Wypaliłem płytkę DVD z ParanoidXboksem, gdy tylko się pojawił, ale nigdy nie zabrałem się do rozpakowania Xboksa leżącego w mojej szafie czy znalezienia telewizora, żeby go do niego podłączyć, i tak dalej. W moim pokoju jest już i tak za wiele gratów, więc nie mogę pozwolić, żeby jakieś badziewie Microsoftu zabrało mi tak cenną przestrzeń do pracy.
Dzisiejszej nocy miałem się poświęcić. Rozpakowanie i uruchomienie Xboksa zajęło mi około dwudziestu minut. Najgorsze było to, że nie posiadam telewizora, ale w końcu przypomniałem sobie, że mam mały rzutnik LCD, który z tyłu ma standardowe gniazda telewizyjne. Ustawiłem go za drzwiami, podłączyłem do niego Xboksa, włączyłem i zainstalowałem ParanoidXboksa.
Gdy już wszystko działało, ParanoidXbox zaczął wyszukiwać inne Xboksy Universal, z którymi mógłby się skomunikować. Każdy z nich ma wbudowaną obsługę sieci bezprzewodowej, dzięki czemu w grze może uczestniczyć wiele osób. Można połączyć się z sąsiadami przez Xboksy lub przez internet, jeśli ma się dostęp do sieci Wi-Fi. W swoim zasięgu znalazłem trzech aktywnych sąsiadów. Dwóch z nich podłączyło swoje Xboksy do internetu. Dla ParanoidXboksa była to idealna konfiguracja: mógł podkradać niektóre z połączeń internetowych moich sąsiadów, po czym wykorzystywał je, żeby łączyć się online przez gry sieciowe. Sąsiedzi niczego nie tracili – i tak płacili abonament za internet, a o drugiej w nocy za wiele nie surfowali.
Najlepsze w tym wszystkim było poczucie kontroli. Ta technologia działała dla mnie, służyła mi, chroniła mnie. Nie szpiegowała. Dlatego ją uwielbiałem. Jeśli ją odpowiednio wykorzystacie, może dać wam władzę i prywatność.
Teraz mój mózg naprawdę pracował, pędził jak szalony. Istniało wiele powodów, dla których warto było korzystać z ParanoidXboksa – najważniejszy to ten, że każdy mógł napisać pod niego nową grę. Stworzono już program MAME, Multiple Arcade Machine Emulator (emulator automatów do gier), więc można było grać praktycznie we wszystkie gry, jakie zostały dotychczas napisane, od Ponga – gry dla Apple, poprzez gry na ColecoVision, NES oraz Dreamcast i tak dalej.
Jeszcze lepsze były gry multiplayer pisane specjalnie pod ParanoidXboksa – całkowicie darmowe, tworzone hobbystycznie, z których każdy mógł korzystać. Gdy się to wszystko razem połączyło, otrzymywało się darmową konsolę pełną darmowych gier, zapewniającą bezpłatny dostęp do internetu.
A najlepsze w tym wszystkim było to – przynajmniej jeśli o mnie chodzi – że ParanoidXbox był paranoiczny. Każdy wypuszczany w eter bit był bardzo dokładnie kodowany. Można było je wszystkie podsłuchać, ale nigdy nie było wiadomo, kto, z kim i o czym rozmawiał. Anonimowa sieć, poczta elektroniczna i komunikator. Wszystko, czego potrzebowałem.
Musiałem tylko przekonać wszystkich, że wiem, jak z tego korzystać.
Możecie w to wierzyć lub nie, ale następnego dnia rodzice kazali mi iść do szkoły. Dopiero o trzeciej w nocy zapadłem w gorączkowy sen, a o siódmej rano tata stał już przy moim łóżku, grożąc, że wyciągnie mnie za nogi. Udało mi się wstać – czułem się tak, jakby coś zdechło mi w ustach – i pójść do łazienki.
Mama wmusiła we mnie tosta i banana, a ja modliłem się gorąco, żeby rodzice pozwolili mi wypić kawę w domu. Mogłem wpaść na jedną w drodze do szkoły, ale patrzenie, jak popijają swoje czarne złoto, podczas gdy ja obijałem się po pokojach, ubierając się i wkładając książki do torby – było okropne.
Szedłem do szkoły tysiące razy, ale dzisiaj było inaczej. Przeszedłem przez wzgórze i dotarłem do Mission, gdzie stało całe mnóstwo ciężarówek. Dostrzegłem nowe czujniki i kamery uliczne zainstalowane na wielu znakach stopu. Ktoś miał sporo sprzętu wywiadowczego i tylko czekał na pierwszą lepszą okazję, żeby go wykorzystać. Atak na Bay Bridge był dokładnie tym, czego potrzebował.
Przez to wszystko miasto zdawało się jakieś przygaszone, jakby zatrzaśnięte w windzie, skrępowane dokładną inwigilacją sąsiadów i wszechobecnością kamer.
W tureckiej kawiarni czynnej przez całą dobę kupiłem kawę na wynos, która postawiła mnie na nogi. W zasadzie turecka kawa to błoto udające kawę. Jest na tyle gęsta, że można postawić w niej łyżeczkę, i ma o wiele więcej kofeiny niż takie napoje dla dzieciaków jak red bull. Możecie być tego pewni, bo mówi wam to ktoś, kto przeczytał o tym w Wikipedii: oto, jak zdobyto Imperium Osmańskie – rozwścieczeni jeźdźcy napędzani zabójczym, czarnym jak smoła kawowym błotem.
Wyjąłem kartę debetową, żeby zapłacić za kawę, ale sprzedawca zrobił dziwną minę.
– Nie przyjmujemy już kart debetowych – powiedział.
– Że co? Dlaczego nie?
Od lat płaciłem u Turka kartą za swój kawowy nawyk. Ten facet wciąż się ze mną handryczył, mówiąc, że jestem zbyt młody na kawę, i nigdy w trakcie lekcji nie chciał mnie obsłużyć przekonany, że jestem na wagarach. Ale przez te lata nawiązało się między nami pewne szorstkie porozumienie.
Potrząsnął smutno głową.
– Nie zrozumiesz tego. Idź do szkoły, chłopcze.
Nie ma pewniejszego sposobu na wzbudzenie mojego zainteresowania, niż powiedzieć mi, że czegoś nie zrozumiem. Nakłoniłem go, żeby mi to wyjaśnił. Wyglądał tak, jakby chciał mnie wyrzucić za drzwi, ale kiedy go zapytałem, czy myśli, że nie jestem dość dobry, aby u niego kupować, odpuścił.
– Bezpieczeństwo – odparł, rozglądając się po swojej małej kawiarni z pudełkami suszonej fasoli i nasion, z półkami pełnymi tureckich artykułów spożywczych. – Rząd. Cały czas nas monitorują, pisali o tym w gazetach. Druga ustawa Patriot Act została wczoraj przyjęta przez Kongres. Teraz mogą cię monitorować za każdym razem, gdy użyjesz karty. Jestem temu przeciwny. Nie będę im pomagał w szpiegowaniu moich klientów.
Szczęka mi opadła.
– Uważasz, że to nic wielkiego? Że nic złego nie ma w tym, że rząd wie, kiedy kupujesz kawę? To dzięki temu dowiadują się, gdzie jesteś, gdzie byłeś. Myślisz, że dlaczego wyjechałem z Turcji? Tam, gdzie rząd ciągle szpieguje ludzi, nie jest dobrze. Przyjechałem tu dwadzieścia lat temu po wolność i nie pomogę im odebrać tej wolności.
– Ale stracisz przez to wielu klientów – wyrwało mi się. Chciałem mu powiedzieć, że jest bohaterem, i uścisnąć mu dłoń, ale oto, co z tego wyszło. – Każdy korzysta z kart debetowych.
– Może teraz już nie każdy. Może moi klienci wrócą tu, bo zobaczą, że ja też kocham wolność. Powieszę znak w oknie. Może inne sklepy też tak zrobią. Słyszałem, że ACLU [15] ACLU (ang. American Civil Liberties Union) – Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich.
pozwie ich za to do sądu.
– Odtąd będę twoim stałym klientem – oświadczyłem. Naprawdę tak myślałem. Sięgnąłem po portfel. – Hm, ale nie mam gotówki.
Zacisnął wargi i skinął głową.
– Wielu ludzi mówi to samo. W porządku. Lepiej oddaj te pieniądze na ACLU.
W ciągu tych dwóch minut zamieniłem z Turkiem więcej słów niż przez cały ten czas, gdy przychodziłem do jego baru. Nie miałem pojęcia, że ma takie poglądy. Traktowałem go jak przyjaznego dostawcę kofeiny z sąsiedztwa. Teraz uścisnąłem mu dłoń i gdy opuściłem kawiarnię, czułem, jakbym dołączył do pewnej grupy. Tajnej grupy.
Nie było mnie w szkole przez kilka dni, ale zdawało się, że nie opuściłem wielu lekcji. Na jeden z tych dni szkołę zamknięto, podczas gdy miasto starało się dojść do siebie. Zdaje się, że następny dzień został poświęcony żałobie po tych, którzy zaginęli lub prawdopodobnie zginęli. W gazetach opublikowano biogramy zaginionych, osobiste wspomnienia. W sieci roiło się od tysięcy nekrologów.
Читать дальше