Nie widziałem, co stało się potem, ale słyszałem to wśród dźwięków naszego duszącego kaszlu. Trzymaliśmy się mocno nawzajem. Najpierw kaszel, potem odgłos wymiotów. Gitara, perkusja i bas nagle zamilkły. Potem kaszel.
Potem krzyk.
Długi, bardzo długi krzyk. Gdy odzyskałem wzrok, gliniarze mieli już noktowizory na czołach, a helikoptery zalały park Dolores takim światłem, że wydawało się, jakby zaczęło świtać. To była dobra wiadomość, bo przy mocnym świetle i uwadze wszystkich skupionej na parku my byliśmy całkowicie niewidoczni.
– Co robimy? – zapytała Ange zdławionym, przerażonym głosem.
Przez chwilę obawiałem się, że nie będę mógł mówić. Przełknąłem ślinę kilka razy.
– Idziemy stąd – powiedziałem. – Tylko tyle możemy zrobić. Odejść. Dojdziemy do parku i skręcimy w lewo, w 16th Street. Jakbyśmy tylko przechodzili. Jakby to nie była nasza sprawa.
– To się nie uda – odparła.
– Niczego lepszego nie wymyślę.
– A może powinniśmy pobiec?
– Nie – powiedziałem. – Jeśli będziemy biec, zaczną nas gonić. Może jeśli będziemy szli, pomyślą, że nic nie zrobiliśmy, i nas puszczą. Muszą zaaresztować sporo osób. Będą jeszcze długo zajęci.
Park kołysał się od ciał, młodzieży i dorosłych, którzy chwytali się za twarze, z trudem łapiąc oddech. Gliniarze ciągnęli ich, trzymając za ręce, potem plastikowymi kajdankami krępowali nadgarstki i wrzucali do ciężarówek niczym szmaciane lalki.
– OK? – zapytałem.
– OK – odparła.
Tak właśnie zrobiliśmy. Ruszyliśmy spacerowym krokiem, trzymając się za ręce, szybko, poważnie jak ludzie, którzy pragną uniknąć wszelkich kłopotów spowodowanych przez kogoś innego. Był to krok osób, które udają, że nie widzą żebraka, lub nie chcą dać się wciągnąć w uliczną bójkę.
Udało się.
Dotarliśmy do rogu, skręciliśmy i ruszyliśmy dalej. Żadne z nas nie odważyło się odezwać jeszcze przez odległość dwóch przecznic. Potem wypuściłem z ust haust powietrza, choć dotąd nie zdawałem sobie sprawy z tego, że wstrzymywałem oddech.
Doszliśmy do 16th Street i skręciliśmy w kierunku Mission Street. Normalnie o drugiej w nocy w sobotę ta dzielnica jest dość przerażająca. Tej nocy była dla nas zbawieniem – te same stare ćpuny, dziwki, dilerzy i pijacy. Żadnych glin z pałkami, żadnego gazu.
– Hm – powiedziałem, oddychając mocnym powietrzem. – Kawa?
– Dom – odparła. – Chodźmy do domu. Kawa później.
– Tak – zgodziłem się. Mieszkała w Hayes Valley. Dostrzegłem toczącą się w naszym kierunku taksówkę, machnąłem ręką, żeby ją zatrzymać. To był mały cud: gdy w San Francisco potrzebuje się taksówki, żadnej nie można znaleźć.
– Masz kasę na taksówkę do domu?
– Tak – odpowiedziała.
Taksówkarz spojrzał na nas przez okno. Otwarłem tylne drzwi, żeby nie odjechał.
– Dobranoc – powiedziałem.
Objęła mnie za szyję i przyciągnęła moją głowę do swojej twarzy. Pocałowała mnie mocno w usta, nie było w tym nic z erotyzmu, lecz coś o wiele bardziej intymnego.
– Dobranoc – szepnęła mi do ucha i wślizgnęła się do taksówki.
W głowie miałem mętlik, moje oczy błądziły, płonąłem ze wstydu, bo zostawiłem tych wszystkich Xneterów na łasce i niełasce Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i policji San Francisco. W końcu poszedłem do domu.
W poniedziałek rano za biurkiem pani Galvez pojawił się Fred Benson.
– Pani Galvez nie będzie już uczyła waszej klasy – oznajmił, gdy zajęliśmy swoje miejsca. Powiedział to tonem pełnym samozadowolenia, który natychmiast rozpoznałem. Intuicja podpowiadała mi, żeby zerknąć na Charlesa. Uśmiechał się tak, jakby właśnie dostał najlepszy prezent urodzinowy na świecie.
Podniosłem rękę.
– Dlaczego?
– Regulamin szkoły pozwala rozmawiać o sprawach zatrudnienia wyłącznie z pracownikiem i komisją dyscyplinarną – odrzekł, nie ukrywając nawet, jak wielką przyjemność sprawiają mu te słowa. – Dzisiaj zaczniemy nowy rozdział dotyczący bezpieczeństwa wewnętrznego. W waszych schoolbookach znajdują się nowe teksty. Proszę, otwórzcie je na pierwszej stronie.
Na pierwszej stronie wyświetliło się logo DBW oraz tytuł: CO KAŻDY AMERYKANIN POWINIEN WIEDZIEĆ O BEZPIECZEŃSTWIE WEWNĘTRZNYM.
Miałem ochotę rzucić swoim schoolbookiem o podłogę.
Umówiłem się z Ange, że po szkole spotkamy się w kawiarni mieszczącej się w jej dzielnicy. Wskoczyłem do metra i usiadłem za dwoma kolesiami w garniturach. Spoglądali w „San Francisco Chronicle”, w której cała jedna strona poświęcona była „młodzieżowym zamieszkom” w parku Mission Dolores. Cmokali i gdakali z niezadowoleniem. Potem jeden powiedział do drugiego:
– Wygląda na to, że ktoś im zrobił niezłe pranie mózgu. Jezu, czy my kiedykolwiek byliśmy tacy głupi?
Wstałem i usiadłem w innym miejscu.
– To totalne dziwki – powiedziała Ange, prawie wypluwając to słowo. – W zasadzie to obelga dla wszystkich ciężko pracujących dziwek. To, to są po prostu spekulanci.
Patrzyliśmy na stos gazet, które przynieśliśmy ze sobą do kawiarni. Wszystkie zawierały „reportaże” o imprezie w parku Dolores, a ich autorzy, co do jednego, przedstawiali ją jako pijacką, narkotykową orgię dzieciaków, które zaatakowały policję. Gazeta „USA Today” przytoczyła koszty „zamieszek”, wliczając w to koszty zmycia osadu z gazu łzawiącego, lawinę ataków astmatycznych, które zablokowały oddziały intensywnej terapii w całym mieście, oraz koszty aresztowania ośmiuset „uczestników zamieszek”.
W żadnej z gazet nie przytoczono wypowiedzi drugiej strony.
– Cóż, przynajmniej Xnet nie kłamie – powiedziałem. Pokazałem jej całą masę blogów, filmików i zdjęć, jakie miałem na swojej komórce. Były to sprawozdania z pierwszej ręki, zrobione przez ludzi, którzy zostali spryskani gazem, pobici. Na jednym z filmików widać było, jak wszyscy tańczymy i bawimy się; pokazano pokojowe przemówienia polityczne do taktu skandowanych okrzyków: „Odzyskamy ją”, a także Trudy Doo mówiącą, że jesteśmy jedynym pokoleniem, które może uwierzyć w sens walki o wolność.
– Musimy powiadomić o tym ludzi – stwierdziła Ange.
– Tak – przytaknąłem posępnie. – Teoretycznie brzmi nieźle.
– A dlaczego twoim zdaniem prasa nigdy nie publikuje opinii ludzi stojących po naszej stronie?
– Sama już sobie odpowiedziałaś, to dziwki.
– Tak, ale dziwki robią to dla kasy. Gdyby mieli kontrowersyjne wypowiedzi, sprzedaliby więcej gazet i reklam. Teraz mają tylko przestępstwo, a tematy kontrowersyjne są o wiele lepsze.
– Jasne, kupuję to. Więc dlaczego tego nie robią? No cóż, reporterzy ledwie radzą sobie ze śledzeniem zwykłych blogów, nie mówiąc już o Xnecie. To niezbyt przyjazne miejsce dla dorosłych.
– No tak – westchnęła. – Ale my możemy to jakoś załatwić, co?
– Niby jak?
– Możemy to wszystko opisać. Umieścić w jednym miejscu, ze wszystkimi linkami. Takie pojedyncze miejsce, które każdy może odwiedzić, tak żeby dziennikarze znaleźli je i poznali pełną wersję wydarzeń. Można umieścić tam link do instrukcji obsługi Xnetu. Użytkownicy internetu mogliby dostać się do Xnetu pod warunkiem, że nie przejmują się tym, iż DBW dowie się, po jakich stronach surfowali.
– Myślisz, że to się uda?
– Cóż, nawet jeśli nie, to zawsze to jakaś pozytywna akcja.
– Dlaczego mieliby nas posłuchać?
Читать дальше