Przed wejściem wznosiły się wysokie kolumny. Oparła mnie plecami o jedną z nich i ponownie przyciągnęła moją twarz do swojej. Moje ręce powędrowały szybko i śmiało w kierunku jej koszulki. Wsunąłem je pod spód, z przodu.
– Rozpina się z tyłu – szepnęła mi w usta. Mój penis był tak twardy, że mógłbym ciąć nim szkło. Przesunąłem dłońmi po jej plecach i drżącymi palcami wymacałem zapięcie. Szarpałem nim przez chwilę, przypominając sobie te wszystkie kawały o chłopakach, którzy nie radzą sobie z odpinaniem staników. Nie byłem w tym dobry. Jednak wreszcie puściło. Ange westchnęła wprost do mojego ucha. Objąłem rękami jej ciało, wyczuwając wilgoć pod jej pachami, co było seksowne i z jakiegoś powodu wcale nieodrażające, a potem musnąłem brzegi jej piersi.
Właśnie wtedy zawyły syreny.
Jeszcze nigdy nie słyszałem takiego hałasu. Ten dźwięk był jak fizyczne doznanie, jak coś, co zmiata człowieka z nóg. Był tak głośny, że moje uszy z trudem mogły go przetworzyć, a potem stał się jeszcze głośniejszy.
– NATYCHMIAST SIĘ ROZEJŚĆ – oznajmił jakiś głos.
Przypominał brzęczący pod moją czaszką głos Boga. – TO JEST NIELEGALNE ZGROMADZENIE. NATYCHMIAST SIĘ ROZEJŚĆ.
Kapela przestała grać. Odgłosy tłumu po drugiej stronie ulicy zmieniły się. Byłem przerażony. Zły.
Usłyszałem dochodzący z kortów tenisowych dźwięk podłączanego systemu nagłaśniającego pod postacią głośników i akumulatorów samochodowych.
– ODZYSKAJMY JĄ!
To był okrzyk bojowy, krzyk ludzi wrzeszczących z klifu na przybrzeżne fale.
– ODZYSKAJMY JĄ!
Tłum wydawał groźne pomruki, od tego dźwięku włosy stanęły mi dęba na karku.
– ODZYSKAJMY JĄ! – skandował. – ODZYSKAJMY JĄ!
ODZYSKAJMY JĄ! ODZYSKAJMY JĄ!
Policjanci posuwali się rzędem, trzymali plastikowe tarcze, a na głowach mieli hełmy à la Darth Vader, które zakrywały im twarze. Wszyscy uzbrojeni byli w czarne pałki i noktowizory. Wyglądali jak żołnierze z jakiegoś futurystycznego filmu. Przesunęli się jednocześnie o jeden krok do przodu i wszyscy grzmotnęli pałkami o tarcze, wydając trzeszczący dźwięk, jakby pękała ziemia. Kolejny krok, kolejny trzask. Stali dookoła całego parku, coraz bardziej zacieśniając krąg.
– NATYCHMIAST SIĘ ROZEJŚĆ – rozległ się ponownie głos Boga. Nad naszymi głowami pojawiły się helikoptery. Bez reflektorów, ale z noktowizorami. Ci w powietrzu też je mieli. Przyparłem Ange do drzwi kościoła, ukrywając nas przed glinami i helikopterami.
– ODZYSKAJMY JĄ! – rozległo się z głośników. To był buntowniczy okrzyk Trudy Doo. Usłyszałem kilka rozdzierających akordów jej gitary, potem uderzenia perkusji i głośny, głęboki bas.
– ODZYSKAJMY JĄ! – odpowiedział tłum, wylewając się z parku wprost na policję.
Nigdy nie byłem na wojnie, ale teraz myślę, że wiem, jak ona wygląda. Jak wyglądają przerażone dzieciaki na polu walki, które nacierają na nieprzyjacielskie siły, wiedząc, co się za chwilę stanie, lecz mimo to biegnąc, krzycząc, wrzeszcząc.
– NATYCHMIAST SIĘ ROZEJŚĆ – rozległ się głos Boga. Dochodził z ciężarówek zaparkowanych wokół parku, ciężarówek, które wtoczyły się tu w ciągu ostatnich kilku sekund.
Wtedy opadła mgła. Pochodziła z helikopterów, a my znaleźliśmy się na jej krańcach. Czułem się tak, jakby zaraz miała odpaść mi głowa, jakby w zatoki wbijano mi szpikulce. Oczy zaczęły mi puchnąć i łzawić i poczułem ucisk w gardle.
Gaz pieprzowy. Nie ten o mocy stu tysięcy w skali Scoville’a. Ten o mocy półtora miliona. Rozpylili gaz nad tłumem.
Читать дальше