Nad ranem zdarza się, że moja twarz płata mi figle. Nie mogę powstrzymać szerokiego uśmiechu, pełnego zarazem ulgi i dumy. Valentshikoff na ten widok także uśmiecha się pod wąsem, przygryzając ustnik cygaretki. Robi taką minę, jakby to on sam mi osobiście załatwił, ale niech tam mu będzie.
*
– Pan nie może tego zrobić!
Po raz drugi Gruyer podnosi głos – i zaraz milknie, jakby poniewczasie zakłopotany swoim wybuchem. Patrzy na mnie, zaciskając usta tak, że aż mu bieleją wargi.
Mierzymy się wzrokiem, w zapadłym nagle pełnym zażenowania milczeniu. Rozmawiamy w gronie doradców, z którymi na co dzień kontaktuję się rzadko.
– Panie przewodniczący – Gruyer pierwszy nie wytrzymuje tego milczenia – to złe wyjście z sytuacji. Przecież to oznacza stworzenie osobnej kategorii obywateli, to narusza podstawy ustrojowe Unii.
– Niech pan nie przesadza – Tourill w tej sprawie popiera mnie twardo od samego początku, to mu trzeba zapamiętać. – W południowych regionach samorząd islamski funkcjonuje już od dłuższego czasu i Unia jakoś się przez to nie zawaliłam
– Samorząd islamski nie oznacza wyjęcia części obywateli, deklarujących pewną narodowość, spod władzy sądowniczej regionu, w którym zamieszkują, i poddania ich sądom etnicznym. Ani żadnej ze spraw, o których tu mówi pan przewodniczący. Przecież… – milczy chwilę, wykonując rozpaczliwy gest rękami, jakby szukał słów; niepotrzebnie zmienia swój zazwyczaj rzeczowy styl, jako aktor jest bardzo nieprzekonujący. – Przecież to otwarcie drogi powrotu do państw narodowych. I gorzej, do państw narodowych rządzonych przez jakieś plemienne mafie!
– Panie Gruyer – przypominam oschle. – Rzeczywiście, pojawiła się swego czasu sugestia, jakoby doktor Ku-ruta łączył oficjalnie zajmowane stanowisko z uczestnictwem w jakiejś nieformalnej hierarchii, rządzącej z ukrycia społecznością imigrantów. Był to wymysł niezbyt poważnej prasy, powiązanej z kręgami jednoznacznie faszystowskimi, a sąd orzekł, iż mamy do czynienia z pomówieniem. Niech pan nie sięga po takie argumenty.
– Nie rzucam podejrzeń na Kurutę. Ale tak czy owak, jest wielce prawdopodobne, że taka nieformalna struktura istnieje. Albo że powstanie w którymś momencie. Autonomia Etniczna może dać tego rodzaju narodowym mafiom niezwykłe możliwości rozwoju. Jeżeli uda jej się skorumpować sądy etniczne, to dalej, posługując się przemocą i terrorem, mafia będzie w stanie przejąć całkowitą władzę w grupie i podporządkować ją swoim interesom, tym samym zyskując zinstytucjonalizowany wpływ na władze regionu i Unii.
– Panie Gruyer, próbuje nas pan straszyć jak pierwszych lepszych ludzi z ulicy? Każda mafia stara się skorumpować sądy, policję i administrację, bez względu na to, w jakich warunkach ustrojowych działa. Jak dotąd wiele z nich doskonale sobie z tym radziło bez Autonomii Etnicznej. Niech pan posłucha… – Oczywiście, to nie on ma słuchać, tylko cały zgromadzony w moim gabinecie zespół, którego szefem jest Gruyer. Mógłbym po prostu uciąć: „Tak zadecydowałem, i już, komu się nie podoba, może odejść”. Ale chodzi o to, by ludzie wiedzieli, że mam rację.
– Niech pan posłucha – kontynuuję. – Sto kilkadziesiąt lat temu rządy europejskie miały analogiczny problem: wskutek rewolucji technologicznej pojawiły się społeczne napięcia pomiędzy pracodawcami a przemysłowym proletariatem. Ten drugi zaczął się organizować w gangi i posługiwać przeciwko fabrykantom przemocą: organizując strajki, dokonując zaboru mienia… Tak, biorąc sprawę na zimno, związki zawodowe to nic innego jak zwykłe gangi. Stosowały przemoc, fabrykanci też odpowiadali przemocą i nie wiadomo, do czego by to doprowadziło, gdyby nie jedno genialne posunięcie: uznanie reprezentatywności związków i włączenie ich do struktur demokratycznego państwa. To wcale nie załatwiło problemów, och, przez całe dziesięciolecia sprzeczności wciąż dawały o sobie znać, czasem nawet sytuacja się zaogniała – ale ostatecznie zapobieżono konfrontacji. Dano robotniczemu żywiołowi legalną, akceptowaną formę realizowania swych aspiracji.
Nie potrafi zdobyć się na nic lepszego, niż mruknięcie, że to nie jest do końca porównywalne. Ale już widzę po twarzach zebranych, że mój dar przekonywania bierze górę. – Pan, panie Gruyer – ciągnę, niemal uskrzydlony morderczą logiką swojego wywodu – jest człowiekiem skupionym na szczegółach. Jest pan w nich doskonały, i cenię pana za to. Ale decyzje polityczne wymagają szerokiej perspektywy, śmiałości myślenia! Co my dzisiaj mamy? Mamy dokładnie taką samą sytuację, jak po rewolucji przemysłowej, tylko źródłem napięć jest fala nie do końca asymilującej się imigracji. Trzeba stworzyć trwały, legalny i zgodny z zasadami demokracji mechanizm rozładowywania takich napięć. Autonomia Etniczna, którą proponuję, jest takim mechanizmem…
– Na litość boską, czy po to ponosiliśmy wyrzeczenia ostatnich dziesięcioleci, żeby nagle wracać do punktu wyjścia?!
To niewiarygodne, ale Gruyer, Zimna Ryba, stracił kontrolę nad swoimi emocjami. No i pogubił się zupełnie.
– A co pan proponuje? – pytam spokojnie. – Jeśli nie autonomia, to co? Konfrontacja? Stanie pan przed kamerą i powie wyborcom: przynoszę wam długotrwałą, uciążliwą wojnę domową? Uzbrójcie się i walczcie, bo każdy z was może zostać „wylosowany”? Co pan proponuje, pytam? Wprowadzić do akcji wojsko? Pan wie, że już Fisher sondował taką możliwość i sztab generalny odmówił stanowczo. Skład etniczny armii zawodowej nie predestynuje jej do użycia w funkcji wojsk wewnętrznych, taka padła argumentacja i wszyscy się z nią zgadzamy. Więc co by pan proponował? Odwetowe represje policyjne, które spadną siłą rzeczy właśnie na niewinnych i popchną ich w stronę rezunów? Toż zbrodniarzom tylko o to chodzi, o rozkręcenie spirali nienawiści, pan im w tym chce pomóc?!
Trafiony – zatopiony. Koniec dyskusji.
– No, niech pan mi coś doradzi, jest pan przecież szefem mojego zespołu doradców! – dobijam go i zastygam oparty jedną ręką o stół, w posągowej pozie, mierząc go przenikliwym spojrzeniem.
– Już nie – odpowiada przygnębionym głosem. – Ma pan rację, nie potrafię nic poradzić. Zabrnęliśmy w sytuację bez wyjścia, wszystko się zawaliło. Ale ja nie zamierzam się łudzić. Składam dymisję.
Żałuję, że nie widzę teraz swojej twarzy – ale wiem, jak wygląda, spędziłem dość godzin przed lustrem, trenując publiczne występy. Wyraz żalu, smutku, ale jednocześnie niezłomnej wiary, że prowadzę ludzi właściwą drogą i nawet nie rozumiany, nie odstąpię, dopóki nie zrealizuję swojej misji.
– Przyjmuję – odpowiadam po długiej przerwie i powoli odwracam się od stołu, odchodzę kilka kroków. Scena zakończona. Oddam to stanowisko Tourillowi, ale powiem mu o tym potem, nie przy wszystkich.
– Panowie – podejmuję po dłuższej chwili, nie czekając, aż Gruyer wyjdzie. – Oczekuję, że zrozumiecie wagę tego, co robimy, i że przygotowanie konkretnych projektów, które moglibyśmy poddać pod negocjacje w Grupie Kontaktowej zajmie wam godziny, a nie tygodnie.
Swoją drogą, Gruyer rozegrał to jak ostatni dyletant. Przez tyle lat przy mnie mógłby się czegoś nauczyć. Gdyby zaczął od złożenia dymisji, gdyby pozostał przy swoim rzeczowym, zwięzłym stylu wypowiedzi, mógłbym mieć z nim kłopoty.
*
Des Paul czeka w małym lunch-roomie, dwa piętra poniżej mojego gabinetu – zazwyczaj wykorzystuję go do podobnych, nieoficjalnych i niezbyt ważnych spotkań. Mijani stojącego przy drzwiach ochroniarza – od pewnego czasu w ogóle zacząłem ich zauważać, to przez te sny -i ułamek sekundy przed wejściem w drzwi przywołuję na twarz serdeczny uśmiech na powitanie starego kumpla.
Читать дальше