*
Nawiasem mówiąc, tkwiąc w korku u zbiegu Sikorskiego i Sobieskiego, Wiktoria przez chwilę znajdowała się o zaledwie półtora metra od Człowieka, Który Wiedział Wszystko.
Człowiek, Który Wiedział Wszystko, siedział w blokującym prawy pas autobusie linii 377, pełnym smrodu gorzały i potu. Siedział przy oknie, tak że gdyby tylko uniósł na chwilę głowę, mógłby zobaczyć na wysokości swoich kolan dach jej samochodu, lśniący metalicznym granatem. Ale o tym, by uniósł na chwilę głowę, nie było nawet mowy, gdyż bez reszty oddany był lekturze trzymanej na kolanach broszurki, wydrukowanej na cienkim, połyskliwym papierze. Tekst, który tak go pochłaniał, szedł następująco:
Kto jest “Bestią plugawą, imion wszetecznych pełną”, o której wspomina Pismo? (Obj. 17:3,8) Jest nią władza świecka, rząd, prezydent, sejm i izba samorządowa, które w swej pysze mamią Lud Boży złudnymi nadziejami na lepsze życie. Przyrzekanie ludziom czegoś, co spełnić może jedynie Królestwo Boże Na Ziemi (Daniel 2:44) jest bluźnierstwem (Jan 2:1,2), dlatego Pismo Święte mówi wyraźnie, że rząd, prezydent, sejm i izba samorządowa “odejdą na zagładę” (Izajasz 9:6,7). Tylko doskonały, niebiański Rząd Boży będzie w stanie zapewnić ludzkości pokój i szczęście (Obj. 17: 11,12), aby radowała się w pełni życiem w “Ogrodzie Eden” (Gen. 12:3,4) na oczyszczonej z plugastwa Ziemi, wcale nie przeludnionej (Gen. 2:15). A rządy Boga i 144.000 jego obdarzonych chwałą uczniów będą trwać 1000 lat (obj. 20:4-6). Wymienione przez Boga w Piśmie Świętym 1000 lat nie jest żadnym symbolem, tylko tak, jak jest: 1000 lat. Zanim one nastąpią, “Bestia plugawa” wyzwolona zostanie “na małą chwilę przerażenia” z piekielnej Otchłani. (Obj. 20:3). Potem zostaną zbudzeni ze snu śmierci i powstaną z grobów zmarli (Ap. 5:28,29), a ci, którzy obejmą władzę w oczyszczonym Królestwie Bożym przez 1000 lat nie umrą (Jakub 2:21-23, Mateusz 24:21,22).
1. Jak skończy Bestia plugawa, imion wszetecznych pełna i dlaczego?
2. Ile trwać będzie panowanie na Ziemi Boga i 144.000 jego najwierniejszych uczniów?
3. Co ty robisz na swoim odcinku, by przyspieszyć zagładę Świata Pogan i nadejście Rządu Bożego?
Tu Człowiek, Który Wiedział Wszystko, na chwilę przerwał, by popatrzyć z nabożeństwem na zamieszczony obok obrazek (srogi, zawzięty starzec z długą brodą, siedzący na wysokim tronie, z koroną na głowie i berłem w jednym, a mieczem w drugim ręku), przewrócił stronę i ponownie zagłębił się w lekturze.
Po kolejnych zmianach świateł Wiktoria wyprzedziła autobus o metr, o trzy, a potem o dziesięć metrów, wreszcie skręciła w Sobieskiego, przeskakując światła i dołączając do kolejnego korka, kończącego się na wysokości zdobiącego środek trójkątnego trawnika bilbordu, na którym plakaciarze wyklejali właśnie z papierowych wstęg wizerunek tłustego, obleśnego faceta w czarnym garniturze i takiejż koszuli z czarną stójką, z kropelkami potu na łysinie i wypiętym zadkiem. W ten to zadek kopało czarnego dwóch wychudzonych młodzieńców w modnych wdziankach giba. W rozłożonych szeroko rękach trzymali pokryte kolorowymi zygzakami puszki. Napis głosił:
NISZCZ NIENAWIŚĆ. PIJ MIKA!
Przejeżdżający kierowcy uśmiechali się na myśl o protestach, jakie niechybnie ów bilbord wywoła i z jakich przez parę najbliższych dni będą sobie robić jaja. Nie wszyscy się uśmiechali. Tylko ci, którzy mieli czas przyjrzeć się efektom roboty plakaciarzy.
Człowiek, Który Wiedział Wszystko, zaczytany, nie zwrócił na nich uwagi.
*
O jedenastej trzydzieści na Okęciu lądował samolot z Sankt Petersburga. Pan Darek wyszedł przed drzwi komory celnej i oparty barkiem o framugę przyglądał się pustawej jeszcze hali przylotów. Na prawo od niego ostatni pasażerowie z Londynu zabierali swoje walizki z kręcącej się stalowej taśmy i układali je pieczołowicie na z trudem upolowanych wózkach bagażowych.
Zwalistą sylwetkę pana Darka jego znajomi porównywali pieszczotliwie do trzydrzwiowej szafy. Miał krótko przycięte, usiane siwizną włosy i zdążył już zjeść na tej robocie zęby.
– To jest jeden z ciekawszych przylotów w ciągu dnia – pouczył kolegę, który wysunął się z drzwi tuż za nim. -Tu latają stare cwaniaki. Łatwo się dać nabrać.
Jego kolega pracował na komorze celnej dopiero od kilku dni. Kazano mu pytać o wszystko pana Darka i słuchać jego poleceń. Od czasu, kiedy podobnie szkolił się pan Darek, minęło dwadzieścia parę lat. Czasem sam się dziwił, kiedy to się mogło stać.
– A w ogóle to jest nieźle, starasz się – dodał. – Tylko uważaj, żeby nie za bardzo.
Teraz nie grzebał już ludziom w bagażach. Przechadzał się za plecami młodszych kolegów, czasem nawet opuszczał komorę i kręcił się po hali przylotów, przyglądając się pasażerom, oceniając ich zachowanie, sposób, w jaki rozmawiali między sobą i układali wargi. To była jego codzienna gra. Czasem dostrzegał coś, co dawało mu pewność, że właśnie tego człowieka trzeba wypatroszyć, i wtedy podchodził znienacka, zazwyczaj pod koniec kontroli, kiedy delikwent oddychał już z ulgą, zaglądał do ręcznego i zabierał pacjenta na szczegółowe trzepanie.
Jeśli przypadkiem nie przynosiło ono skutków, to znaczyło, że przegrał i wtedy przez jakiś czas lepiej było się do niego nie zbliżać. Na szczęście zdarzało się to raczej rzadko.
Tego dnia był w dobrym humorze.
U końca hali, za barierkami odgradzającymi stanowiska kontroli paszportowej ukazali się pierwsi pasażerowie. W jednej chwili ustawili się w kolejki. Od strony gate'u przybywało ich wciąż więcej, aż wreszcie całą przestrzeń za barierkami wypełniła zbita ciżba. Jeszcze chwila i pilnowane przez dwóch przechadzających się leniwie wopistów przejścia zaczęły wypluwać pojedynczych przybyszów, którzy, upychając po drodze paszporty do kieszeni lub podróżnych toreb, szli niespiesznie ku taśmie z odbiorem bagażu.
Pan Darek nie ruszał się jeszcze z miejsca. Wiedział, że pierwsze bagaże pojawią się na taśmie dopiero wtedy, gdy wokół zdąży się już zebrać całkiem spory tłumek oczekujących.
Od strony kontroli paszportowej nadchodziło dwóch mężczyzn. Obaj wysocy, barczyści, o smagłych twarzach, dobrze znanych panu Darkowi. Ten z nich, który przeszedł kontrolę jako pierwszy, czekał chwilę za barierką na towarzysza. Potem ruszyli, rozmawiając półgłosem po rosyjsku. Obaj w sportowych marynarkach, obaj tylko z niewielkimi saszetkami w wypielęgnowanych dłoniach. Nawet nie spojrzeli na kręcącą się wciąż na pusto taśmę. Minęli odpoczywających celników i zniknęli w drzwiach, nad którymi białe litery na niebieskiej planszy głosiły: NOTHING TO DECLARE.
– Widziałeś ich, młody? – zapytał pan Darek.
– Aha.
– Jeszcze się takich naoglądasz. Przylatują tym, odlatują jutrzejszym o ósmej rano. Zawsze tylko jeden dzień. Żadnego bagażu. Czasem to nawet ci sami. Niektórych widziałem po kilkanaście razy.
Pan Darek pokiwał smętnie głową.
– No i widzisz, młody – oznajmił z nutą żalu w głosie. – Ktoś dzisiaj umrze.
*
Brzozowski, jak zawsze po długiej pracy w sieci, stracił poczucie czasu. Siedział przed terminalami pokoju kataryniarzy Kancelarii Państwa i obolałym ruchem ścierał z podgolonego karku resztki brunatnej mazi, przekonany, że jest szósta, najwyżej w pół do siódmej nad ranem i okoliczne korytarze oraz gabinety pozostają jeszcze puste.
Strażnicy, pilnujący budynku Kancelarii Państwa, zdążyli już przywyknąć, że rządowi kataryniarze pracują o najdziwniejszych porach. Czasem trzeba było sięgać do sieci krajów, nad którymi słońce wędrowało w zupełnie innych godzinach niż nad Europą Środkową. Każdy wolał w takiej sytuacji kontaktować się z SysOpem zamiast tracić czas na poznawanie zupełnie sobie obcego terenu, zaś tamtejsi operatorzy w nocy przeważnie spali, zostawiając tylko dyżurnych, którzy z kolei mieli zwyczaj wszelkich intruzów spławiać na ranek.
Читать дальше