Wydawało się, że mrok nocy zgęstniał.
Zaledwie tydzień temu Daru zrzuciłaby winę na swą wyobraźnię. Teraz wiedziała, że to nie złudzenie. Musnął ją ciepły podmuch wiatru. Wyczuła w nim znajomy, słodkawy zapach. Rozejrzała się wokół i zauważyła czerwone światełko na krawędzi cienia rzucanego przez blok mieszkalny. Panowała tam zbyt głęboka ciemność, by przeniknąć ją wzrokiem, lecz kiedy się wpatrywała, światło przesunęło się o dwie stopy w prawo, nasiliło się na chwilę, i znów przesunęło o dwie stopy.
Było ich trzech.
Mogła stać nieruchomo i sądzić, że jej nie dostrzegli. Byłoby to jednak głupie mniemanie, bo na ich widok ciarki ją przechodziły po plecach.
Mogła spróbować ucieczki do samochodu, mogła zamknąć drzwi i łudzić się nadzieją, że światło na parkingu ich odstraszy. Byłaby to daremną nadzieja.
Gdyby nie naprawiła zamka w hallu, mogłaby wrócić do pani Singh i poprosić o pomoc. Nie żałowała tego jednak, bo skoro ona nie mogła wejść, nie mogli wejść także ci trzej, którzy ją obserwowali.
Pozostanie na przystanku oznaczałoby jedynie, że łatwo zagrodzą jej drogę ucieczki.
Wyprostowała się i poszła chodnikiem w stronę odległych świateł dużego skrzyżowania. Przypuszczała, że gdzieś w głębi czuła strach, lecz gniew był jedynym uczuciem, jakie do niej docierało. Gniew, że coś takiego może się w ogóle wydarzyć. Gniew, że nie potrafi zatrzymać się i walczyć.
– Hej, śliczna mamuśko!
Głos odezwał się za jej lewym ramieniem. Jak zdołali podejść tak blisko? Nie marnowała czasu na zastanawianie się. Zaczęła biec.
Światło latarni zdawało się nie sięgać do samej ziemi i Daru biegła w swoistej strefie ciemności. Stukanie obcasów o płyty chodnika niemal zagłuszało odgłos pościgu. Oszczędzała siły na bieg; w tej okolicy nikt nie zareaguje na krzyk.
Niespodziewanie, prawie tuż przed nią, wyrósł młody mężczyzna, który rozłożył obie ręce i błysnął bielą zębów w ponurym uśmiechu.
– Zabawmy się – zamruczał.
Znajdując się zbyt blisko, by go wyminąć, zepchnęła go na bok uderzeniem ramienia i wtedy zobaczyła dwóch innych mężczyzn, którzy wyłaniali się z mroku.
– Następni? – wysapała i odważyła się na szybkie spojrzenie za siebie. Wydawało się, że pierwsi trzej ją doganiają. Daru wiedziała, że powinna trzymać się głównej ulicy, lecz wiedziała, iż to niemożliwe. Wciągając wielkie hausty wilgotnego powietrza, przyspieszyła i wbiegła w ciemny zaułek między dwoma budynkami. Może zgubi ich w labiryncie wieżowców.
Usłyszała za plecami nieprzyjemny śmiech.
– Dlaczego uciekasz, kochanie? Wiesz, że ci się to spodoba.
Skręcała to w jedną, to w drugą stronę, lecz nie mogła zgubić bandytów, których było coraz więcej. Słyszała echo, które odbijało się od bloków, i wiedziała, że wcześniej czy później, zmęczona i zdezorientowana, skręci w niewłaściwą uliczkę, a wtedy…
Sapiąc ciężko, oparła się o betonową ścianę i próbowała złapać oddech; wytężała słuch, by z odgłosów pościgu rozpoznać kierunek, z którego nadchodziło bezpośrednie zagrożenie. Stamtąd – z zaułka z prawej strony. I…
Och, dobry Boże, z lewej też!
Wyprostowała się i przygotowała na to, by najpierw rozłożyć na łopatki kilku z nich.
– Te, lalka.
Rozpaczliwie powstrzymała się od krzyku i odwróciła się gwałtownie. Za jej plecami pulchna bezdomna kobieta wskazywała na swój wypakowany wózek.
– Właź.
– Co?
– Właź do środka. Do wózka.
– Pani Ruth?
– Może chcesz paść ofiarą zbiorowego gwałtu?
Daru weszła jakoś do wózka. Jakimś cudem. Szmaty i różności, które wypychały jego druciane boki, stanowiły jedynie kamuflaż – środek był pusty. Daru podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi rękami; zerknęła na patrzącą spode łba bezdomną kobietę.
– Dlaczego… – zaczęła.
– Cicho, dzidzia – rzekła spokojnym tonem pani Ruth i narzuciła Daru na głowę kilka szmat.
Odgłos szybkich kroków mijających ją z lewej strony.
Odgłos szybkich kroków mijających ją z prawej strony.
Wózek ruszył z miejsca, protestując przeraźliwie.
– Gdzie – powiedziała Daru.
Pani Ruth poklepała stanowczo stertę szmat na wierzchu.
– Cicho, lalka – powtórzyła.
Rebecca ziewnęła i zasłoniła twarz ramieniem, usiłując ułożyć się wygodnie na kanapie.
– Pani. – Głos Evana zdawał się dochodzić z bardzo daleka. – Dlaczego nie pójdziesz do łóżka?
– Bo zamierzam ci pomóc – wyjaśniła Rebecca, znów ziewając. Podniosła się do pozycji siedzącej i odwróciła do Evana, który stał przy oknie. – Będziemy razem bić się z Ciemnością.
Uśmiechnął się i podszedł, by odgarnąć jej z twarzy splątane kosmyki włosów – Kiedy Ciemność… – zaczął, lecz Rebecca zacisnęła mocno palce na jego nadgarstku, przerywając mu w pół zdania.
– Spójrz! – Wolną ręką wskazała białą mgłę, która sączyła się przez otwarte okno.
Evan zmarszczył czoło, lecz powstrzymał się od użycia mocy. Cokolwiek to było, nie należało do istot Mroku.
Mgła przybrała postać wysokiego mężczyzny o długich, kędzierzawych włosach i dużych dłoniach robotnika.
– Iwan? – Rebecca wybałuszyła oczy. – Co ty tu robisz?
Evan także go poznał. To był ten duch, który go sprowadził ze Światłości.
– Iwanie? Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?
– Nie sądzę, żeby mógł, Pani. Odszedł daleko od miejsca, do którego jest przywiązany, i nie ma siły mówić.
– Ale dlaczego? Nigdy nie opuszcza miasteczka uniwersyteckiego. Nigdy. Nie przypuszczałam, że w ogóle może.
– Pani, czy w pobliżu miejsca, gdzie mieszka ów duch, jest jakaś duża, otwarta przestrzeń? – Wiedział, że tak jest, zanim Rebecca odpowiedziała, bo Iwan rozpłynął się zupełnie i kolumna mgły zaczęła wirować.
– Aha. Jest takie duże, okrągłe pole w samym środku. Czy to tam, Evanie? Czy Mrok jest tam?
– Tak, Pani, tak sądzę. – Nachylił się i ucałował ją szybko, oczy mu rozgorzały bitewnym blaskiem. Przybędzie, zanim rozpocznie się składanie ofiary, zanim szala się przechyli. Tym razem Mrok nie ucieknie!
– Evanie, ja też chcę iść!
– Przykro mi, Pani, lecz z powodu mojego sposobu podróżowania nie mogłabyś dotrzymać mi kroku.
– Mogłabym – zaprotestowała Rebecca, zeskakując z kanapy. – Mam buty do biegania! – Zapłakała w nagle opustoszałym mieszkaniu.
Małe ciało, utrzymywane nad trawą przez smugi Ciemności, unosiło się w powietrzu. Za ciałem stał mężczyzna, który z uśmiechem wznosił lewą rękę nad głowę. W tej ręce trzymał zakrzywione ostrze czarnego sztyletu.
Evan nie marnował czasu na subtelności. Zgromadził swą moc i strzelił potężnym promieniem czystej Światłości prosto w pierś mężczyzny.
Wstrząs odrzucił go do tyłu i przewrócił na ziemię. Evan na chwilę oślepł od nagłego wybuchu energii, jaki nastąpił po jego ciosie.
Adept Mroku wybuchnął śmiechem.
– Piękny głupcze – zadrwił.
Evan uświadomił sobie, że głos dobiega z odległości jakichś dwudziestu stóp na lewo od…
– Złudzenie! – krzyknął przejmująco i spróbował skupić wzrok.
– Nie. Zwierciadło. Pokazało ci to, co chciałeś ujrzeć, i odbiło energię z powrotem do ciebie. Zużyłem na nie większość swej mocy i byłbym teraz dla ciebie łatwym łupem, gdybyś mógł cokolwiek mi zrobić. Bardzo łatwo odgadnąć zamiary Światłości. Postąpiłeś dokładnie tak, jak się spodziewałem, choć miałem nadzieję, że użyjesz całej mocy i sam się unicestwisz. Oszczędziłbyś mi kłopotu ze zniszczeniem ciebie, kiedy już skończę swoje zadanie.
Читать дальше