– Czy mógłbym teraz usiąść? – spytał Leontias. – Jestem trochę zmęczony. I może kolega raczyłby odłożyć to niebezpieczne narzędzie.
– Rozwalę ci łeb! – ryknął Flaccus.
– Akurat to mało konstruktywny sposób popełniania samobójstwa. Jeśli wy zaraz nie zaczniecie wypełniać moich poleceń, ładunek wybuchnie. Wyzwoli się toksyczny gaz thanatyn, który najpierw paraliżuje, potem zabija. Wybuch nastąpi – rzucił okiem na wiszący chronometr – za cztery pacierze. A tylko ja potrafię to wyłączyć. Więc jak chcesz strzelać…
– Strzelaj, Flaccusie! – zawołała Claudia. – On blefuje! Nikt nie idzie dobrowolnie na śmierć…
– Ależ ja nie zamierzam umierać! Jeśli zajrzałaś do torby, musiałaś widzieć pustą fiolkę, zażyłem antidotum, mój krwiobieg nie przyjmie trucizny…
Flaccus nadal nie opuszczał repetera, ale Ammianus powstrzymał siccara.
– Chwileczkę. A jeśli mówi prawdę?
– Co za cholerny chojrak – wybuchnął Flaccus. – Nie wierzę mu!
– No to poczekajmy… – wtrącił się Leontias. Zostały niecałe cztery pacierze.
– Dobra, poczekajmy – ironicznie podchwyciła dziewczyna.
– Bardzo jestem ciekawy, ile dostał mecenas za wyniesienie się na trzy dni z biura i przyjęcie was na służbę? Sądząc po opaleniźnie kolega Flaccus jeszcze niedawno musiał być w tropikach, obstawiałbym Equatorię. Wiedzieliście, że ktoś was rozpracowuje, dlatego uwalniając Flaccusa z carceru liczyliście, że któryś z nas pójdzie jego śladem i wpadnie w pułapkę…?
– Człowieku, nie gadaj tyle, tylko rozbrój to świństwo! – przerwał mu Ammianus.
– Najpierw oddajcie broń!
– Wykluczone! – warknął Flaccus.
– Śmierć po zetknięciu z thanatynem nie jest natychmiastowa – cierpliwie tłumaczył Leo. – Konanie bywa długie i bolesne.
– Łżesz, gnojku!
Gwałtowny wybuch targnął pomieszczeniami officium, ze ścian i półek posypały się bezcenne bibeloty. Personel padł na dywan kryjąc głowy w dłoniach.
– Zdaje się, że nie mamy już windy – zauważył Sclavus nie ruszając się z fotela. – A nam tu, w tablinum, został jeszcze jeden pacierz.
– Dobra – krzyknął Flaccus, ciskając broń na ziemię. – Jestem zawodowcem, a nie męczennikiem.
– Państwa kolej, moi drodzy – rzekł Leo otwierając torbę. Odczekał, aż Claudia i Ammianus wykonają polecenie. Z ulgą przyjęli trzask przełącznika.
– Wyłączone? – upewniał się asystent.
Flaccus chciał się schylić po swoją broń, ale Sclavus kopniakiem wyrzucił ją z tablinum.
– Bynajmniej, sprezentowałem wam jedynie następne pięć pacierzy. – Podniósł porzuconego króciaka complementarki. – Chciałbym się dowiedzieć, gdzie Darni.
– Zabrali go – mruknął Ammianus. – Uprzedzono nas, że ktoś może iść jego śladem. Mieliśmy więc poczekać.
– Rozumiem – Leo bawił się magazynkiem króciaka. – Jak go zabrano?
– Wiropłatem. Na dachu jest lądowisko – powiedziała Claudia.
– Dawno?
– Dwie godziny temu.
– Kto?
– Nie znamy tych ludzi – powiedział Flaccus. – Wszyscy zostaliśmy tylko wynajęci. Nie wiemy, przez kogo. Nie pytamy, po co.
– Ty musisz wiedzieć! – Leo zwrócił się do wymoczka. Ten jednak rozłożył ręce.
– Otrzymywałem rozkazy wyłącznie przez pośredników. Nie interesowałem się, kto za tym stoi. W naszym fachu im mniej się wie, tym dłużej się żyje.
– Jakie to były polecenia?
– No, inwigilacja dottora Darni, kiedy pojechał na Equatorię…
– Dlaczego poszliście z Lucjuszem do Kaliope?
– Powiedziała nam o tobie – Flaccus odpowiadał równie gorliwie jak pozostali, nie przestając zerkać na chronometr. – Poza tym okropnie bała się Januaria i prosiła nas o ochronę.
– Rozumiem, następna sprawa, czy to wasz człowiek śledził mnie w knajpie "Jaja Dinozaura"?
– "Jaja Dinozaura"? – popatrzyli po sobie z autentycznym zdziwieniem.
– A co wiecie o klawiszu z Nadrzecznego Carceru?
– Nie… nie znam sprawy – głos Ammianusa tym razem brzmiał szczerze.
– Dobrze, zatem przejdźmy do najważniejszego. Kto jest waszym zleceniodawcą?
Cisza.
– Cóż, pozostaje mi przeprosić was za zabranie czasu – Leontias pieczołowicie ustawił swoją torbę na stoliku i ruszył ku drzwiom. – Za okno tego nie wyrzucicie, bo szyby pancerne i hermetyczne. Zresztą wystarczy nawet niewielkie poruszenie… A czasu zostało malutko. Trudno… – Tyłem wycofał się do drzwi.
– Chwileczkę, zaczekaj – zatrzymał go Ammianus – Chcesz się chyba dogadać. Zatrzymaj więc to paskudztwo.
– Najpierw informacje. Kto jest tym pośrednikiem? I nie próbuj mnie zwodzić, by zyskać na czasie.
– Znam tylko jego pseudonim.
– Jaki?
Wymoczek przełknął ślinę.
– Chciałbym najpierw otrzymać gwarancję, że jeśli powiem…
– W porządku, jeśli powiesz, uratujesz życie. I tak nie będzie ono wiele warte.
– Myli się pan. Ja też kalkuluje. Jeśli pan ich załatwi, to mnie to urządza. Nie będą mogli nic mi zrobić. Przecież ja jestem tylko wynajęty. Wziąłem zaliczkę. A śmierć zleceniodawcy rozwiązuje umowę.
– Dobrze, ale o jakiej gwarancji myślisz, Ammianusie?
– O pańskim słowie honoru.
– Czyżby? Wierzysz w coś takiego jak honor?
– W pana przypadku wierzę – uśmiechnął się blado. – Różnica generacji. Pan należy do wymierającego gatunku rycerzy. My nie.
– W porządku, ma pan moje słowo. A więc pośrednik?
– Kazał nazywać się Febus.
– Słoneczko, nieźle! Coś jeszcze?
– Nigdy nie widziałem go osobiście. Kiedy rozmawiamy przez fonik, włącza zniekształcacz głosu.
– Jak się komunikujecie?
– Gdy ma polecenia, dzwoni. Ja mogę jedynie zostawić informację z prośbą o kontakt. Lub meldunek.
– Gdzie?
– W redakcji "Błękitnego Raptularza" u libratorki Pinetty.
– Zadzwonisz teraz do tego "Raptularza". – Leontias jeszcze raz przestawił zapalnik wywołując ulgę na twarzach całej trójki. – Miałeś przecież zameldować o zlikwidowaniu mnie. Jak powinien brzmieć pozytywny meldunek?
– Pozew oddalony.
– A hasło?
– Ikar. Odzew Minotaur… Z tym, że te słowa powinny być ukryte wewnątrz wypowiadanego zdania.
– Doskonale, sprawdzimy. A potem jeszcze trochę poczekamy.
– Na co?
– Na reakcję. Jeśli przybędą tu jacyś goście, znaczy, że skłamałeś. I właśnie umierasz. Dzwoń…
Gdy Ammianus trzęsącymi dłońmi wybierał właściwe numery, Sclavus wziął do ręki mównik.
– Pan będzie mówił? – zaniepokoił się asystent.
– Ja. Hasło Ikar. Odzew Minotaur. Nieprawdaż?
– Hasło Dedal, przejęzyczyłem się – poprawił wymoczek.
Zabrzmiał hymn sztabu wyborczego Cedrusa i odezwał się głęboki alt.
– Słucham, "Błękitny Raptularz".
– Chciałem mówić z libratorką Pinettą.
– Przy słuszku.
– Każdy jest Dedalem swojego losu – wycedził wolno.
– Jeśli nie trafi na Minotaura – padła odpowiedź.
– Pozew oddalony.
– Dziękuję, przekażę…
Rozmowa zaabsorbowała nieco Leontiasa, jednak nie do tego stopnia, by nie zauważyć porozumiewawczych spojrzeń między Flaccusem, Ammianusem a Claudią. Kiedy Leo odkładał mównik, czarnobrewa pochyliła się i gwałtownie szarpnęła za dywanik. Każdy w tej sytuacji musiałby stracić równowagę, atoli Słowianin ułamek sekundy wcześniej podskoczył, a następnie instynktownie przypadł do ziemi. O centymetry minął go dziryt górali orelskich ciśnięty przez Flaccusa. Leontias nie miał wyboru. Dwa klaśnięcia króciaka. Obaj najemnicy osunęli się jak szmaciane lalki.
Читать дальше