Może dlatego, że jej kompletne wyposażenie przeniesiono z Górnej Akropolii. Brunatna plama na kamiennej posadzce, uznawana za naturalną żyłę marmuru, nazbyt natrętnie przypominała rzeź z 11 bożydara 1459 roku, kiedy Periander likwidował swą starą gwardię. Ileż straszliwych poleceń musiał wysłuchać alabastrowy fonikon z obsydianową trąbką wiszący przy sztucznym oknie. A samo okno z wyświetlanym uroczym rustykalnym pejzażem, czyż nie na nim zadźgano usiłującego ujść siepaczom Learnesa?
Mimo doskonałej wentylacji w powietrzu stale unosiła się specyficzna woń, której nikt nie potrafił właściwie zdefiniować. Odór strachu, starości czy fascynujący zapach władzy? Niejeden z wielkorządców w trybie nagłym wezwany ze swojej satrapii, nomu czy fyli, przechodząc przez niski rzeźbiony portal, żegnał się z życiem. Drugie, zamaskowane i otwierane tylko od środka wejście wiodło wyłącznie w dół… Gdybyż te ściany umiały mówić?
Ani obsługa Areopagu, ani funkcjonariusze Szarej Straży nie mieli dostępu do wewnętrznego kręgu. Jego personel składał się wyłącznie z rosłych falangierek.
O niestenografowanych obradach krążyły najróżniejsze plotki. Mówiono o popijawach i mordobiciach. Jednak wszyscy poza kręgiem od władz po lud musieli przyjmować, że Arymanteja mówi jednym głosem. Biedny Eumentes planował wprawdzie zmiany. Cóż, zanim do nich doszło, sam został zmieniony. Archonta pokonała tolerancja, o którą walczył. Nie przeprowadził czystki wzorem dawnych tyranów. Amnestionował skazańców, chciał poluzować bezduszne rygory…
Posiedzenie 15 żeńca rozpoczęło się w ponurej atmosferze. Raport grupy ekspertów, którzy zresztą bez wyjątku przepadli już w tajemniczych okolicznościach, głosił bez ogródek:
Podziemnej Akropolii grozi zagłada. Dawno naruszono bilans energetyczny. Dekapitalizuje się sprzęt. Proporcje między populacją naziemną a podziemną uległy drastycznemu zachwianiu. Dzieci rodzące się w sztolniach są z pokolenia na pokolenie coraz słabsze. Katastrofa jest kwestią miesięcy, a nie lat.
Właściwie nie trzeba było być ekspertem. Kryzys w Dolnej Akropolii widać było gołym okiem. Metropolia dusiła się. Planowe wyłączenia świateł w mieszkaniach, awarie wind, nie funkcjonujące prędkochodniki. O wentylacji lepiej nie mówić. Nie pomagały apele o oszczędność i procesy szkodników. Mnożyły się nielegalne próby ucieczki na powierzchnię, mimo że i tam żyło się kiepsko.
Największą herezją okazały się wnioski ekspertów proponujące stopniowe wyprowadzenie Akropolii na powierzchnię. Szaleństwo? W dobie zaostrzającej się walki ze spiskiem światowych hegemonów? Po 40 latach nieprzerwanych sukcesów w drążeniu sztolni? Poza tym kto by za to zapłacił? A co z kontrolą ludzi w dobie satelitarnych obraźników, co z aksjomatem, iż mrok arymański jest piękniejszy od ormuzdowego dnia? W pełnym, słonecznym blasku systemowi groziłaby zagłada.
Tak więc hierarchom pozostawał kurs półprawd, narzekań bąkanych półgłosem, miotania się od ściany do ściany wśród wzajemnych intryg dwunastu bardzo skłóconych ludzi: Tajgenis rywalizował z Ksantypposem, Arystobulos nie konsultował swych pomysłów z Hipparchem, oekonomikos Argon Georgiasz napomykał o miękkim zmierzaniu ku powierzchni, a Pauzaniasz dbał tylko o swoich totumfackich.
– Strach pomyśleć, gdyby mnie zabrakło – wzdychał nieraz Antygon Leartonik.
Tym razem awantura wybuchła, gdy dwóch młodszych hierarchów zaatakowało Pauzaniasza o sprzeniewierzenie wielkich sum z funduszy przeznaczonych na nowe stemple dla zapadających się dzielnic. Nieporadnie próbował mediować Hipparch, kiedy o głos poprosił Tajgenis.
– Milion talentów tu czy tam nie stanowi problemu, to są sprawy drugorzędne w sytuacji zmasowanej agresji wrogów. Ci są wszędzie. Złorzeczą Panu Podziemi, spiskują, podkopują. Codziennie moje służby zatrzymują nowych dywersantów i szpiegów nasyłanych z Archipelagu.
– Szpiegów? – skrzywił się Georgiasz i mruknął do Ksantypposa. – Cóż tu mieliby do roboty szpiedzy? Technologicznie jesteśmy opóźnieni kilkadziesiąt lat w stosunku do Federacji, zaś w wypadku próby rozpętania wojny zginie cała Inna… Przecież doskonale znamy źródła niezadowolenia…
– Daj spokój, mówisz jak Eumentes – syknął sąsiad. – Patrzą na nas!
W istocie na moment wszyscy umilkli. Argonowi nie zostało nic innego jak natychmiast zabrać głos.
– Nie przeceniałbym roli szpiegów – rzekł. – Jeśli się rzeczywiście aktywizują, sprzyja im nasza bierność. I autentyczne kłopoty…
Leartonik skinął głową z uznaniem, lecz Tajgenis nie dał się zbić z tropu.
– Należy uderzyć prewencyjnie w potencjalnych siewców zamętu, pyskaczy i kandydatów na przywódców tłumu, mogących ujawnić się w przypadku niespodziewanych awarii technologicznych. Których oczywiście nie będzie.
– Eksperci zapowiadają katastrofę w ciągu paru miesięcy – mruknął Hipparch.
– Łżą jak psy! Zanim zesłałem ich na poziom 1890, odwołali wszystko. Tak czy siak należy zlikwidować zagrożenia jak najszybciej. Przerazić, sparaliżować… Nade wszystko zająć się zwolennikami "powierzchniactwa" w naszych szeregach. Bo są tacy.
Zrobiło się cicho. Kątem oka Georgiasz zauważył, że Ksantyppos blednie (nigdy nie miał zbyt mocnych nerwów). Argon zdawał sobie sprawę, że czwórka "młodych hierarchów" (sam liczył ledwo 59 wiosen) ustawicznie podejrzewana jest o eksperymentatorskie ciągoty.
– Nie myślę o naszym gronie – uśmiechnął się uspakajająco Tajgenis. – Tu jesteśmy sami swoi, ale niemało w kierowniczych trybach Organizacji ludzi niepewnych, dwulicowych, zainfekowanych przez archipelagiańskie miazmaty. Dosyć dawno nie przyprowadzaliśmy weryfikacji szeregów. Prawda?… – zwrócił się do przewodniczącego.
Hipparch wypowiedział parę okrągłych banałów i zaraz usiadł. Nawet wiecznie pijany Tulen musiał zauważać, że był to bardziej trup niż wódz narodu. Wybrany owej dramatycznej nocy, gdy obalono Eumentesa, żył stanowczo za długo jak na szefa przejściowego. Inna sprawa, że starcy umierali szybko tylko wtedy gdy pojawiał się zdecydowany następca. Lecz kto miałby nim być?
Ultras Tajgenis? Arystobulos z ciasną duszyczką urzędnika na miarę prowincjonalnego poborcjatu? Efor od propagandy Ksantyppos, inteligentny, ale tchórzliwy i gotowy zdradzić nawet samego siebie? No bo chyba nie przeżarty do szpiku korupcją Pauzaniasz?
A Antygon? Chytry stróż archiwów mógł być już trzykroć pierwszym. Nigdy jednak nie zgłaszał swojej kandydatury. Większą satysfakcję dawała mu funkcja animatora marionetek niż niepewny zaszczyt obciążony odpowiedzialnością. Któż przeniknie duszę polityka? Zwłaszcza że Leartonik chyba nie miał duszy. Trwał w Organizacji od pięćdziesięciu lat – przeżył wojny i czystki, kopanie sztolni i procesy lat siedemdziesiątych. Stał przy Wielkim Periandrze, gdy ten rozpoczynał "Wielkie pogłębianie", przeżył noc 11 bożydara, gdy zginęło trzystu pięćdziesięciu strategów…
Uprzejmie prosi o głos. Dostaje go. Widzi, jak hierarchowie w napięciu wiszą mu wzrokiem na ustach…
– Nie należy się gorączkować – mówi dobrotliwym tonem zużytego Mefista. – Wszyscy mamy przecież na względzie wyłącznie dobro Ekumeny. I ty, miły Georgiaszu, i ty, czcigodny Tajgenisie. Prawdą jest, że należy działać. Lecz prawdą jest, iż kto działa rozważnie, dwakroć większy plon zbiera. Miecz, gdy raz opadnie, nie dolepi ściętej głowy.
– Ale konkretnie, co proponujesz? – wyrywa się Tajgenisowi, który zapomniał, jak bardzo Leartonik nie lubi tych, którzy mu przeszkadzają.
Читать дальше