Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Aramis krzyknął. Chciał się poderwać, ale nim zdołał cokolwiek uczynić, koło paleczne porwało jego rękę w górę, do miejsca, w którym grube kołki stykały się z trzeszczącą drewnianą cewią. Sodomita zawył przeciągle, szarpnął się, ale bezskutecznie. Z chrupotem miażdżonych kości, z chrzęstem i łoskotem jego ręka dostała się pomiędzy drewniane tryby i bolce. Pachołek zaryczał, szarpnął się uwieszony na zmiażdżonym ramieniu jak kukła, zadygotał z jękiem.
Dydyński zamarł przerażony, bo takiej śmierci nie życzyłby nawet najgorszemu z wrogów. Wielkie koło nie wypuściło Aramisa ze swych objęć – porwało go w dalsze tany, przeciągnęło po podłodze zraszanej strumieniami krwi aż do miejsca, gdzie wznosił się okuty żelazem wspornik wału.
– Jezuuuuu! – zawył Aramis. – Pomścij mnie!
Było już za późno na cokolwiek. Drewniane bolce wciągnęły sługę Sienieńskiego w szczelinę, zatrzeszczały, gdy ciało zaklinowało się między wałem a wspornikiem, zatrzymały na krótką morderczą chwilę... Kark sodomity pękł w jednej chwili, chrupnęły łamane żebra i kruszone kości. Dydyński widział, jak spomiędzy zakrwawionych ryf i obręczy wypadł pokrwawiony zewłok przypominający bardziej stary łachman niż ciało młodzieńca.
Stolnikowic skoczył po schodach na górę, wypadł do młyna, gdzie trwała walka, a Dydyńscy, Szawiłła i Dwerniccy ścierali się z sabatami i resztą ludzi Sienieńskiego.
– Masz, kamracie! – ryknął ktoś niedaleko. Jacek ujrzał, jak w jego stronę leci szabla, wysunął związane ręce, aby ją chwycić...
Nie zdołał. Rękojeść minęła jego skrępowane dłonie dosłownie o cal, zawadziła o krawędź podłogi górnego półpiętra młyna, uderzyła z brzękiem o drewnianą podłogę i zatrzymała się gdzieś na górze. Dydyński zdębiał, gdy dostrzegł, kto rzucił mu broń. To było znajome szczere oblicze ozdobione wąsiskami zwieszającymi się aż na ramiona...
Berynda!
Do kroćset, co on tu robił?!
Nie było czasu na zastanawianie się. Dydyński skoczył ku schodom wiodącym na górne piętro młyna. Chciał wskoczyć na górę, porwać broń, oswobodzić ręce...
Nic z tego!
Z góry, z podwyższenia, skoczył ku niemu szlachcic w rajtroku, bez czapki. Od razu, nim jeszcze wylądował na deskach, rąbnął go nyżkiem od dołu w lewą pachwinę. Jacek rzucił się wstecz, padł na drewniane schody i poczuł chłód niczym u dwudniowego nieboszczyka. Jego przeciwnikiem był Sienieński!
Aleksander bez trudu roztrącił walczących, rozdając uderzenia niczym magister karcący rozbrykaną dzieciarnię rózgą. Lecz każde z nich zostawiało krwawe znaki na łbach i ciałach popleczników Dydyńskiego. Szawiłła zajęczał i padł cięty w bok, Zygmunt odskoczył uderzony w lewą rękę, jego pachołek dostał w łeb, padł na twarz, aż zadudniły deski.
Jacek pomknął w górę schodów. Potknął się, przeleciał przez ostatni stopień, lądując na górnym piętrze, na białej od mącznego pyłu podłodze. Zerwał się na kolana, skoczył w stronę broni. I wtedy zorientował się, że jakimś czartowskim sposobem Sienieński znowu okazał się szybszy.
Morderca ciął stolnikowica włęg, potem wlic. Dydyński ledwie wywinął mu się spod szabli, dostał w lewy bok samym końcem pióra. Sienieński skoczył nań z rykiem, rąbnął krótkim ciosem z łokcia, w kiść.
Jacek nie miał się gdzie cofnąć, bo za nim wznosił się stos worków z mąką; nie miał szabli, nie miał czym się bronić przed rębajłą...
Zastawił się gołymi rękoma!
Sienieński wrzasnął, gdy jego szabla spadła na bezbronne ręce stolnikowica. Lecz zamiast odrąbać dłonie od ramion, pozostawiając krwawiące kikuty, wpadła w szczelinę pomiędzy rozwartymi wnętrzami obu dłoni, przecięła grube konopne powrozy, którymi były skrępowane, i zatrzymała się na lewym barku szlachcica, pozostawiając krwawy ślad...
Dydyński zastawił się tak, by ostrze weszło między skrępowane dłonie; by przecięło więzy, nie naruszając skóry ani ciała!
Rozłożył uwolnione ręce, chwycił lewą dłonią za uzbrojone ramię przeciwnika i jednym kopnięciem odrzucił Sienieńskiego na bok. Rębajło wpadł tyłem na worki z mąką, wzbił wielki obłok pyłu, osunął się na ziemię, lecz zaraz poderwał obsypany bielą.
Jacek chwycił szablę w zgrubiałe, zmartwiałe dłonie, skoczył na wroga. Starli się na samym środku piętra, przy drewnianej skrzyni, w której obracały się z chrobotem kamienie młyńskie. Dydyński ciął wtrok z ramienia, z niskiej, przykurczonej postawy, w ostatniej chwili zmieniając cięcie w zwód. Pchnął z całej siły, a wtedy Sienieński skoczył w tył, zachwiał się, dostał po boku. Zbił ostrze szabli desperackim odbiciem, a zaraz potem płynnie wyprowadził krótkie cięcie wręczne w kiść. Jacek zasłonił się, przyciął wczłon, odpowiedział wlew, a wtedy Sienieński zbił jego szablę, ciął w nadgarstek, zasłonił się wiatraczkiem i jakąś czarnoksięską sztuczką, nie wiedzieć jak ani kiedy, wybił szablę z ręki stolnikowica!
Dydyński zachwiał się na nogach. A wówczas przeciwnik, prostując się, uderzył go rękojeścią szabli w żywot, poprawił łokciem w pierś, a potem zdzielił płazem w sam środek czoła. Jacek nad Jackami zrobił krok w tył, oparł się o brzeg skrzyni. Wróg spadł nań jak armatnia kula, porwał za rękę, obalił, przycisnął ostrze szabli do gardła.
I zaraz przegiął głowę stolnikowica przez szparę w deskach, tam gdzie na leżaku obracał się ogromny, chropawy, osadzony we wrzecionie biegun młyński.
Dydyński zadrżał, ostatkiem sił utrzymał się na krawędzi drewnianej zabudowy. Chwycił Sienieńskiego za uzbrojoną prawą rękę, porwał za lewą, która – oparta o jego czoło – wolno, nieubłagalnie spychała podgolony łeb szlachcica coraz niżej, wprost w objęcia śmierci. Jacek wiedział dobrze, że rozpędzony głaz rozetrze jego gębę na krwawą miazgę i ze wszystkich sił bronił się przed tym, co nieuniknione.
– Módl się, waszmość – wycharczał Sienieński. – Ostatni czas ku temu...
– Aaaaaa! – wycharczał Dydyński z rozpaczą odpychający ręce.
– Nie możesz gadać – wystękał Sienieński. – To może ja zmówię za ciebie...
– Raaaaakarz...
– Różaniec czy... Pater noster, mości stolnikowicu?!
– Ty z kurrrrr...wyyyyy...
– Znaczy się Ave Maria...
– Chędoż...
– Ave, Maria, gratia plena, Dominus tecum – zaczął Sienieński i zepchnął głowę Dydyńskiego tak nisko, że już, już dotykała kamienia młyńskiego i obracających się obok trybów. – Benedicta tu in mulieribus...
– Aaaaaa, yyyyyyyy...
– ... et benedictus fructus ventris tui, Iesus...
Nie zdołał dokończyć ofiarowania, bo Królowa Niebieska natchnęła w tejże samej chwili Dydyńskiego do dalszego działania. Na słowa Sancta Maria stolnikowic wbił kolano między nogi Sienieńskiego. Na Mater Dei wymierzył solidny cios w klejnoty wroga, zaś na ora pro nobis peccatoribus poderwał z krzykiem głowę i huknął łbem w sam środek czoła Aleksandra.
Dalej poszło szybko. Na nunc et in hora mortis nostrae uderzył kolanami w brzuch przeciwnika, ostatnim, rozpaczliwym wysiłkiem podniósł go w górę i przerzucił nad głową. Sienieński zwalił się na drewnianą skrzynię, rozwalił drewniany kon i sita, uderzył plecami o brzeg kamienia młyńskiego, potrząsnął łbem i zanim zerwał się na nogi...
– Amen, panie bracie! – krzyknął Dydyński, dopadając doń z szablą wśród kłębów mącznego pyłu, nad trzeszczącym kołem młyńskim. Rąbnął na odlew, wręcz, ciął i odbijał ciosy z podlewu, w kiść, wrąb. A potem błyskawicznym unikiem, nie wiedząc jak i kiedy i nie spodziewając się, że pójdzie mu tak sprawnie i gładko, ciął Sienieńskiego nyżkiem...
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.