Ruch za plecami. Obejrzał się. Jas kiwał nań z progu balkonu. Hunt zgasił papierosa i cofnął się do wnętrza salonu. Mariny tu nie było.
– Myślę, że już się jej poprawiło – powiedział cicho Jas, nie patrząc Nicholasowi w twarz.
– Doszła do siebie?
– Wie pan, ja w ogóle nie uważam…
Odsunął go i wszedł do pokoju obok. Marina wysiąkiwała właśnie nos w bibułowe chusteczki. Nicholasowi posłała niepewny półuśmiech. Oczy miała zaczerwienione, spoglądała, pochylając lekko głowę.
– Pani doktor… – zaczął Hunt. Parsknęła śmiechem.
– Pani doktor, co? – chichotała, kiwając na niego karcąco palcem. – Pani doktor? Z ciebie to jest aparat, Nicholas!
– Jeśli dobrze się pani czuje…
– Taa, na pewno, czuję się wyśmienicie! Dajżesz mi spokój, nie widzisz, że ledwo trzymam się na nogach?
Hunt zirytował się.
– Bo monada czwórki zakaziła ci umysł i do tej pory walczysz z psychomemami tej gówniary, co zagłodziła swoje bachory! I wcale nie wiem, kto wygrywa! Weź się, do cholery, w garść!
Puściła do niego oko.
– Jak miło wiedzieć, że się o mnie troszczysz. Bądź tak uprzejmy i przynieś mi szklaneczkę rumu, dobrze?
Chwycił ją za ramiona, spojrzał jej w oczy – a to wciąż były wszak te same oczy: jasny błękit, lód w Morzu Arktycznym, gdy zimne słońce wysoko na podbiegunowym niebie.
– Kim ty jesteś?
– No, Nicholas – złapała go za halsztuk, poklepała po policzku – jestem wciąż tą samą osobą.
– Tą samą, ale nie taką samą! – warknął. – Nastąpiło przesilenie, na tym kutrze, podczas katastrofy albo już tutaj. Na moich oczach się łamałaś, widziałem to, czułem, i nie mam pojęcia, co z tego wszystkiego powstało. A raczej: kto. Chciałbym zobaczyć twój charakter pisma. No napisz coś. Wpuszczę to w program grafologiczny i dokonamy porównania.
– Dajże spokój. Przecież sama wiem, że się zmieniłam. Ale nie doszukuj się w tym żadnych demonów, duchów nieczystych. A ty sam – to co? Znajdujemy się pod siecią, Nicholas. Łamiesz Etykietę na ładnych kilkadziesiąt mega. Jesteś zrujnowany. Więc? Kim ty jesteś?
– Nie zaskarżysz mnie przecież.
– Ufasz mi? – musnęła delikatnie wargami jego policzek, szarpnęła zębami wąs. – Naprawdę? Ty mi ufasz?
Nie czuł żadnych egzotycznych kwiatów, tylko jej własny zapach, ani przyjemny, ani nieprzyjemny, morska woda zmyła wszelkie perfumy. Wsunął dłoń pod czarną koszulkę z Cobainem. Skórę miała ciepłą, lekko spoconą.
– Przyszedł pan Schatzu – rzekł z progu pokoju Jas.
– Kogo ty tu zapraszasz… – mruknęła Marina, odsuwając się i sięgając po kolejną chusteczkę.
Hunt wrócił do salonu. Schatzu czekał cierpliwie przy drzwiach. Nicholas wskazał mu boczny gabinet, NEti i tak diabli wzięli.
Stało tu drewniane biurko stylizowane na schyłek dziewiętnastego wieku i, niewiele myśląc, Hunt usiadł w fotelu za nim. Schatzu skwitował to suchym półuśmieszkiern. Przysiadł naprzeciwko na krześle d la Thomas Chippendale.
– Słucham – rzekł Nicholas.
– Jest tu gdzieś ekran?
– Przypuszczam, że szyby są zaledowane. – Hunt machnął ręką w stronę okien.
– Mają kanał dla wszczepek?
– Powinny. Do rzeczy. Chce mi pan puszczać jakieś filmy?
– Mała symulacja dla zobrazowania. Rozumiem, że mam się streszczać.
– Więc streszczaj się pan, do cholery.
– Mhm. Tak. Anzelm Preslawny przed oddelegowaniem go do Hacjendy przydzielił mi zamówione przez pana opracowanie na temat sekt i wszelkich podobnych ruchów. Zostało wyraźnie zaznaczone, iż nie chodzi o naukowe kompendium, ani szczegółową analizę. Chciał pan otrzymać zbiór teorii wyjaśniających, maksymalnie syntetyzujących. Obawiam się, że niezbyt precyzyjnie wypełniłem tę instrukcję, bo ograniczę się tu do jednej teorii. Lecz, w moim przekonaniu, jest ona prawdziwa. I wyjaśnia wszystko. Lub prawie wszystko.
– Jestem z zasady nieufny wobec teorii, które wyjaśniają wszystko. Zazwyczaj czynią to tak dobrze, że pasuje do nich każdy element i są z gruntu niefalsyfikowalne.
– Proszę to samemu ocenić. Chciał pan znać przyczynę obserwowanego w ciągu ostatnich stu kilkudziesięciu lat wzrostu popularności sekt typu apokaliptycznego, ufologicznego tudzież suicydalnego. To jest proces ciągły, choć wciąż przyspieszający, w postępie geometrycznym. Jego korzenie sięgają jeszcze pierwszej połowy XX wieku, w każdym razie wtedy można już wyróżnić w poszczególnych ruchach parareligijnych charakterystyczne cechy. Potem stopniowo rosły one w siłę, rosła liczba ich członków, coraz więcej osób ulegało indoktrynacji, coraz więcej przyjmowało ich mity za swoje. Rosła też liczba aktów przemocy, rytuałów związanych z okaleczeniem ciała bądź wręcz zabójstwem czy samobójstwem, przy czym przez członków owych sekt jest to ujmowane nie jako mord, lecz jedynie uwolnienie od ciała. Teraz… moment. -Schatzu wszedł w półzaślep, otworzył połączenie z komputerem apartamentu, wyciemnił szyby i wyświetlił na nich wykres. – Proszę spojrzeć. Ta krzywa przedstawia liczbę takich „uwolnień" w skali globu: ile przypada na każde półrocze, począwszy od drugiej wojny światowej do dzisiaj. Rzecz jasna, dane z okresu początkowego nie są pełne z uwagi na ówczesne blokady informacyjne i częste błędne klasyfikacje z racji nieznajomości samego zjawiska.
– Gdyby to była krzywa notowań akcji, kupiłbym je w ciemno.
– Na tej akurat tego nie widać, ale po rozbiciu na miesiące, tygodnie i dni otrzymujemy bardzo ciekawy wykres, na którym są już dostrzegalne pewne fluktuacje, zwłaszcza jeśli ograniczymy się do ostatniego półwiecza, co do którego dysponujemy znacznie lepszą dokumentacją. Oczywiście pierwsze, co zrobiłem, to wrzuciłem rzecz w kompa z poleceniem odnalezienia jakichkolwiek regularności w owych następujących po sobie nasileniach i osłabieniach krwawej wiary. Nie znalazł, nawet gdy zignorował niezależną zmienną stałego przyrostu. Wtedy kazałem mu szukać korelacji z innymi socjologicznymi procesami. Na dłuższą metę nie było żadnych. Wówczas poleciłem wziąć pod uwagę już wszelkie wykrywalne równoległe procesy, także na przykład zmiany średnich dobowych temperatur, poziom globalnego dochodu brutto i temu podobne wskaźniki.
– Na pewno też nic to nie dało. Założę się, że już przedtem wielu próbowało takiej komparatystyki.
– Bardzo prawdopodobne.
– Więc na czym polega to pańskie odkrycie?
– Widzi pan, ja wiedziałem o myślni. Tamci – nie.
– Ach, myślnia…
– Niech pan się nie krzywi. Pamięta pan, jak spytałem wtedy w „Santuccio", czy prawa fizyki ją obowiązują? Vassone nie potrafiła mi odpowiedzieć. A to jest absolutnie kluczowa kwestia. Otóż ja znalazłem dowód pośredni, iż odpowiedź na to pytanie brzmi: „nie". Parę godzin temu w Bunkrze jeden z analityków EDC podsunął mi przypadkiem ostatni element. Sprawdziłem i wszystko zaskoczyło. Mówię panu, jakby prąd po mnie przeszedł. Otóż w przypisach do traktatu Vassone jest odnośnik do dwudziestowiecznych badań nad tak zwaną „pamięcią formy". Była to teoria uznawana podówczas za zupełnie zwariowaną, nikt nie miał pojęcia, co z nią począć, choć wyniki doświadczeń zdawały się ją potwierdzać. Zna pan? Każdy problem, raz rozwiązany, jest już potem łatwiejszy do ponownego rozwiązania, mimo że rozwiązujący go nie ma pojęcia o dokonaniach prekursora. Łatwiej nauczyć się melodii, wiersza, figury tanecznej, gdy ktoś już nauczył się ich przed tobą, a im więcej ludzi je zna, tym prościej wchodzą ci do głowy. I tak dalej. Jest to jedna z mutacji teorii rozwiniętej w dwudziestym wieku przez niejakiego Ruperta Sheldrake'a, biochemika i biologa komórkowego. Hodując sobie w laboratorium w Indiach roślinki, spłodził on „Nową naukę o życiu", w której wyłożył swą teorię pola morfogenetycznego, tudzież rezonansu kształtotwórczego. Na uwagę zasługuje fakt, iż pisał ją, znajdując się pod wpływem guru holizmu, Będę Griffitha. Musieli mieć jakieś przebicia intuicji… Chociaż rzecz zasadniczo rozpoczęła się jako próba uzupełnienia postdarwinowskiej genetyki – ale wkrótce, jako teoria uniwersalistyczna, rozciągnęła się także na kulturosferę, po latach zresztą zaowocowała całą tą memetyką marketingową. W każdym razie rezonans miał dotyczyć każdej formy, także bytów intencjonalnych. My oczywiście wiemy, iż rzecz polega po prostu na osmozie psychomemów, ale wtedy był to niewytłumaczalny absurd. Wszelako, starając się go wytłumaczyć, a raczej sfalsyfikować, przeprowadzono niezliczoną ilość eksperymentów, z których część odbywała się równocześnie w dwóch przeciwległych punktach na Ziemi -jest to już odległość o mierzalnym opóźnieniu przepływu informacji. Jednak za prawdziwie znaczącą uznać należy serię eksperymentów przeprowadzonych na dystansie: Ziemia – Mars. Trzecia wyprawa marsjańska nieźle się z tym natrudziła. Późniejsza analiza statystyczna ich wyników wykazała, iż przejście szczura przez labirynt na Marsie ułatwiało znalezienie wyjścia z labiryntu o identycznym układzie szczurowi na Ziemi, pomimo iż teoretycznie znajdował się on wówczas jeszcze na zewnątrz stożka zdarzeń marsjańskiej części doświadczenia. Oczywiście, wszystko to były różnice niewielkie i wykrywalne jedynie w dużym zbiorze, bo te szczury nie posiadały przecież żadnych telepatycznych zdolności. Niemniej jest to dowód, iż psychomemiczna fala idzie przez myślnię szybciej od światła.
Читать дальше