Oto, jak sekret działa na niekorzyść kryptografii. Z szyfrem Enigmy było coś nie tak. Turing przemyślał to dokładnie i odkrył, że nazistowscy kryptografowie popełnili błąd matematyczny. Gdy położył ręce na ich maszynie szyfrującej, doszedł do tego, jak scrackować każdą przesłaną przez nazistów wiadomość, bez względu na stosowany przez nich klucz.
Przez to Niemcy przegrali wojnę. Nie zrozumcie mnie źle. To dobra wiadomość. W końcu mówi to weteran gry Castle Wolfenstein. Nie chcielibyście, żeby waszym krajem rządzili naziści.
Po wojnie kryptografowie spędzili mnóstwo czasu, rozważając tę kwestię. Problem polegał na tym, że Turing był sprytniejszy niż gość, który wymyślił Enigmę. Z każdym szyfrem wiąże się ryzyko, że zostanie złamany przez kogoś sprytniejszego.
A im więcej o tym myśleli, tym bardziej sobie uświadamiali, że każdy może stworzyć taki system bezpieczeństwa, którego nie będzie potrafił złamać. Jednak nikt nie jest w stanie przewidzieć, co może zrobić bystrzejsza osoba.
Żeby sprawdzić, czy szyfr działa, trzeba go opublikować. O sposobie jego działania należy poinformować możliwie jak najwięcej osób, żeby bombardowały go, czym tylko mogą, sprawdzając jego bezpieczeństwo. Im dłużej nikt nie znajdzie błędu, tym szyfr jest bezpieczniejszy.
Tak to już dzisiaj jest. Jeśli chcecie być bezpieczni, nie używajcie szyfrów, które jakiś geniusz wymyślił przed tygodniem. Stosujcie te, które są wykorzystywane od jak najdłuższego czasu i których nikomu nie udało się jeszcze złamać. Nieważne: bank, terrorysta, rząd czy nastolatek – i tak wszyscy używamy tych samych szyfrów.
Jeśli próbujecie korzystać z własnego szyfru, istnieje ryzyko, że gdzieś ktoś znalazł w nim błąd i bawi się teraz za waszymi plecami w Turinga, rozszyfrowując wszystkie wasze sekretne wiadomości i chichocząc z waszych głupich plotek, transakcji finansowych i tajemnic wojskowych.
Wiedziałem, że kryptografia ochroni mnie przed podsłuchiwaczami, jednak nie byłem jeszcze gotowy, żeby poradzić sobie z histogramami.
Wysiadłem z metra, przesunąłem kartę nad bramką i wyszedłem na stację przy 24th Street. Jak zwykle kręciło się po niej wielu dziwaków, pijaków, nawiedzonych wyznawców Jezusa, Meksykanów gapiących się w skupieniu na ziemię i kilkoro dzieciaków z gangu. Omijając ich wzrokiem, wskoczyłem na schody i wybiegłem na ulicę. Miałem pustą torbę, z której nie sterczały już rozprowadzane przeze mnie płyty z ParanoidXboksem, co ulżyło moim ramionom i pozwoliło przyspieszyć kroku. Kaznodzieje nadal nawoływali po hiszpańsku lub angielsku do wysłuchania słów Jezusa i tym podobnych rzeczy.
Sprzedawcy podrabianych okularów przeciwsłonecznych już się zmyli, ale zastąpili ich kolesie sprzedający automatyczne psy, które wyszczekiwały hymn narodowy i podnosiły łapy na widok zdjęcia z Osama bin Ladenem. W ich małych głowach prawdopodobnie działy się niesamowite rzeczy i zanotowałem sobie w pamięci, żeby wziąć kilka z tych psów, aby móc je potem rozebrać na części. Możliwość rozpoznawania twarzy była dość nową opcją w zabawkach; dopiero niedawno przeniesiono ją z baz wojskowych do kasyn, żeby znaleźć oszustów, w imię prawa.
Ruszyłem 24th Street w kierunku Potrero Hill i domu, wymachując ramionami, chłonąc woń burrito dochodzącą z restauracji i myśląc o obiedzie.
Nie wiem dlaczego, ale obejrzałem się przez ramię. Być może było to coś w rodzaju podświadomego szóstego zmysłu. Wiedziałem, że ktoś mnie śledzi.
Byli to dwaj napakowani goście z małymi wąsami, więc pomyślałem, że są to albo gliniarze, albo geje rowerzyści, którzy jeździli tam i z powrotem po Castro Street, lecz geje rowerzyści mieli lepsze fryzury. Ci byli ubrani w niebieskie dżinsy i wiatrówki koloru starego cementu, które zakrywały im paski. Pomyślałem o tych wszystkich rzeczach, które gliniarze mogą nosić na pasku, takim jakiego używali kolesie z Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w ciężarówce. Obaj mieli w uszach słuchawki Bluetooth.
Szedłem dalej. Serce waliło mi w piersi. Spodziewałem się tego od samego początku. Spodziewałem się, że DBW dojdzie do tego, co robię. Podjąłem wszelkie środki ostrożności, ale Miss Gestapo ostrzegła mnie, że będą mnie obserwować. Powiedziała, że jestem człowiekiem napiętnowanym. Zdałem sobie sprawę, że tylko czekałem, aż znowu mnie złapią i wsadzą z powrotem do więzienia. Dlaczego nie? Dlaczego Darryl ma tkwić w więzieniu, a ja nie? Czym sobie na to zasłużyłem? Dlaczego miałbym być lepszy? Nawet nie miałem odwagi powiedzieć swoim – lub jego – rodzicom, co naprawdę nam się przytrafiło.
Przyspieszyłem kroku, a w myślach przeprowadziłem inwentaryzację. W mojej torbie nie było niczego obciążającego. Przynajmniej nie za bardzo. W schoolbooku miałem wgranego cracka, dzięki czemu mogłem czatować i robić tym podobne rzeczy, ale to dotyczyło połowy osób w szkole. Zmieniłem szyfr w swoim telefonie – teraz naprawdę miałem fałszywą partycję, którą za pomocą jednego hasła mogłem z powrotem zamienić w tekst jawny, ale cała reszta była ukryta i żeby się do niej dostać, trzeba było znać inne hasło. Ta ukryta część wyglądała zupełnie jak zwykłe śmieci – zaszyfrowanych danych nie można odróżnić od przypadkowego szumu – i nikt się nawet nie dowie, że kiedykolwiek tam była. W torbie nie miałem żadnych płyt. W moim laptopie nie było obciążających dowodów. Oczywiście gdyby chcieli się poważnie przyjrzeć mojemu Xboksowi, nastąpiłby koniec gry. Że tak powiem.
Nagle przystanąłem. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby się ukryć. Nadszedł jednak, czas, by zmierzyć się z przeznaczeniem. Wszedłem do najbliższego baru z burrito i zamówiłem jedno z mięsem – siekaną wieprzowiną – i z dodatkową salsą. Równie dobrze mogłem przecież iść do pudła z pełnym żołądkiem. Wziąłem jeszcze kubek orszady, lodowatego napoju z ryżu, który smakuje jak wodnisty półsłodki pudding ryżowy (naprawdę smakuje lepiej, niż to brzmi).
Usiadłem, żeby to zjeść, i ogarnął mnie głęboki spokój. Cóż, albo mnie wsadzą do pierdla za te moje „zbrodnie”, albo nie. Odkąd mnie zamknęli, moja wolność i tak była tylko chwilowymi wakacjami. Mój kraj nie był już moim przyjacielem. Byliśmy teraz po przeciwnych stronach barykady i wiedziałem, że mogę przegrać.
Gdy kończyłem burrito i poszedłem zamówić niejakie churro – smażone w głębokim oleju ciastko posypane cukrem cynamonowym – na deser, ci dwaj goście weszli do restauracji. Myślę, że czekali na zewnątrz i zmęczyli się moim guzdraniem.
Stanęli przy ladzie tuż za mną, ograniczając mi swobodę ruchu. Wziąłem swoje churro od miłej babci i zapłaciłem jej. Zanim się odwróciłem, ugryzłem jeszcze kilka kęsów ciastka. Chciałem zjeść choć trochę deseru. Być może nie będę mógł takiego skonsumować przez następne iks lat.
Odwróciłem się. Obaj stali tak blisko mnie, że widziałem nawet pryszcz na policzku jednego z nich, tego, który stał po lewej, i glut wystający z nosa tego drugiego.
– Sorki – powiedziałem, próbując się przez nich przedrzeć.
Ten z glutem zagrodził mi drogę.
– Proszę pana – zagadnął – czy może pan udać się z nami? -Wskazał na drzwi restauracji.
– Przepraszam, ale jem – odparłem i ruszyłem ponownie. Tym razem położył rękę na mojej klatce piersiowej. Oddychał szybko przez nos, wprawiając glut w ruch. Myślę, że ja też oddychałem ciężko, ale trudno to było stwierdzić ze względu na łomotanie mojego serca.
Ten drugi odsłonił klapę swojej wiatrówki, pokazując odznakę Wydziału Policji San Francisco.
Читать дальше