Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Gedeon poklepał czule dwa pękate worki przewieszone przez grzbiet konia. Pod jego wielką dłonią wydały odgłos miły uszom każdego lichwiarza albo podskarbiego.

– Ona sprawi, że zapomnę! – wykrzyknął, obejmując Konstancję wpół czułym uściskiem. – Cóż to, nie radujesz się, gołąbeczko?! Będziesz wielką panią na Ukrainie! A nie bój się, po kawalersku cię wezmę! Pop już czeka w przemyskiej katedrze. Nic cię z moich rąk nie wyrwie, moje kochanie!

Splunęła mu w twarz rozpaczliwym gestem.

– Konstancja! – wykrzyknął desperacko Dydyński. – Przyjdę po ciebie! Czekaj... Czekaj na mnie!

– Dydyński! – warknął Kardasz. – Mości Dydyński... Czegoś mnie nie zabił?!

Jacek nie odpowiedział. Po prostu brakło mu słów. Zdrada przyszła z najmniej spodziewanej strony.

Kardasz zawrócił konia, uderzył go ostrogami i pomknął prosto przez bród na drugą stronę rzeki, na Terpiczów i Solinę, Ustrzyki i Przemyśl, w którym czekał ksiądz gotów związać im ręce stułą.

Jacek nad Jackami zawył, kiedy Sienieński i jego ludzie podnieśli go, posadzili na kulbace, a potem związali nogi pod brzuchem końskim. Stadnicki dał znak i ruszyli w stronę Hoczwi. Diabeł zrównał się ze stolnikowicem.

– Panie Jacku, dlaczegoś go nie zabił?!

Dydyński milczał.

– Przecież mówiłem, że to judasz i zdrajca! Cham, plebejusz, łotr bez czci i sumienia! Czegoś nie wrócił do mnie z jego głową?! Pytam się waści!

Stolnikowic odwrócił wzrok. Patrzył na spienioną Hoczewkę.

– A, pewnie to znowu odezwał się w tobie ten twój sławny honor i fantazja, mości Dydyński! Dałeś mu słowo, że będziesz służył, więc nie wypadało zastrzelić go jak psa, z zasłupia, albo zdjąć głowy z karku, kiedy śniadał czy się modlił! Czyż nie tak?

Jacek nie powiedział nic.

– Wiesz, komuś służył? – Stadnicki poprawił kołpak, otarł pot z czoła. – Ten człek winien jest całemu złu, które spadło na zaścianek. On skrzyknął Dwernickich na wyprawę pod Agrę. On był jej wodzem i prowodyrem! Mnie Diabłem zowią tylko skurwysynowie, ale jak nazwać Kardasza? Wilkiem w ludzkiej skórze? Belialem? Diabłem Dwernickim? Bo przecież nie człowiekiem!

Zapadła cisza. Jechali wolno, wlokąc się noga za nogą. Z tyłu wymieniali uśmiechy, pocałunki i uściski Krzysztoporski oraz jego miłośnik Mniński.

– Panie Zegart – rzekł Diabeł Łańcucki – weź ten papier, dziesięciu sabatów i jedź do Łańcuta. Schowaj dokument tam, gdzie zwykle. Byłbym spalił tę turecką gramotę, ale to ciągle bicz na Kardasza, gdyby próbował dochodzić swego w sądach albo przystał do moich wrogów. Papier to papier i dopóki mam go w ręku, moje słowo więcej waży w sądach niż jego przysięga.

– Tak jest, wasza miłość!

– Mości Sienieński – mruknął Diabeł – waszmość zajmij się zdrowiem pana Dydyńskiego. Uczyń to szybko i po cichu. Inaczej biada nam.

Rębajło pokiwał głową.

– Nie zadawaj mu bólu – wycharczał Stadnicki. – Niechaj pan stolnikowic nie cierpi. Trzeba mieć wzgląd, że rycerski z niego kawaler, chociaż nasz wróg. Szkoda, panie Jacku, żeś poniechał służby u mnie i nie posłuchał dobrych rad. Inaczej by się to wszystko skończyło. Masz jakąś ostatnią wolę? Mam coś komuś przekazać albo rzec?

Dydyński milczał.

– Jedźcie dalej sami.

– Waszmość nie chcesz skruszyć kopii na pogrzebie stolnikowica?

– Dość już na dzisiaj – mruknął Diabeł. – Jadę z czeladzią do Sanoka, do pana brata Marcina. Zabawię tam jakiś czas, a może jeszcze dłużej. Ruszajcie!

* * *

Jacek nad Jackami milczał jak nieboszczyk na swoim własnym pogrzebie. Nie był to jednak pogrzeb odpowiedni dla jego fantazji. Nie miał pan stolnikowic karawanu z sześćma końmi karymi jak noc. Nie było hajduków i Niemców idących pieszo, z opuszczonymi lufami muszkietów, nie było bractw, chorągwi kościelnych, chórów, nie było koni prowadzonych w kapach altembasowych, złotogłowiach i aksamitach wlokących się po ziemi. Nie było także, ma się rozumieć, masztalerzy i kawalkatorów w lampartach, szyszakach, nie było uroczyście przybranych sług, procesji ze świecami, pachołków i księży. A zamiast chorągwi husarskich i kozackich, tłumu szlachty i zbrojnej czeladzi towarzyszył mu Aleksander Sienieński, jego ponury, porąbany sługa, dwóch sodomitów i czterech cuchnących dziegciem sabatów pozostawionych przez Stadnickiego. Doborowe towarzystwo, które w sam raz nadawało się na kompanię dla szubienicznika, ale stanowczo nie na poczet sławnego pana stolnikowica. Ostatnią podróż uprzyjemniał mu jeszcze fakt, iż dwaj sodomczykowie korzystali z okazji, iż stolnikowic miał ręce związane z tyłu, i szpetnie zabawiali się z jeńcem. Raz po raz ocierali się o niego, chichotali, poklepywali po karku i plecach, a Krzysztoporski kilkakrotnie załaskotał go w ucho językiem. Czasem obaj przekomarzali się po włosku, jak gdyby w starożytnej polskiej mowie nie znajdywali słów oddających wystarczająco udanie żar ich uczuć i namiętność serc.

S’amor non è, che dunque è quel ch’io sento? – mówił natchnionym głosem Krzysztoporski do swej męskiej kurwy.

Ma s’egli è amor, perdio, che cosa et quale? – odpowiadała męska kurwa głosem słodkiej hurysy. – Se bona, onde l’effecto aspro mortale?

Dydyński nie znał włoskiego, zrozumiałe zatem, że nie mógł wtrącić się do rozmowy. Domyślał się wszakże, że obaj mówili o sodomickich i plugawych sprawach tyczących się uwodzenia niewinnych chłopiąt i pacholąt tudzież chędożenia ich przez tę część ciała, przez którą z człowieka wychodzi gnój, a w przypadku swawolnych Tatarów i Kozaków – czasem wchodzi dobrze zaostrzony palik.

Koniec paskudnych karesów sodomitów nadszedł dopiero wtedy, kiedy znudzony ich chichotami Sienieński obrócił się do tyłu i skinął na pachołków. Obydwaj od razu pokłusowali do niego.

– Tu niedaleko wpada do Hoczewki potok z Żernicy Małej. Jest przy nim duży młyn, który dzierży w arendzie kniaź Ihnat Hołubok. To swój człek. Jedźcie przodem i jeśli kto by tam był, tedy go do wsi wypędźcie.

– Jakże to? – zaprotestował Krzysztoporski. – Nie pozwolicie nam, panie, na odrobinę... uciechy przed egzekucją?

– Jaką egzekucją? Przecież się stolnikowic w Hoczewce utopił.

Sodomici zarechotali.

– A ciało?

– Właśnie, ciało – wymamrotał stary sługa o łbie posiekanym bliznami niczym główka kapusty po starciu z nożem kuchcika. – Będziemy je gubić, jak było ze starym Łahodowskim? Spalimy nieboszczyka czy porąbiemy na sztuki? Azaliż tylko głowę ukryjemy, jako uczynili Rytarowscy Wesslowi w Bańkowej Wiszni? Bo jeśli głowę, to kłopot będzie... Piły nie wziąłem.

– Na co ci piła? – mruknął Sienieński. – Stadnicki kazał po cichu rzecz załatwić, tedy pójdzie na dno pan stolnikowic. A jak ciało wyłowią w Hoczwi, tedy niechaj skarżą rzekę, a nie nas. I Pana Boga za to, że deszcze zesłał.

– Nie będzie to proste – zafrasował się stary. – W worku go chcesz topić, panie? Gwałtu narobi i hałasu.

– Utopimy go w beczce! – uciął dalszą dysputę rębajło. – A potem do Hoczewki wrzucimy, konia w rzekę wpędzimy i tyle. Niechaj myślą, że przy przeprawie spadł z kulbaki i utonął!

– Rozumiem – pokiwał głową staruch.

– To dobrze, bo nie będę musiał języka strzępić.

Wnet ukazała się przed nimi szeroka, rozłożysta dolina Żernicy, która pieniąc się wśród kamieni, wpadała do Hoczewki. Wyżej, przy trakcie do wioski, widniał omszały, kryty strzechą dach młyna. Mroczny bukowy bór schodził z wyniosłych stoków gór aż pod samą budowlę, otaczał ją od południa. Młyn był duży, korzeczny, zachodzące słońce odbijało się w niedużym stawie na młynówce. Przy drewnianych podsieniach i kładce wiodącej na drugą stronę jazu szemrał wodospad tworzony przez wodę wypływającą spod stawidła, opadającą tysiącami perlistych kropel na poczerniałe koło młyńskie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x