- Pijał śliwowicę - podpowiedziałem. - Taką prawdziwą, góralską, siedemdziesiąt obrotów. I nie rozcieńczał, tylko zapijał herbatą. Przy mnie wypijał zazwyczaj setkę albo więcej.
To jak ćwiartka zwykłej wódy. Mówił, że mu to krążenie poprawia.
- Był alkoholikiem?
- Nie wydaje mi się.
- W takim wieku to może być niebezpieczne. Nie mamy jeszcze wyników sekcji. Daliśmy też resztki trunku do laboratorium, żeby sprawdzić, czy nikt niczego nie dosypał.
- A sprawa śmierdzi, bo się do niego niedawno próbowano włamać - uzupełniłem. - I to parę razy.
- Mówił ci?
- Wspominał półgębkiem.
- A mówił, że miesiąc temu podziurawił w swoim domu dwóch lub trzech włamywaczy, i to używając przedwojennego visa?
- Ee...? - zdziwiłem się.
Kurczę, to musiało być wtedy, gdy mnie zaprosił i dał klucze, uświadomiłem sobie. Albo tuż przed, albo tuż po.
- Włamywano się do niego kilka razy. Wiesz, jaką miał kolekcję. To kusiło rozmaitych leszczy. Przeważnie kompletni amatorzy, specjaliści od włamań do sklepów monopolowych, a tutaj porządny alarm... Za wysoka poprzeczka dla byle złodziejaszków. Zresztą i tak nie wiedzieliby, jak sprzedać fanty. Ze dwa razy to była robota fachowców. Ale i oni zęby sobie połamali. A raz doszło do strzelaniny. Włamywacze uciekli. Wtedy do nas zadzwonił.
Zabezpieczyliśmy w domu i ogrodzie krew należącą do co najmniej trzech osobników. Jak się jednak okazało, nie wszystkie włamania zgłosił. Wczoraj wyizolowaliśmy z popieliska w kotłowni szczątki dwóch kolejnych kole-si. A podłoga po polaniu luminolem wręcz zaśpiewała.
- O cholera...
- Twój kumpel zastrzelił ich, poćwiartował i spalił ciała. Z paszportu dyplomatycznego jednego z nich pozostała platynowa nitka zabezpieczająca. Dzięki czemu możemy się domyślać, kto ich przysłał.
- Nie chwalił się - bąknąłem.
- A ty byś się pochwalił? Zresztą kto by pomyślał, dziadek jedną nogą w trumnie, a tu taki numer... Czy twój znajomy wspominał coś o obcych wywiadach?
Przymknąłem oczy, przypominając sobie rozmowę sprzed kilku tygodni.
- Nie mówił nic konkretnego.
- Jeśli poskłada się do kupy wszystkie informacje, można odnieść wrażenie, że ostatnio ktoś zagiął na niego parol. Ale stary, jak przychodziło co do czego, umiał się odgryźć.
- Nie znałem go od tej strony, ok. Co chcecie wiedzieć?
- Sprawdzamy jego kontakty - powtórzył. - Wąską elitę kolekcjonerów staroci.
Konfraternię. Tak zwane Grono Jarzębiny. Tych, którzy spotykali się u niego na swego rodzaju obiadach czwartkowych. Znasz to środowisko.
- Nie bardzo - przyznałem. - Byłem kilka razy zaproszony, ale to jak loża masońska.
Różne stopnie wtajemniczenia. Aby wejść w to grono, trzeba pozyskać zaufanie. Przy okazji takich spotkań ogląda się rzeczy niezwykłe, które na co dzień spoczywają dobrze ukryte w
sejfach. Na przykład osobistą pieczęć króla Jana Kazimierza, nieznane obrazy Matejki, znaczki z nadrukami nieznanymi fachowcom...
- Rozumiem... Czy wiesz, kim jest Agent Lubna?
- Ma na imię Janusz. Nie znam nazwiska. To facet, który zorganizował skup antyków wśród dziadów śmietnikowych penetrujących wysypisko pod Warszawą. Wiesz, starzy ludzie umierają, młodzi wywalają rzeczy po nich, czasem trafiają się cenne pamiątki. A bywa, że penetrujący wysypisko znajdą to stare żelazko, to starą książkę, czasem pudełko z odznakami. A czasem na przykład niepozorny obrazek, który po oczyszczeniu okazuje się dziełem Kossaka lub Czachórskiego.
- Zdumiewające.
- Nie sądzę, żeby to on był zamieszany - zadumałem się. - I raczej nie należał do Grona.
To starszy gość, tak po pięćdziesiątce. Żyje spokojnie, trzepie kasę, a sam chyba nie jest kolekcjonerem. Trzeba o niego popytać na giełdzie na Kole. Jakby co, rozpoznam go na zdjęciu.
- Dobra. - Piotrek zanotował.
- Były dwie dziewczyny - powiedziałem. - Licealistki. Ta, która mu robiła zakupy, i jej koleżanka, blondyneczka z zadartym noskiem. Tylko one spoza grona dobrych znajomych miały wstęp do jego domu. Na spotkaniach podawały do stołu, parzyły kawę, otwierały wino... Pan Wojciech kiedyś wspomniał, że jest synem małorolnego chłopa, ale maniery miał
arystokratyczne.
- I nazwisko sobie zmienił na ładniejsze, bo w młodości zwał się Zenon Ciapa - uzupełnił
Piotrek. - Z tak dostojną twarzą mógł spokojnie grać podupadłego ziemianina albo starego żydowskiego antykwariusza czy marszanda. Rozumiem go. Więc powiadasz, obiady czwartkowe i dwie niepełnoletnie służące.
- Żadnego bunga-bunga, jeśli ci coś takiego chodzi po głowie. - Roześmiałem się. - W
Gronie Jarzębiny średnia wieku oscyluje blisko siedemdziesiątki. }a też palcem ich nie tknąłem.
- Wiem. Już je przesłuchaliśmy. Są bardzo lojalne, odmówiły rozpoznawania kogokolwiek na zdjęciach. Cóż. Nawet pochwalam. Dyskrecja to piękna i zanikająca cecha, choć policji utrudnia pracę. W sumie rzecz bez znaczenia. I tak już prawie wszystkich zidentyfikowaliśmy.
- Żaden nie wygląda na mordercę?
- Żaden. Ale twój mentor też nie wyglądał, a w kotłowni taka niespodzianka... A teraz powiesz mi to, czego do tej pory nie powiedziałeś.
Zgrzytnąłem zębami. Wiedziałem, że nie mogę wspomnieć o kluczach. Wolałem też nie wspominać, że mój mentor starł się parokrotnie z Domem Czterech Liści.
- A jeżeli nie powiem? - zagadnąłem ostrożnie.
- A dlaczego nie? - zdziwił się.
- Bo wstępując do tej naszej konfraterni, ślubowałem daleko posuniętą dyskrecję. Kamień w wodę, niestety. Ale nie wydaje mi się, żebym posiadał jakiekolwiek informacje pomocne w twoim śledztwie.
- Jeśli sądzicie, że sami znajdziecie tych, którzy go załatwili, to możecie się bardzo boleśnie sparzyć - nawet nie zauważył, że się wygadał. - A zwłaszcza możecie się sparzyć, jeśli jakimś cudem ich namierzycie.
- Czyli jednak jesteście pewni, że to było morderstwo? - Poczułem chłód w żołądku.
Zgrzytnął zębami. Długą chwilę bębnił palcami po blacie. Milczałem spokojnie, czekałem. Wreszcie się odezwał.
- Wiązka lasera mikrofalowego w kark. To znaczy prawdopodobnie mikrofalowego. Nasi eksperci nigdy wcześniej nie widzieli takich obrażeń. To zrobili fachowcy. Nie jakaś polska
gangsterka w dresikach, ale spece, którzy normalnie likwidują polityków, dyktatorów, szefów korporacji. Tacy, którzy zdmuchną cię jak świeczkę.
- Zabili kolekcjonera i splądrowali dom?
- Nie weszli do środka. Nie przewidzieli jednego. Miał w zegarku wbudowany pulsometr.
Serce przestało bić, zablokowało wszystkie drzwi i okna oraz włączył się alarm.
Milczałem. Pierwszy szok minął, teraz musiałem poukładać sobie to wszystko w głowie.
Ludzi z Domu Czterech Liści mogłem raczej skreślić. Oni załatwiliby go metodami wyglądającymi na naturalne.
- Dobra. - Wzruszył ramionami. - Jak pękniesz, to masz mój numer telefonu. A na razie jesteś wolny. I uważaj na siebie.
Dochodziła pierwsza w nocy. Z nieba delikatnie prószył śnieżek. Pachniało mrozem, zimą, zaśnieżonym lasem. Dom był martwy. Z komina nie unosił się dym. Żaluzje były spuszczone. Nawet tynki jakby pociemniały. Długo i uważnie lustrowałem otoczenie, używając dobrego noktowizora. Wyglądało na to, że willi nikt nie pilnuje. Tylko przed wejściem do budynku w zaparkowanym radiowozie znudzony gliniarczyk czytał książkę. Zważywszy na skarby, które kryło to domostwo, ochrona okazała się czysto symboliczna. Same obrazy warte były pewnie ze trzy miliony... Z pewnością policja rozgryzła i uruchomiła system alarmowy zainstalowany przez zmarłego. Zatem nie mogę dotykać okien ani drzwi. Przeskoczyłem płot i kryjąc się w cieniu, podkradłem się do wpuszczonej w mur skrzynki transformatorowej.
Читать дальше