Nagle to dostrzegłem. Przewód taśmowy, który łączył klawiaturę z płytą główną, był nieprawidłowo podłączony. To dziwne. W tym miejscu nic się nie obracało, nie było tam niczego, co mogłoby spowodować przesunięcie pasa podczas normalnych działań. Gdy spróbowałem go z powrotem docisnąć, odkryłem, że wtyczka była nie tylko źle zamontowana – między nią a płytą coś się znajdowało. Wyjąłem to coś i skierowałem na to strumień światła.
W mojej klawiaturze znajdowało się coś nowego. Element o grubości zaledwie półtora milimetra, bez żadnych oznaczeń. Był podłączony zarówno do klawiatury, jak i do płyty głównej. Innymi słowy, było to idealne miejsce, żeby przechwycić wszystkie uderzenia w klawisze podczas pisania na komputerze.
To była pluskwa.
Serce waliło mi jak młot. W domu panowały mrok i cisza, jednak nie był to pocieszający mrok. Tkwiły w nim oczy i uszy, które mnie obserwowały i podsłuchiwały. Inwigilowały. Inwigilacja, której doświadczyłem w szkole, dotarła za mną do domu, ale tym razem nie tylko dyrektor zaglądał mi przez ramię. Dołączył do niego Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Już miałem wyjąć tę pluskwę, kiedy zorientowałem się, że ktokolwiek ją tam włożył, dowie się, że już jej nie ma. Zostawiłem ją na swoim miejscu. Zrobiło mi się niedobrze.
Rozejrzałem się w poszukiwaniu kolejnych pułapek. Nie mogłem ich znaleźć, ale czy to oznaczało, że nie było ich więcej? Ktoś włamał się do mojego pokoju i zainstalował to urządzenie – rozmontował mój laptop i złożył go ponownie. Istniało wiele innych sposobów na założenie podsłuchu w komputerze. Nigdy nie będę w stanie ich wszystkich znaleźć.
Zdrętwiałymi rękami złożyłem laptop z powrotem. I tym razem obudowa nie zamknęła się poprawnie, ale kabel został w środku. Uruchomiłem komputer i położyłem ręce na klawiaturze. Pomyślałem, że przeprowadzę diagnozę i zobaczę, co jest grane.
Ale nie mogłem tego zrobić.
Do diabła, a może mój pokój jest na podsłuchu. Być może szpieguje mnie teraz jakaś kamera.
Po powrocie do domu wpadłem w paranoję. Teraz o mało nie wyszedłem ze skóry. Czułem się tak, jakbym był z powrotem w więzieniu, z powrotem w pokoju przesłuchań, śledzony przez istoty, które miały nade mną całkowitą władzę. Zachciało mi się płakać.
Był na to tylko jeden sposób.
Poszedłem do łazienki, zdjąłem rolkę papieru toaletowego i wymieniłem ją na nową. Na szczęście stara była prawie zużyta. Odwinąłem resztkę papieru, poszperałem w skrzynce z częściami elektronicznymi i znalazłem małą plastikową kopertę pełną ultrajasnych białych diod, które wyjąłem z wypalonej lampy rowerowej. Odchodzące od nich kabelki przepchnąłem ostrożnie przez tekturową rurkę, w której szpilką przebiłem dziurki, następnie wyjąłem jakiś drut i połączyłem je wszystkie szeregowo małymi metalowymi spinaczami. Z drutów skręciłem przewody i podłączyłem do dziewięciowoltowej baterii. Miałem teraz rurkę otoczoną ultrajasnymi diodami kierunkowymi, którą mogłem przyłożyć do oczu i przez nią patrzeć.
Zbudowałem już taką w tym roku w ramach projektu naukowego, z którego zostałem wyeliminowany, ponieważ pokazałem, że w połowie klas w mojej szkole ukryte są kamery. Kamery wideo wielkości łebka od szpilki kosztują w dzisiejszych czasach mniej niż obiad w dobrej restauracji, więc pojawiają się wszędzie. Przebiegli sprzedawcy umieszczają je w szatniach bądź w solariach, a potem podniecają się przy filmikach, na których zostali zarejestrowani ich klienci – czasem wrzucają je do sieci. Umiejętność przekształcenia rolki papieru toaletowego i wartego trzy dolce sprzętu w wykrywacz kamer to po prostu kwestia zdrowego rozsądku.
To najprostszy sposób na wykrycie kamer szpiegujących. Mają one wbudowane malutkie, świetnie odbijające światło soczewki. Ta metoda najlepiej sprawdza się w ciemnych pomieszczeniach. Trzeba spojrzeć przez rurkę i powoli obserwować wszystkie ściany i inne miejsca, w które ktoś mógł wetknąć kamerę, aż dostrzeże się błysk odbitego światła. Jeśli obracacie się dookoła, a to odbicie się nie porusza, chodzi o soczewkę.
W moim pokoju nie było kamery – przynajmniej takiej, którą mógłbym wykryć. Oczywiście mogły się tu znajdować podsłuchy. Lub lepsze kamery. Albo w ogóle nic. Czy można mnie winić za to, że wpadłem w paranoję?
Uwielbiałem tego laptopa. Nazwałem go Salmagundi [13] Salmagundi – rodzaj sałatki z siekanego mięsa, owoców morza, jajek i warzyw, popularnej w USA. Nazwa salmagundi używana jest także w języku angielskim jako określenie mieszaniny różnorodnych składników.
, co oznacza to wszystko, co jest zrobione z odpadów.
Jeśli nadajesz swojemu laptopowi imię, to wiesz, że łączą cię z nim głębokie relacje. Jednak teraz mimo wszystko czułem, że nie chcę go już więcej dotykać. Miałem ochotę wyrzucić go przez okno. Kto wie, co jeszcze z nim zrobili? Kto wie, w jaki sposób założyli w nim podsłuch?
Włożyłem go do szuflady i spojrzałem na sufit. Było późno i powinienem być już w łóżku. Ale w ogóle nie mogłem zasnąć. Byłem podsłuchiwany. Każdy mógł być podsłuchiwany. Świat zmienił się na zawsze.
– Znajdę sposób, żeby ich dopaść – powiedziałem. To była przysięga. Zrozumiałem to z chwilą, gdy ją wypowiedziałem, mimo że nigdy dotąd nie składałem przysięgi.
Nie mogłem zasnąć. Poza tym wpadłem na pomysł.
Gdzieś w mojej szafie leżało ciasno owinięte pudełko zawierające nietkniętą jeszcze paczkę z Xboksem Universal. Wszystkie Xboksy sprzedawano po zaniżonych cenach – Microsoft zarabia głównie na procentach, jakie pobiera od firm sprzedających gry komputerowe, w które można grać tylko na jego konsolach – ale Universal był pierwszym Xboksem rozdawanym zupełnie za darmo.
W zeszłe święta Bożego Narodzenia na każdym rogu stały jakieś ofiary losu przebrane za wojowników z serii Halo, które rozdawały torebki z konsolami do gier tak szybko, jak się tylko dało. Myślę, że to podziałało – wszyscy mówili, że sprzedało się mnóstwo gier na te konsole. Oczywiście zrobiono wszystko, żeby ludzie grali tylko w gry tych firm, które w celu ich wyprodukowania wykupiły licencje od Microsoftu.
Hakerzy mają na to swoje sposoby. Do Xboksa włamał się jakiś student z MIT [14] MIT (ang. Massachusetts Institute of Technology) – uczelnia techniczna, jedna z najbardziej prestiżowych na świecie.
, który napisał o nim bestseller, po czym popularność wersji 360 spadła. Później odpadł jeszcze ledwo wydany Xbox Portable (którego nazywaliśmy „klocem” – ważył półtora kilo!). Spodziewano się, że Universal będzie całkowicie odporny na ataki. Licealiści, którzy się do niego włamali, byli brazylijskimi hakerami Linuksa i mieszkali w fawelach – takich slumsach.
Nigdy nie należy lekceważyć determinacji dzieciaka mającego dużo czasu i mało kasy.
Kiedy Brazylijczycy opublikowali swojego cracka, wszyscy zbzikowaliśmy na tym punkcie. Wkrótce pojawiły się dziesiątki alternatywnych systemów operacyjnych do Xboksa Universal. Moim ulubionym był ParanoidXbox, posmak ParanoidLinuksa. ParanoidLinux to system operacyjny, który zakłada, że jego użytkownik jest atakowany przez rząd (był przeznaczony dla chińskich i syryjskich dysydentów), i robi wszystko, co w jego mocy, żeby zataić rozmowy i dokumenty użytkownika. Potrafi nawet wyrzucić na wierzch „fałszywe” rozmowy, aby zakamuflować fakt, że użytkownik ma do ukrycia jakąś tajemnicę. Czyli na przykład za każdym razem, gdy otrzymuje on wiadomości dotyczące polityki, ParanoidLinux udaje, że surfuje po sieci, wypełnia ankiety i flirtuje na czatach. Tymczasem jeden na pięćset znaków, które otrzymuje użytkownik, jest prawdziwą wiadomością. To jak igła w ogromnym stogu siana.
Читать дальше