– Odczekajmy tydzień. Za tydzień będziemy mieli o połowę kłopotów mniej.
I siada pozostawiając wszystkich w niemym zdumieniu.
Argon Georgiasz bardzo się spieszył. Zaraz po obradach zamierzał złożyć wizytę w północnej destylatorni, gdzie grupa techników walczyła z awarią czwartej nitki wodociągu, a potem chciał wpaść jeszcze do siłowni. Atoli przy wyjściu zagrodziła mu drogę krępa heterarka.
– Czcigodny Antygon pragnie z wami rozmawiać – rzekła głębokim altem.
– Ze mną? Dlaczego?
Kobieta w szarym chitonie, lamowanym złotą wstęgą, nie wdawała się w konwersację, tylko zaprowadziła go do "konchy", jak nazywano małe ciasne pomieszczenie przypominające wnętrze muszli czy jajko imperiozaura. Odczuwał niepokój, a zarazem czuł się głupio – on, zwierzchnik wielotysięcznej kadry industrialnej i milionów robotników czuł się wobec Archiwariusza jak efeb wyrwany do odpowiedzi.
Antygon podał mu czarę wina i uważnie popatrzył, jak młodszy hierarcha przełyka purpurowy płyn.
– Lubię cię – powiedział po chwili.
Argon omal się nie zachłysnął. Za czasów Periandra taka wypowiedź mogła zapowiadać złowrogie konsekwencje. Dyktator lubił zatrzymania swych współpracowników w pięć minut po pocałunku pokoju oraz egzekucje przy okazji urodzin lub zaślubin. Na szczęście, czasy się zmieniły. Antygon był przeciwnikiem fizycznej likwidacji dawnych kolegów. Właśnie owej filozofii zawdzięczał życie Eumentes, który po degradacji dożywał swoich dni na jakiejś rajskiej, dobrze strzeżonej pustelni Południa.
– A wiesz, dlaczego cię lubię, Argonie Georgiaszu? Bo jesteś pragmatykiem. Lubię cię, ponieważ będziesz następnym Arcystrategiem.
– Ja?
– Ktoś musi. Hipparch starzeje się. A szczerze mówiąc, nie widzę innej kandydatury.
Georgiasz nie krył zdumienia. Ileż razy Leartonik sprzeciwiał się jego projektom, ileż razy dawał mu dyskretnie do zrozumienia, że następny błąd może być błędem ostatnim!…
– Czasy się zmieniają – powiedział sędziwy hierarcha. – Ekumena też musi się zmienić. Rozumiał to Eumentes, tylko przyszedł zbyt wcześnie. No i chciał zbyt wiele na jeden raz.
Cóż dzieje się w duszy Georgiasza? Przez głowę przelatują najrozmaitsze interpretacje. Cóż to jest, na kopyta Arymana! Prowokacja? Sprawdzanie? A może starcze szaleństwo? Za podobną wypowiedź normalny obywatel dostałby wyrok dwudziestu pięciu lat pogłębiania sztolni!
– Na najbliższym posiedzeniu zaproponuję twoją nominację – obiecuje Antygon – i zapewniam cię, zostanie przyjęta. Więcej, wzbudzi euforię. A wiesz dlaczego? Bo pokażesz perspektywę wyjścia z tego bałaganu…
– Jak, na Hakate!?
– Nie przerywaj, wiemy obaj, jak jest. A jest dużo gorzej. Brak reform to koniec Ekumeny, reformy z kolei to nasz koniec i w dodatku bez pewności, że koine uda się zachować status globalnego mocarstwa. Gdzie więc upatruję szansy? Tam… – Naciska przycisk i przednia ściana konchy przemienia się we wklęsły panovid z plastyczną mapą Archipelagu. – Tam SĄ środki na naszą transformację, na wyjście z podziemi, na powszechny dobrobyt. Fabryki pędników, hurtownie z proszkami do prania, automaty z napojami chłodzącymi i stymulantami, po prostu o wyciągnięcie ręki. Wyspiarze oddadzą nam to wszystko w zamian za pozostawienie ich przy życiu.
– Nie bardzo pojmuję. Próba podboju nawet zniewieścialców zmobilizuje do walki. A wojna grozi totalną zagładą! Teoria marchewki skrawanej obolami, która ongiś sprawdziła się w zajęciu Herrii, od lat zawodzi, więc…
Starczy śmiech przerywa słowa Argona.
– Jakże słaba jest ludzka wyobraźnia. Wojna, zagłada? Bywają rozwiązania dużo prostsze. Słyszałeś, Georgiaszu, o planie numer 1?… Oczywiście, nie mogłeś słyszeć. Nawet Tajgenis nie ma o nim pojęcia! Ale dowie się. Niedługo. – W oczach Archiwariusza pojawia się dziwny blask. – Prawie ćwierć wieku czekałem na ten moment. Nikt ze współautorów planu już nie żyje, ja doczekałem!
– Czego?
– Kiedyś dokonaliśmy interesującego zasiewu. Teraz zbliżają się żniwa. Za tydzień rozpocznie się upragniona akcja, najpóźniej za miesiąc będziemy sprawowali kontrolę nad Federacją Archipelagiańską, jej armią, bogactwami. Bez strat własnych. Z minimalnym ryzykiem. Aryman zwycięży.
Im bliżej terminu zaprzysiężenia SuperNavigatora, tym intensywniej spekulowano w obraźnikach na temat obsady najwyższych stanowisk w Federacji. Obok Longinusa, którego pozycja jako Pronavigatora była niepodważalna, pojawiła się grupa "probabili". W ścisłej czołówce brylował brodaty Lucjusz Gnerus, były legat w Wandalii przewidywany na Officium Exterioryjne. Wedle tych samych spekulacji Ruffix miał objąć Federacyjne Officjum Inwigilacyjne, Marka Ursina typowano na cancellariusa, a Druzzusowi miała przypaść prefektura połączonych legionów.
Pośród rozlicznych zajęć, rozmów kwalifikacyjnych z kandydatami na najwyższe stanowiska i spotkaniami dotyczącymi technicznej strony przejmowania władzy spore wrażenie wywołało przyjęcie przez elekta legata Ekumeny małego jowialnego człowieczka o bystrym spojrzeniu i szerokim uśmiechu, który mógł zmylić każdego, kto nie zajmował się na co dzień kontrolą tajnych służb despotycznego mocarstwa. Na pierwszy rzut oka dyplomata sprawiał wrażenie osobnika przeżartego do cna archipelagiańskim stylem życia. Lubił wypić, znał tysiące żartów i anegdot i nie opuszczał we Florentynie żadnej premiery teatralnej czy gonitwy na hipodromie. Wedle oficjalnego życiorysu był profesorem Wyższej Akademii Kontaktów Międzyludzkich, de facto resortowej uczelni dostarczającej najlepszych kadr dla Wywiadu Zagranicznego.
W Castrum Goliatum funkcję auli reprezentacyjnej spełniała dwupiętrowa biblioteka i tam Lucjusz Gnerus wprowadził gościa. Legat uścisnął dłoń Cedrusa i uśmiechnął się jeszcze szerzej niż zwykle, aż do złotych siódemek.
– Proszę potraktować moją wizytę jako nieoficjalną -mówił – choć dla mnie, wyznam, Wasza Ekscelencja jest już Navigatorem Waszej Wielkiej Federacji. Moje władze przekazują jak najserdeczniejsze gratulacje z powodu zwycięskiej elekcji. Pragniemy także wyrazić nasze najgłębsze pragnienie i wiarę, że pod waszymi rządami dojdzie wreszcie do zbliżenia między naszymi państwami, zaś różnice dzielące Ekumenę i Archipelag znikną bezpowrotnie. Wierzymy też, że oba supermocarstwa potrafią skłonić Wandalię do przyjęcia pokojowej drogi rozwoju i wespół uczynimy tę planetę bezpieczną. Tak dla nas, jak i dla was podstawowym dobrem jest człowiek. Znając waszą, czcigodny Cedrusie, szlachetność, mądrość i umiarkowanie oraz, podkreślmy to, wielkie kwalifikacje, moi rodacy z niezmiennie miłującej pokój Ekumeny mają nadzieję na nowy etap wzajemnych stosunków…
Dawno nie słyszano na Innej równie ciepłej wypowiedzi w ustach najzaciętszego wroga. Wizyta przekroczyła ramy zwykłego protokołu. Legat zjadł z elektem śniadanie, opowiedział parę najnowszych anegdot z Dolnej Akropolii, zjadliwych i mocno niecenzuralnych (w stolicy Ekumeny za opowiadanie podobnych kawałów całkiem niedawno dostawało się dziesięć lat, a piątkę za samo słuchanie), po czym obaj rozegrali krótki mecz w piłkę, aby wreszcie przespacerować się brzegiem ogrodowego stawu.
Nowy styl konsultacji nie podobał się Druzzusowi ani Ursinowi. Nie mieli za grosz zaufania do ekumeńskiego dyplomaty, a samotny spacerek zdenerwował ich bardziej niż ochroniarzy. Tym bardziej że Cedrus nie zgodził się na zainstalowanie żadnego czujnika czy nadajnika w swoim ubraniu lub na okalających ścieżkę drzewach.
Читать дальше