Evan podniósł się na nogi i zrobił dwa chwiejne kroki w kierunku głosu. Ledwo widział niewyraźną sylwetkę wśród gwiazd, które wciąż mu tańczyły przed oczami.
Miejskie zegary wybiły północ.
– Za późno – szydził Adept Mroku.
W tym momencie Evan odzyskał wzrok.
Ujrzał nie więcej niż czteroletnią dziewczynkę o kędzierzawych włosach, która leżała na środku trawnika na rondzie Kings College. Ujrzał, jak czarny nóż dotyka jej gardła. Zobaczył krew na trawie.
Szala się przechyliła.
Evan krzyknął z bólu, osunął się na kolana i skulił. Wyczuł zbliżający się Mrok i wstał z wysiłkiem, by popatrzeć mu w twarz.
– Piękny głupcze – powtórzył Adept Mroku. Moc, jaką teraz posiadał, wyostrzyła jego rysy.
Czarny bicz rozciął skórę na ramieniu, którym Evan zasłonił twarz, potem skórę na boku. Smagał mu nogi kreskami bólu i rozrywał bariery ochronne na strzępy.
– Zwyciężyłem – zamruczał Mrok.
Czarny piorun trafił Evana prosto w pierś i wyrzuciłby go z trawnika, gdyby Adept nie zderzył się z pniem młodego dębu i nie ześlizgnął po nim na ziemię. Leżał bezwładnie i zbierał resztki sił, jakie mu zostały. Był wyczerpany i zbolały. Kiedy już sądził, że zdoła uchwycić się drzewa i nie krzyknąć przy tym, wsparł się na dębie jak na lasce i wstał. Natrafił dłonią na siłę żywego drzewa, która biła z korzeni tkwiących głęboko w ziemi i ku swemu zdumieniu poczuł, że owa siła płynie i go przepełnia. Choć nie było wiatru, zaszeleściły liście nad jego głową i na wszystkich dębach okalających rondo. Drzewa ruszyły do boju po stronie Światłości.
Nie było to wiele w porównaniu ze wsparciem, na jakie mogła liczyć Ciemność teraz, gdy ofiara zmieniła układ sił, lecz Evan przyjął ich pomoc z wdzięcznością. Uniósł głowę i z jego złożonych rąk trysnęło światło.
– Ty chyba rzeczywiście jesteś zbyt głupi, by wiedzieć, kiedy przegrałeś – przemówił Adept Mroku, zbliżając się niespiesznie. – Jeśli się poddasz, jutro jeszcze będziesz istnieć i zobaczysz, jak świat ga… Cholera! – Przez krótką chwilę z twarzą wykrzywioną bólem patrzył na kikut swej ręki, która jednak odrosła. Adept Mroku uniósł ją i wycelował w Evana.
Evan odparował pierwszy cios, potem drugi. Trzeci cios trafił go w głowę, snop światła zamigotał. Czwarty cios zbił go z nóg i smuga światła zgasła.
– Co się dzieje na rondzie Kings College? – spytała posterunkowy Patton swego kolegi.
– Fajerwerki – odpowiedziała dyspozytorka. Przez radio wyraźnie było słychać zmęczenie w jej głosie. Z powodu grypy cała policja pracowała po godzinach. – Dwa doniesienia o fajerwerkach i jedno o jakimś pomyleńcu ze świetlnym mieczem.
Posterunkowy Brooks wyszeptał bezgłośnie: Luke Skywalker? ale Patton wzruszyła ramionami.
– Już jedziemy – westchnęła.
Adept Mroku rozsunął palce i popatrzył przez nie na Evana, który leżał w trawie i dyszał.
– Powinieneś był uciec, kiedy miałeś okazję – oświadczył i zatoczył się do tyłu, gdy coś twardego uderzyło go w żołądek, pozbawiając tchu i przewracając na plecy.
– Nie rób mu więcej krzywdy! – wrzasnęła Rebecca, kiedy stanęła nad Evanem.
– Och, zrobię mu krzywdę – wysapał Adept, siadając i otulając się wściekłością jak peleryną. – Jednak najpierw skrzywdzę ciebie.
Podniósł rękę, by zadać cios, i nagle stwierdził, że spowija go mgła – mgła, która gęstnieje i rzednie, w nie wyjaśniony sposób przesłaniając mu oczy i uniemożliwiając atak. Z pomrukiem uderzył więc w mgłę.
– Nie możesz mnie skrzywdzić – szepnęła mgła i dwoje bladych oczu spojrzało mu prosto w twarz. – Ja już nie żyję.
– Mylisz się – ostrzegł Mrok. – Bardzo się mylisz. Wszakże zgładzenie was teraz byłoby dla was zbyt dobre – Uśmiechnął się. – Żyjcie. Żyjcie ze świadomością poniesionej klęski, gdy jutro brama się otworzy i bariery runą. Po co miałbym zapewniać wam lekką śmierć, gdy przez następną dobę sami będziecie zadawać sobie katusze okrutniejsze od moich. – Zniknął, jego śmiech zmieszał się z dźwiękiem odległych syren.
– Evanie – załkała Rebecca – on już sobie poszedł. Co mam teraz zrobić?
Adept słyszał ją jakby z wielkiej odległości. Nie miał dość sił, by jej odpowiedzieć. Poczucie klęski nie pozwalało mu też spojrzeć jej w twarz.
– Evanie? – Dotknęła rozdartego rękawa jego podkoszulka. Na całym ciele miał rany i rozległe sińce, lecz zamiast krwi każda rana broczyła światłem. – Evanie? Musisz wstać!
– On nie może, Pani.
Na dźwięk tych słów Rebecca szybko się odwróciła i rzuciła w ramiona trolla.
– Och, Lanie, nie wiem, co mam robić! – zawołała.
Lan objął ją tylko i w milczeniu głaskał po plecach.
– On jest ranny. Poważnie ranny.
– Wiem, Pani. Wyczułem jego cierpienie. Dziewczyna pociągnęła nosem i wytarła oczy brzegiem podkoszulka.
– Jedzie policja – stwierdziła.
– Zabiorą go od ciebie.
– Naprawdę?
– On nie jest z tego świata. Pozwól mi, Pani, zabrać go w bezpieczne miejsce, bo mam wobec niego dług.
– Tak. Tak. – Rebecca odsunęła się od trolla i podnosząc głowę, popatrzyła na niego. Łzy wciąż spływały jej po policzkach. – Ty go weź, bo dla mnie jest za ciężki, a ja opowiem policji, co się wydarzyło. Daru mówi, że gdybym miała kłopoty, mam iść na policję. – Kiedy samochód patrolowy zajechał z rykiem i błyskiem świateł, odwróciła się i wyszła mu na spotkanie.
Lan zabrał Evana. Nie mów im o Evanie. Rebecca starała się trzymać tę informację z dala od innych strzępków i kawałeczków, lecz drzwi samochodu zatrzasnęły się z hukiem, ludzie zaczęli krzyczeć i poczuła, że wszystko jej się miesza. Potknęła się o małe, prawie niewidoczne w nocy zwłoki i Ciemność, która je otaczała, omal nie zwaliła jej z nóg. Ofiara. Kilka strzępków i kawałków uciekło jej i dziewczyna krzyknęła.
Posterunkowy Patton wytężyła wzrok, by dostrzec, co się dzieje na ciemnym środku zieleńca.
– Ładnie wyglądają – mruknęła, wskazując głową staromodną latarnię uliczną – ale dają bardzo mało światła.
Posterunkowy Brooks mocniej uchwycił pałkę.
– Ktoś się zbliża. Jakby… – Przerwał. Sądząc po odgłosach, było to cierpiące dzikie zwierzę, lecz poruszający się cień wyglądał jak człowiek. – To dziewczyna – dodał kilka chwil później.
– Nie byle jaka dziewczyna. – Posterunkowy Patton wyszła naprzód i Rebecca wpadła jej w objęcia, zmuszając ją do cofnięcia się o krok, bo inaczej obie przewróciłyby się na ziemię.
– On ją zabił! On ją zabił! – szlochała, ściskając kurczowo policjantkę. – To była tylko mała dziewczynka, a on ją zabił. Teraz jest już za późno, a on uciekł! – Ostatnie słowo przeszło w rozpaczliwy lament.
Przy drugim zdaniu posterunkowy Brooks wezwał posiłki przez radio. Przy trzecim zapalił reflektory i oświetlił całe rondo i park pośrodku. Przy czwartym był w połowie drogi do małego ciała, które leżało na trawie.
Posterunkowy Patton zdjęła uczepione jej ramion palce Rebeki, nieco zdumiona siłą, jaką musiała w to włożyć, i utuliła zalęknioną dziewczynę w objęciach.
– Kto ją zabił? – spytała, przekrzykując syreny dwóch nadjeżdżających samochodów. – Kto?
Uciekając od hałasu i zamieszania, Rebecca przycisnęła głowę do jej piersi i załkała. Chciała do domu.
– Rebecco? Rebecco!
– Roland? – Rebecca podniosła szybko głowę, wyrwała się z objęć policjantki i takim samym rozpaczliwym ruchem wpadła w jego ramiona.
Читать дальше