Jacek Komuda - Czarna Szabla

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Czarna Szabla» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Czarna Szabla: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czarna Szabla»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Czarna Szabla — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czarna Szabla», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

- Gdybym tego nie zrobił, Kozacy wbiliby ich na pale. A tak przynajmniej śmierć lekką mieli. A po tym, com uczynił, do mnichów przystałem.

Zapadła cisza.

- A ja - rzekł wreszcie Dydyński - zostałem wysłany, aby wymierzyć sprawiedliwość Baranowskiemu. Ale poniosłem klęskę...

- Nie pokonasz go, bracie. To bies zesłany za nasze grzechy. Uciekaj, proszę! Ty jesteś inny. Tu za chwilę będzie piekło!

Drzwi do cerkwi zamknęły się ze skrzypieniem. Dydyński chciał odejść, pójść między krzyże. Ale nie zrobił tego. Wewnątrz, w świątyni, usłyszał... głosy.

- Panie ojcze, panie ojcze - płakał jakiś dziecinny głosik.

- Cicho, cicho, detyno - mruczał Baranowski.

- Boję się, boję... - szlochał inny, jeszcze cieńszy głosik. - Czy oni tu są?!

- Kosy, kosy mają! Straszne...

- Nie trwóżcie się. Przecie jestem z wami.

- Oni zabiją was, panie ojcze. Musicie...

Dydyński nasłuchiwał zdjęty grozą. Przysunął ucho do drewnianych wrót, ale głosy przycichły.

W chwilę potem drzwi otwarły się na oścież. Na progu stał Baranowski. Wpatrywał się w Hioba. Wolno podniósł rękę z pistoletem...

- Nieeeee! - ryknął Dydyński. Za późno!

Huknął strzał. Ołowiana kula zdruzgotała czaszkę mnicha, krew trysnęła na malowidła, splamiła sylwetki aniołów, zabarwiła szkarłatem oblicze Chrystusa.

Wystrzał omal nie ogłuszył Dydyńskiego. A poprzez dzwonki odzywające się w jego łbie porucznik usłyszał, jak gdzieś za krzyżami, za zabudowaniami rodzi się okrzyk, na którego dźwięk truchleli Kozacy, a chłopi padali na kolana na całej Ukrainie.

- Jarema! Jareeeemaaaaa!

Dydyński dopadł Baranowskiego. Chciał chwycić go za żupan pod szyją, ale rotmistrz zdzielił go w łeb kolbą pistoletu, odepchnął. Porucznik walnął poranionym bokiem w ścianę, krzyknął z bólu, padł na kolana.

Widział wszystko. Był świadkiem, jak wiśniowiecczycy rąbali mnichów szablami, bili czekanami i nadziakami, odrąbywali wzniesione błagalnie dłonie posłuszników, mordowali bez tchu, bez litości, z okrutną wprawą zobojętniałego na wszystko żołnierza. Jak gonili mnichów konno wokół cerkwi, wyłapywali ich na arkany. Oglądał próby oporu, gdy mnisi zwalili z kulbaki jednego z pocztowych, który wpadł między krzyże, druzgocąc przegniłe drągi i słupy; widział, jak potem mnisi rozsiekani zostali niemal na sztuki. Opór trwał krótko. Wnet na dziedzińcu monasteru zostali sami ludzie Baranowskiego. I trupy pomordowanych, z których jedne leżały cicho i spokojnie w kałużach krwi, a inne miotały się w śmiertelnych drgawkach lub wpatrywały szeroko rozwartymi oczyma w jesienne niebo.

- Uprzątnąć ścierwo, zetrzeć krew, pochować konie! -rozkazał Baranowski. - A wy do domów, do cerkwi. Czekać na znak, waszmościowie.

Wnet uprzątnięto ciała, posypano piaskiem plamy krwi na placu i ścieżkach wokół cerkwi. Potem pancerni pokryli się w szopach, domach i stodołach. Dydyńskiego pociągnęli do stajni.

Nie czekali długo. Czerwone słońce ukrywało się już za mgłami i oparami po zachodniej stronie widnokręgu, kiedy przed bramą monasteru załomotały końskie kopyta. To byli Kozacy. Dydyński wyjrzał przez szparę w ścianie i poznał ich od razu po szarych lub zielonkawych żupanach, spłowiałych świtach i bekieszach.

Zaporoska czata wpadła na dziedziniec; nie widząc śladów walki, mołojcy objechali cerkiew, a potem zawrócili za bramę. Nie minęła kwatera, kiedy z lasu doszedł do nich tętent kopyt, chrapanie wierzchowców, brzęczenie munsztuków. Przez bramę wjechały ze dwie setki konnych. To nie była piesza czerń zbrojna w kije i kopyście, ale Zaporożcy; jakaś sotnia z Bracławia czy Kalnika. Wszyscy byli dobrze odziani, na zdobycznych kulbakach i łękach, z szablami, rusznicami, bandoletami zrabowanymi z arsenałów, dworów, zamków i miast na Ukrainie.

Kozacy zatrzymali się wokół cerkwi, nie wiedząc, co czynić. Nie było śladów walki, krwi, trupów. Zbici z tropu poczęli nawoływać mnichów, nie zdając sobie sprawy z tego, że po bierzmowaniu, jakie sprawiły im polskie szable, czerńcy bez trudu odpowiadali na głos Chrystusa, ale pozostawali głusi na zaporoskie wezwania.

Pierwszy wystrzał zabrzmiał jak uderzenie gromu. Z cerkwi, z domów, sklepów i stajni wypadli ludzie rotmistrza z pistoletami i rusznicami w dłoniach. Kozacy wrzasnęli. Jedyne, co mogli jeszcze zrobić.

Towarzysze i pocztowni złożyli się do strzału jak jeden mąż. Dydyński usłyszał huk półhaków jazdy, głuchy grzechot rusznic i samopałów oznajmiający, że pancerni posłali Kozakom ołowianych pachołków, którzy grzecznie, acz stanowczo skłonić mieli ich do zejścia z koni. Wystrzałom odpowiedziało rżenie koni, wrzask przerażonych mołojów, jęki rannych i umierających, kwik padających wierzchowców.

W jednym mgnieniu oka pancerni wpadli na Kozaków z rohatynami w dłoniach. Runęli na nich jak burza, kłuli, zrzucali z koni, strzelali z przystawienia z pistoletów i garłaczy. Kozacy nie mieli szans. Ściśnięci na dziedzińcu, wciśnięci między krzyże i soboty cerkwi, rozproszeni wokół klasztornych zabudowań, bronili się rozpaczliwie, rąbiąc szablami, strzelając z rusznic. Ich konie rżały, wpadały na krzyże, płoty i ogrodzenia, zrzucały jeźdźców, wierzgały i stawały dęba. A kiedy w rękach pancernych potrzaskały się rohatyny i spisy, panie barskie, staszowskie i sandomierskie zaprosiły Kozaków do śmiertelnego tańca.

Dydyński nie wiedział nawet, kiedy skończył się pogrom, a zaczęła rzeź. Pancerni polowali na Zaporożców szukających schronienia w gumnach, stodołach, spichrzach i na dzwonnicy. Dobijali ich szybko, wyciągali za łby i osełedce z gnoju i stert siana. Uciekających do lasu dogoniły konne czaty Baranowskiego, pozostałych łowiono pojedynczo i samowtór na arkany. Bitwa była skończona.

9 Veto Pokrwawionych ledwie żywych jeńców doprowadzono przed oblicze - фото 13

9. Veto!

Pokrwawionych, ledwie żywych jeńców doprowadzono przed oblicze Baranowskiego. Rotmistrz niewiele czasu poświęcił zwykłym Kozakom. Kazał wyprowadzić ich za mury i powiesić bez żadnych ceregieli. Przy czym za owe ceregiele uznał przedśmiertną spowiedź czy modlitwę. W końcu nie raz powtarzał, że Zaporożcy są religiosus nullus, a cerkiew postawił na Siczy dopiero Chmielnicki; zatem dawanie im kilku chwil na pojednanie ze Stwórcą uważał za marnowanie czasu i fantazji panów braci.

Cała uwaga rotmistrza skupiła się na dwóch najważniejszych jeńcach. Jednym z nich był młody, urodziwy Kozak, podgolony wysoko, z osełedcem zakręconym wokół obu uszu, z długimi, nasmołowanymi wąsami i zielonkawymi oczyma. Tak było pewnie jeszcze wczoraj, gdy dumny ataman wodził mołojców, wzdychały za nim mołodycie i dworskie dziewki. Teraz jednak był obity, pokrwawiony. Jego orli nos był złamany, a jedno oko wybili mu pancerni rotmistrza - czarna jama pokryta była soplami zakrzepłej krwi. Lewe ucho zwisało w strzępach, na głowie zastygły plamy posoki zmieszane z pyłem i błotem. Trzeba mu jednak przyznać, że długo nie dawał się wziąć żywcem, wiedząc dobrze, że jego śmierć z rąk Lachów z pewnością będzie długa i bolesna. Jednak panowie bracia wiśniowiecczycy mieli dużą experiencję w dobywaniu żywcem hultajów i rezunów. I dzięki niej ataman żywy, choć złamany, dostał się w ręce pana rotmistrza.

- Aleksandreńko! - Baranowski klasnął w ręce jak ukrainny kniaź na widok najprzedniejszego natolijczyka z jego stada. - I na co ci to przyszło, mój chłopcze? Nie lepiej było ostać rękodajnym u panów Potockich? Miałbyś przyodziewek i talara na świętego Marcina. A teraz co? Złotem już kabzy nie nabijesz, a świętego Marcina zdaje się, że nie doczekasz. Choć może i taki z ciebie mołojec twardy, że nawet tydzień na palu wytrzymasz. Bywały takie przypadki. Nalewajko w Warszawie pięć dni zdzierżył, a kniaź Bajda Wiśniowiecki w Stambule, świeć, Panie, nad jego grzeszną duszą, za łuk złapał i przed zgonem jeszcze pohańców nastrzelał.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Czarna Szabla»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czarna Szabla» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Tess Gerritsen - Czarna loteria
Tess Gerritsen
Jacek Dąbała - Prawo Śmierci
Jacek Dąbała
Jacek Piekara - Arrivald z Wybrzeża
Jacek Piekara
Jacek Komuda - Imię Bestii
Jacek Komuda
P. James - Czarna Wieża
P. James
Jacek Dukaj - Inne pieśni
Jacek Dukaj
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Komuda
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Komuda
Jacek Dukaj - Czarne Oceany
Jacek Dukaj
Jacek Piekara - Miecz Aniołów
Jacek Piekara
Отзывы о книге «Czarna Szabla»

Обсуждение, отзывы о книге «Czarna Szabla» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x