– Powiedz mi, Hunt: ty też nie rozumiesz, czy tylko udajesz? Przecież estep i monady to tylko sposób na wygranie Wojen Ekonomicznych, jeden z możliwych. No bo czyż nie o to tu przede wszystkim chodzi? Czyż nie dlatego opłaca się wam pompować w ten projekt mega i mega? Ale okazuje się, że po raz kolejny ze środka uczyniliście cel! Wszak efeserzy to oczywista droga na skróty do zwycięstwa w Wojnach Ekonomicznych! Ale wy uczepiliście się myślni i nie popuścicie. Pewnie gdybym to ja rezydował przy Zespole, a ta zimna dupa Vassone tkwiła tam na pustyni, byłoby na odwrót. Atak…
– Nie sądź wszystkich podług siebie.
– A niby podług kogo? Co za durne aforyzmy mi tu wpychasz? Nie sądź, nie sądź! – przedrzeźniał Hunta Krasnow, mówiąc coraz szybciej i coraz mniej wyraźnie. -Zajoba jakiegoś z tym macie. Jasne, że osądzam; każdy osądza. Wszystkich, bez przerwy. Chcesz mi może wmówić, że nie czujesz do mnie niechęci? Pierwej w świętych obcowanie uwierzę! Vassone siedzi ci tu na głowie, błyska cyckami, szpanuje buźką z komputera, wcielona Atena, anioł wiedzy, a ja co, stary, pokurczony demon, złośliwe bydlę, nieprzyzwoicie nieestetyczny, na dodatek na wygnaniu – co ja mogę? kogo ja przekonam? komu…
Bogiem a prawdą Krasnow miał tu rację. Cóż z tego, wrażenie było silniejsze od rozumu, wszak Hunt wychował się w społeczeństwie już zestratyfikowanym fenotypicznie, piękno ciała informowało tu o pułapie inteligencji i wykształcenia. Podświadomie każde słowo usłyszane z ust dzikusa dzielił przez dwa, nic nie mógł na to poradzić, podobnie jak na upodobanie do likierów czy herpetofobię Forma narzucała kontekst.
– Sam się dziwię – perorował Krasnow – jak głęboko zakorzenione jest w was to oświeceniowe wyobrażenie postępu jako procesu prostoliniowego, posiadającego pewną stałą wartość, względnie stałe przyspieszenie, na dodatek w ogólnym zarysie deterministycznego, gdzie jedno odkrycie wynika z drugiego i prowokuje kolejne. Taką macie wizję naukowców i nauki: jest wielka ciemność i jest koło światła, i średnica tego koła się powiększa. A na obwodzie robotnicy jasności, mróweczki prawdy, my, naukowcy. Gówno. Wyjąwszy nieweryfikowalne, bezużyteczne pseudoodkrycia tak zwanych humanistów – całość postępu stanowi prostą pochodną aktualnych trendów gospodarczych. Przecie to oczywiste! No ślepy by zobaczył! A tu ciągle jakieś zdziwienia, zniesmaczone miny… Pieniądze i ludzie idą tam, gdzie jest możliwość zysku. Zysk zależy od uwarunkowań ekonomicznych: nie GUT, jeno chemia afrodyzjaków. Postęp jest trwale sprzężony z chaosem wolnego rynku i stanowi jego bezpośrednie odbicie. Tak też i postęp jest chaotyczny, w sensie grafiki Mandelbrotowych zbiorów. Jakbyś tak się przyjrzał, nie ujrzałbyś koła, jeno rozszczepiony fraktal, a ja, ja, ja zawsze byłem i będę na końcu tej najcieńszej, najdłuższej gałęzi, najdalej wysuniętej w ciemność…
– Okay, okay, nie sierdź się tak, przepraszam, przeczytam wszystko z uwagą. Słowo. No? Już dobrze?
Krasnow przymknął jedno oko, uniósł wskazujący palec prawej dłoni.
– Macie tu taki zjadliwy mem słowny: „Wiesz, na czym polega twój problem?" No więc – wiesz, Hunt, na czym polega wasz problem?
– „Nie, ale na pewno zaraz mi powiesz". I: „Chcesz o tym porozmawiać"?
– Hę hę hę, no właśnie. Wy nie wierzycie w nienawiść. – Że co?
– Że nienawiść. Ale taka nastojaszczaja, ognista, bezwarunkowa, nienażarta. Bo niechęć, zazdrość, gniew, pretensje – no owszem. Ale nienawiść? Nie potraficie nienawidzieć. I kiedy ktoś was nienawidzi – też nie wiecie, jak sobie z tym poradzić. Nie potraficie żyć z cudzą nienawiścią- Instynktownie się uginacie, przyznajecie rację jego uczuciu, na siłę idziecie na kompromis, rozpaczliwie szukacie dróg pojednania, chociaż on nie chce kompromisu ani pojednania. Ale tego nie jesteście w stanie zrozumieć. Kaleki. Trzeba umieć nienawidzieć i żyć jako ten znienawidzony.
– Ty to bez wątpienia umiesz.
– A żebyś wiedział! – Krasnow łypnął na Hunta i zamachał ręką. – Nie zrozumiesz, masz takie beton-skojarzenie: nienawiść grzech największy. Nawet zniszczyć, zabić – byle bez nienawiści, jakoś elegancko, w płaszczu cynicznych racjonalizacji. Ale skoro nie istnieje nic, co warte byłoby waszej nienawiści, ani też akceptacji cudzej – to kim wy właściwie jesteście? Jak się definiujecie? Jak sami siebie postrzegacie? Chmury jakieś niedookreślone, wielkie kłęby dymu maskującego. I co on maskuje? Nic; sam siebie. Nienawiść jest siłą pozytywną, ona daje ci poczucie kierunku, tworzy wektory osobowości, ona…
Zostawił szefa Hacjendy w jego pokoju, zapijającego się w rytm tej ody do nienawiści d la Gekko, i zjechał na minus siedem, gdzie, w kilku salach i w rozległym foyer, toczyła się właściwa konferencja. Żeby tak pozostać do końca w zgodzie ze słownikiem – bardziej były to warsztaty naukowe, ciąg paneli, płatne burze mózgów, aniżeli prosta prezentacja dotychczasowych osiągnięć. Tu miały powstać wytyczne dla nowych strategii Zespołu i za ich określenie Nicholas płacił z funduszy Programu wysokie honoraria wszystkim uczestnikom, a w każdym razie – za podjęcie efektownej próby ich określenia. Oni zresztą w większości doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Uśmiechali się doń porozumiewawczo – odkłaniał się lekko. Krążąc po foyer, od grupki do grupki, wymieniali wizytówki i ironiczne komentarze, łowił je niechcący z jednostajnego szumu przyciszonych głosów („Silentium uni-versil Wszechświat milczy, bo taki memotrend dominuje w myślni!"). Po kątach, w niszach, na ciemno wyściełanych fotelach rozsiadły się kompanie towarzyskie. W kłębach ziołowego dymu, nad stolikami zastawionymi kubkami z kawą, oplotkowywali nieobecnych, wymieniali środowodowiskowe żarty. Między setną kpiną, a tysięcznym przekleństwem zrodzi się tu i ustali nastrój, który następnie określi treść i ostateczną wymowę raportów pokonferencyjnych. Jawne uzależnienie od pieniądza – czyli od biznesu oraz budżetowych szafaży pokroju Hunta – tylko wyjaskrawia reguły socjobiologicznej walki o byt: widzą, że psychomemetyka ma poparcie i nie zaatakują nieroztropnie nowego drapieżnika.
Hunt minął drzwi sali grupy pierwszej, gdzie Schatzu perorował o sektach, rezonansie formy i gwieździe dwóch znaków (nawet na korytarz dochodził rozgorączkowany głos Ronalda) i zajrzał do grupy drugiej. Trafił w środek kosmologicznego sporu.
Na ściennym ledunku dwuwymiarowy wszechświat kurczył się do osobliwości, po czym eksplodował, w inflacyjnym poślizgu rozdymając się na sufit i sąsiednie ściany. – Przyjęte przez doktor Vassone założenie o niesamodzielności bytowej monad i myślni jako takiej – prawiła wysoka fenoindianka w szarym kostiumie mono od N'Hui – jest pozbawione naukowych podstaw. Nie przedstawiono żadnych dowodów na ciągłe uzależnienie struktur psychomemicznych od produktów materialnych systemów nerwowych. Pomijając konsekwencje problemu psychofizycznego – (tu sala zagrzmiała śmiechem) – życie takich istot byłoby zbyt kruche, bez przerwy zagrożone natychmiastową destabilizacją homeostazy, na pewno zaś mocno utrudniałoby to wszelką ewolucję. Racjonalniejsza wydaje się zatem hipoteza o długotrwałości tworów myślni, niezależnie od lokalnych promieniowań psychomemicznych, zwłaszcza że przecież nie wiemy, co znaczy „lokalny" w kontekście myślni. A skoro tak, skoro monady nie potrzebują ciągłego istnienia organizmów materialnych, bezustannego przez nie „dokarmiania", nie są jedynie modulacją strumienia umysłowych wydzielin – to ich istnienie staje się również możliwe w interwałach bezpsychozoicznych. Na przykład u zarania wszechświata. I w grobowej ciszy jego cieplnej śmierci. Jeśli zatem przychylamy się do modelu wszechświata pulsującego najwyraźniej większość obecnych się przychylała, Hunt z kosmologią nie był za pan brat, pojęcia nie miał, które teorie są tu aktualnie na topie – widzimy, że rozłączność kolejnych wszechświatów nie jest zupełna, istnieje sfera niepodległa prawom fizyki. Coś zostaje odziedziczone.
Читать дальше