Roland jakimś cudem utrzymał się na nogach.
– Cii, dziecino, cii. Jestem przy tobie. – Przesunął się z nią na bok, tak że stanęli na trawie. Rękami gładził Rebeccę uspokajająco po plecach. Chciał jej zadać milion pytań, lecz szeptał tylko słowa otuchy w kędzierzawe włosy i był opoką, na której mogła się wesprzeć. Wkrótce stanowili jedyną wysepkę spokoju wśród reflektorów, syren oraz mężczyzn i kobiet, którzy nie mieli pojęcia o grozie, na jaką się przypadkiem natknęli.
Nikt nie zauważył, że zieleniec powiększył się o jeden dąb. Nikt też nie zauważył, że kiedy wrzawa ucichła, drzewa już nie było.
– Byłem przy niej z powodu tego, co zdarzyło się zeszłej nocy – zeznawał później Roland na komisariacie. Uwierzcie mi, mówił jego głos, każde słowo pobrzmiewało szczerością. Miał nadzieję, że nie przesadza. Nie był pewny, co może osiągnąć bez Cierpliwości i harfy.
Skinienie głów.
– Sądziłem, że jest bezpieczna w mieszkaniu. – Tak sądził. – Poprosiła, żebym poszedł na Bloor przynieść kilka rzeczy. – Co się zgadzało. – Tamtejszy Dominion jest otwarty przez całą dobę. – Co było prawdą, chociaż tam nie poszedł. – W drodze powrotnej usłyszałem syreny i zobaczyłem światła, więc poszedłem sprawdzić, co się dzieje. – Biorąc pod uwagę to, co mu przychodziło do głowy podczas szalonego biegu, bo rozumiał, czym są naprawdę „fajerwerki”, i wiedział, do czego jest zdolna Ciemność, niemal z ulgą przyjął to, co zastał na miejscu. – Nie mam pojęcia, co ona tam robiła.
– Poszłam za nim. – Rebecca wyszeptała pierwsze sensowne słowa od chwili, gdy Roland pojawił się na rondzie. – Mam buty do biegania i poszłam za nim.
– Za kim? – spytał detektyw z wydziału zabójstw.
Rebecca szturchnęła Rolanda głową i spojrzała na detektywa. W jej oczach widać było brak zrozumienia.
– Poszłaś za swym przyjacielem?
Wyciągnęła rękę do Rolanda. Evan był ranny.
– Tak.
Ponieważ detektywi nie wiedzieli o Evanie, zadawali niewłaściwe pytania. Rebecca mówiła tylko o tym, o co ją pytano; poza tym policjanci, patrząc na jej odpowiedzi przez pryzmat kategorii, do jakiej ją zaszeregowali, nigdy nie dowiedzieli się prawdy o wydarzeniach.
– Czy widziałaś, kto zabił dziewczynkę?
– Tak.
– Czy widziałaś na własne oczy, jak to zrobił?
– Nie.
– Ale widziałaś go?
– Tak.
– Jak wyglądał?
Kiedy opisała podejrzanego, którego już szukali, byli zadowoleni, uwierzyli jej i przestali zadawać pytania.
– Zostanie pani do dyspozycji policji – powiedzieli, kiedy Rebecca starannie podpisała swoje zeznania drukowanymi literami.
Roland zapewnił ich, że tak będzie.
Dopiero kiedy wracali taksówką do mieszkania Rebeki, Roland miał okazję spytać o Evana, ale nawet wtedy ledwo zdołał wykrztusić pytanie z gardła ściśniętego strachem. To niemożliwe, żeby…
– On jest ranny, Rolandzie. – Rebecca pociągnęła nosem. – Zabrał go troll Lan.
– Gdzie go zabrał, dziecino?
– Gdzieś w bezpieczne miejsce.
Roland był ciekaw, jakie miejsce troll uznał za bezpieczne. Gdy taksówka zatrzymała się przed blokiem Rebeki, już wiedział.
– Rolandzie, patrz! – Rebecca wyskoczyła z taksówki.
– Patrzę, dziecino. – Zapłacił taksówkarzowi i wyszedł z samochodu tylko trochę wolniej od niej. Rzeczywiście było na co popatrzeć. Wszędzie wokół przycupnęły niezwykłe i cudowne stworzenia. Stary kasztanowiec uginał się pod ciężarem małego ludku siedzącego na gałęziach.
Wszyscy przyglądali się Rebecce, która minęła potłuczone drzwi i wbiegła na górę po schodach.
Kiedy Roland dotarł do mieszkania, klęczała przy łóżku, gładząc delikatnie nagie ciało Evana.
– Nie pamiętam – lamentowała głosem tak żałosnym, że Rolandowi łzy stanęły w oczach. – Nie pamiętam, co robić.
Dotknął łagodnie jej ramienia, nie rozumiejąc jej, lecz proponując wszelkie wsparcie, na jakie było go stać. Starał się nie odwracać oczu od sińców i na wpół zagojonych ran. Jeśli on może znieść ból, ja będę musiał znieść świadomość jego wytrwałości.
Siedzący na drugiej poduszce Tom spojrzał na nich oboje z miną, która wydawała się Rolandowi pełna wyrzutu. Pozwoliłeś na to, mówiły kocie wąsy.
– Pani?
– Jestem tu, Evanie. – Rebecca przycisnęła twarz do jego ramienia.
Adept westchnął i zdawało się, że jej dotyk go odprężył. Kiedy dziewczyna się odsunęła, otworzył oczy. Burzliwą szarość zastąpiła posępna barwa ołowiu.
– Rolandzie – rzekł. – Poniosłem klęskę.
Roland zlizał łzę, która spłynęła mu do ust.
– Jest jeszcze jutro – powiedział, starając się powstrzymać głos od drżenia.
Evan opuścił powieki. – Może nie być niczego prócz jutra.
– Rolandzie?
– Mmmph. – Otrząsnął się z flanelowych warstw snu i skupił wzrok na twarzy Rebeki. – Co tam, dziecino?
– Idę do pracy.
– Do pracy? – Zmusiwszy się do zachowania choćby pozorów racjonalnego myślenia, Roland spróbował usiąść, bez większego jednak skutku. Spory futrzany ciężar leżał pośrodku jego piersi. – Wygodnie ci? – spytał.
Tom ziewnął.
– Cudownie. – Roland zakrztusił się. – Cuchniesz żarciem dla kotów. Tylko tego było mi potrzeba z samego rana. – Światło, które wpadało przez zasłony, sprawiało wrażenie bardzo świeżego. Spojrzał na zegarek. Trzynaście po piątej. – Albo na sam koniec nocy. – Minęło zaledwie cztery godziny od chwili, gdy wyszli z komisariatu.
Rebecca postawiła Toma na podłodze.
Kot oddalił się, z rozmysłem lekceważąc ich oboje.
– Powiedz mi, dlaczego idziesz do pracy?
– Dlatego. – Rebecca sprawiała wrażenie zmieszanej. – Zawsze chodzę. Miała na sobie dżinsy i starą, turkusową bluzkę. Jej twarz okalały wilgotne pukle splątanych włosów. Widać było, że zbudziła się jakiś czas temu i z całą pewnością nie była zaspana, Roland zauważył, iż miała podkrążone oczy i przygryzała dolną wargę.
– Jesteś zmęczona, dziecino – rzekł, spuszczając nogi z kanapy i siadając. – Nie spałaś wiele zeszłej nocy. Może byś wzięła dziś wolne?
– Nie. – Pokręciła głową, potrząsając włosami. Kropelka wody spadła Rolandowi na podbródek. – Nie jestem chora. Daru mówi, że nie wolno brać wolnego dnia, jeśli nie jest się chorym.
Roland wiedział, że lepiej się nie spierać z argumentem „Daru mówi”, więc spróbował z innej strony.
– Ale Evan…
Twarz Rebeki złagodniała.
– Evan jest już prawie zdrowy, ale jeszcze nie skończył. Kiedy się zbudzi, będzie się czuł lepiej.
– I będzie pragnął mieć cię przy sobie.
– Tak. – Dziewczyna spoważniała. – Ale powiedział, że przedtem muszę robić to, co zawsze, żeby Ciemność nie – zawahała się przy tym słowie, lecz wypowiedziała je – zakłóciła zwykłego życia. – Westchnęła. – Myślę, że w taki sposób walczę z Ciemnością. Nie rozumiesz, Rolandzie? To nic wielkiego, ale to moje dzieło.
– Rozumiem, dziecino. – Wziął ją za rękę i uścisnął lekko. – Masz rację. Ważne jest zwykłe życie. Właśnie to usiłujemy ocalić, każde na swój sposób.
Rebecca uśmiechnęła się i Roland poczuł, jak ciepło uśmiechu obejmuje go niczym para silnych ramion.
– Wiedziałam, że zrozumiesz – powiedziała. Uwolniła dłoń z uścisku i podeszła do drzwi. Zdejmując łańcuch, zatrzymała się i obejrzała przez ramię. – Dziś jest piątek – oznajmiła. – W piątki piekę bułeczki z jagodami. – I wyszła.
Читать дальше