Z generałem-gubernatorem spotykali się wszyscy, nie wyłączając przywódców Zjednoczonego Obozu Katolicko-Patriotycznego. Każdego wieczora u generała-gubernatora Paskudnikowa wystawiano szwedzki stół, ciągnący się przez trzy sale, każdego dnia wywożono setki butelek po najprzedniejszych trunkach, każdego dnia wreszcie przy owym szwedzkim stole i zawartości owych butelek czołowi intelektualiści i autorytety moralne spotykali się z przywódcami głównych partii i central związkowych, szefowie socjaldemokratów układali się z szefami liberałów, osobisty sekretarz pani prezydent wymieniał uwagi z Jego Eminencją, były premier z przyszłym, a gwiazdy ekranów spełniały toasty z redaktorami naczelnymi, posłami i ministrami. Każdy zaś czekał z utęsknieniem, czy aby właśnie do niego nie podejdzie dyskretnie któryś z bardzo eleganckich i bardzo charmant przybocznych generała-gubernatora, i nie zakomunikuje, że Ambasador pozwala sobie prosić w drobnej sprawie na stronę. Szczęśliwcy, którym się to przydarzało, rozpływając się w ależ-ależ, odprowadzani zawistnymi spojrzeniami, podążali za przybocznym do małego, bocznego saloniku, gdzie pod gipsowymi stiukami nafaszerowano ściany antypodsłuchowymi obwodami tempestu i gdzie generał-gubernator zwykł odbywać prywatne rozmowy. Czasem ową poufną sprawą było podziękowanie za jakąś wyświadczoną przysługę, czasem prośba o wyświadczenie takowej, czasem chęć zasięgnięcia informacji lub poznania opinii rozmówcy na taki a taki temat, a czasem wysondowanie, jak jego partia, związek czy grono przyjaciół postąpiłyby, gdyby zdarzyło się to i owo. Czasem też zdarzało się, że żadnej drobnej sprawy nie było i generał-gubernator rozmawiał z gościem przez kilkanaście minut o niczym, tylko po to, by podtrzymać jego reputację w oczach innych swych gości.
Krótko mówiąc, rezydencja generała-gubernatora była od niejakiego czasu miejscem spotkań całej elity i jeśli ktoś nie bywał tam przynajmniej te dwa-trzy razy w miesiącu, to widać po prostu nic nie znaczył.
Owe spotkania zaczynały się zazwyczaj wieczorem i trwały do północy, jednak tego dnia wieczór zajęty był uroczystym podpisywaniem Umowy Społecznej, a ambasador Imperatora Wszechrosji nie chciał, aby szefowie central związkowych odnieśli wrażenie, iż ich sukces nie został doceniony. Dlatego też zestawiono stoły o nietypowej, wczesnopopołudniowej porze.
I podczas gdy Robert stał w korku, klnąc na czym świat stoi tę samą manifestację, która przysparzała tyle złośliwej satysfakcji spiżowemu królowi, pod bramą rezydencji generała-gubernatora zatrzymywały się jedna po drugiej czarne limuzyny, z których wysiadali związkowi bossowie w nienagannie skrojonych garniturach. Przyboczni generała-gubernatora, bardzo eleganccy i bardzo charmant , prowadzili ich do reprezentacyjnych pokojów, gdzie bezpieczni od zawistnych uszu, a przede wszystkim od kamer i mikrofonów, liderzy klasy robotniczej skracali sobie oczekiwanie na gospodarza rozmową o interesach, o kursach akcji i o polityce. Potem generał-gubernator pojawił się powitać gości i wznieść symboliczny toast, w którym podkreślił niezwykłą wagę pełnionej przez nich społecznej i cywilizacyjnej misji oraz szczególną troskę prezydenta-imperatora Wszechrosji o przestrzeganie w Polsce praw ludzi pracy, a jeszcze potem zniknął w bocznym saloniku, do którego przyboczni zaprosili najpierw prezesa Sicińskiego, a potem po kolei szefów poszczególnych central w kolejności starannie przez nich notowanej w pamięci i długo potem analizowanej.
W tym samym czasie sir Camembert, przewodniczący Komisji Wspólnot Europejskich, wprost z briefmgu na lotniskowym terminalu przybył na zaaranżowane naprędce spotkanie w siedzibie polskiego przedstawicielstwa Wspólnot, na które zaproszono co ważniejszych członków stowarzyszeń biznesu, a także niektórych biznesmenów nie stowarzyszonych. Spotkanie miało charakter roboczy, nie przewidywano po nim żadnego komunikatu, w związku z czym nie zapraszano na nie obsługi reporterskiej, bo i po co, skoro i tak nie miałaby żadnego niusa. Fakt bowiem, że takie akurat grono zebrało się w przedstawicielstwie Wspólnot nie był akurat żadnym niusem, gdyż wczesnymi popołudniami w przedstawicielstwie zawsze załatwiano ważne sprawy i kto, jak mówiono, u Dumorieza, nie bywał przynajmniej te dwa-trzy razy w miesiącu, ten widać w ogóle się nie liczył.
Sir Camembert w towarzystwie Charlesa Francois Dumorieza oraz swego sekretarza pojawił się w sali, gdzie czekający nań szefowie holdingów, spółek i przedstawicielstw skracali sobie oczekiwanie dyskusjami o polityce, Gwarancjach Socjalnych, a trochę także o spowodowanej czynnikami obiektywnymi nieobecności szefa Roberta, i wygłosił krótki toast, w którym podkreślił niezwykłą wagę społecznej i cywilizacyjnej misji pełnionej przez jego gości. Wyszedłszy od owej misji, podkreślił następnie szczególną troskę, jaką Wspólnoty Europejskie darzą rozwój polskiego sektora prywatnego i zapewnił, wzbudzając tym oklaski, że dołożą one wszelkich starań, aby zrozumiała troska o przestrzeganie w Polsce praw ludzi pracy nie zaszkodziła interesom ludzi biznesu. Dlatego też, zapewnił, właśnie te przedsiębiorstwa, które ułożą sobie prawdziwie partnerskie stosunki ze związkami, będą mogły w pierwszej kolejności korzystać z przywiezionych przez niego dodatkowych kredytów, a także z preferencji przy zawieraniu kontraktów i ubieganiu się o kontyngenty importowe do Europy. Idzie o to, wyjaśnił krótko sir Camembert, budząc tym po raz kolejny falę oklasków, aby dobrze funkcjonująca w firmie organizacja związkowa była dla przedsiębiorcy najbardziej opłacalną inwestycją.
Następnie jego sekretarz i Dumoriez zniknęli w jednej z małych sal, dokąd krążący po sali pracownicy przedstawicielstwa w nienagannie skrojonych garniturach zapraszali na chwilę niektórych spośród stowarzyszonych i nie stowarzyszonych biznesmenów w kolejności, jaką pozostali starannie notowali sobie w pamięci. Sam sir Camembert trzymał w tym czasie w ręku wysoki kieliszek i starał się wymienić z każdym z gości po kilka grzecznościowych zdań.
Wszystko to nie trwało jednak długo, bowiem i gospodarze, i goście mieli jeszcze w tym dniu zaplanowane ważne zajęcia. Mniej więcej po godzinie zatem działacze związkowi zaczęli wycofywać się do czarnych limuzyn, a biznesmeni do sportowych wozów o modnej linii, po czym ci pierwsi wyruszyli, okrężną drogą, by nie zjawić się przed godziną zaproszenia, w kierunku przedstawicielstwa Wspólnot Europejskich, zaś ci drudzy, drogą równie okrężną, ku rezydencji generała-gubernatora Paskudnikowa.
*
– Naczekałem się na pana… Ale nie, proszę sobie nie robić wyrzutów. – Siwawy poklepał dobrodusznie górną krawędź leżącego przed nim notebooka. – Miałem bardzo ciekawą lekturę. Poczytałem sobie o panu. Nawet pana trochę polubiłem.
W ciągu kilku minut, strawionych na przechadzaniu się pod zrujnowaną siedzibą spółki, Robert zdołał znaleźć w swojej hipotezie szereg logicznych dziur i sprzeczności. Pomimo to jednak nadal pozostawała ona niepokojąco sensowna. Jeśli istotnie to jego penetracje w wirtualnych labiryntach systemów Tamtego Świata ściągnęły nań uwagę kontrwywiadu czy kogoś takiego, to dlaczego – jak twierdził Andrzej – nadał on sprawę UOP-owi, zamiast działać samemu? Dlaczego kazał aresztować, jeśli nie można tu było mówić o złamaniu jakiegokolwiek prawa, i dlaczego kazał aresztować akurat Prezesa, skoro ten nie miał już w ogóle nic do sprawy?
Najprawdopodobniej nie odczytali jeszcze zapisów sterownika, do tego potrzebowali fachowców, których nie było tak znowu wielu. Ale czy bez tego nie mogli dowiedzieć się, który z kataryniarzy InterDaty, konkretnie, był tak ciekawy? Można to było wyjaśnić, jeśli jego ruchy w jakiś sposób zgrywały się z działaniami innych researcherów spółki i zostały uznane za fragment większej, koordynowanej przez nią pracy.
Читать дальше