Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dydyński jechał na okrutną śmierć, tak dalece różną od tej, która powinna spotkać go z racji profesji zajezdnika. Zamiast umierać z szablą w ręku na polu chwały, miał skończyć utopiony jak ślepy kot, w parszywej, śmierdzącej beczce w starym młynie pod Hoczwią, gdzie diabeł mówił dobranoc, wyły wilki i topielcy. Ale to wszystko niewiele go wzruszało. Jedynym obrazem, który stolnikowic miał ciągle przed oczyma, był widok Konstancji uwożonej w dal przez Kardasza...
Jak Jacek mógł być tak głupi?! Dlaczego nie zauważył spojrzeń, które stary bies Kardasz rzucał skrycie na dziewczynę? A może wszystko stało się dlatego, że stolnikowic umiłował Konstancję dopiero wówczas, kiedy znalazła się w niewoli. Bo dopiero wtedy poczuł, jak bardzo brak mu jej szczebiotu, śmiechu, oczu, rąk i ust...
Podjechali w milczeniu pod młyn. Zapachniało wilgocią, mchem i mącznym pyłem. Krzysztoporski i Mniński z pomocą sabatów zsadzili Jacka z konia, a potem powlekli do wnętrza budowli. Byli na niższym z dwóch pięter, gdzie za drewnianymi przegrodami leżały wory z mąką i ziarnem, a ze ściany wychodziły wały, zębate tryby i osie napędzające wielkie kamienie młyńskie ukryte w skrzyniach nad ich głowami.
Sienieński patrzył na Dydyńskiego szarymi, wyblakłymi oczyma, z których nie można było wyczytać absolutnie nic. Ani pogardy, ani złości, ani nawet tryumfu z pozbycia się rywala.
– Dwóch było najlepszych rębajłów na Rusi Czerwonej – mruknął. – O jednego za dużo, jak na nasze województwo. Gdybym kiedyś odmienił szablę na pióro, rzekłbym, że wszystko się kończy całkiem jak u Sofokla czy Eurypida dawnego. Oto kres godny moralitetu, wszelako gdzie są Dobro, Wiara i Cnota? Gdzie anioły niebiańskie przybywające na ratunek swemu ulubieńcowi? Nie ma ich tutaj. Cóż za strata, mości panie Dydyński. Jacek nic nie odpowiedział.
– Jak to jest, panie bracie, umierać? – zapytał Aleksander. – Jak to jest bać się śmierci?! Powiedz mi o tym, proszę! Tak chciałbym dowiedzieć się, co to znaczy cokolwiek odczuwać... Bo mi zawsze były obce wasze namiętności. Możesz mnie nazwać szatanem, panie bracie, wyrachowanym mordercą, ale ja nigdy, absolutnie nigdy nie miłowałem, nie nienawidziłem, nie czułem strachu ani bólu... Litości ani miłosierdzia.
– Kończ – mruknął Dydyński.
Sienieński pokręcił głową.
– Skoro się waszmość upierasz, tedy przynieście beczkę i utopcie go – zakomenderował. – Głową w dół i po krzyku. Ciało wrzucić do Hoczewki. Istvan – krzyknął na dziesiętnika sabatów łańcuckich, który przed chwilą wyszedł przed furtę prowadzącą na mostek obok koła młyńskiego – przynieście antał albo kufę! Wodą je napełnić! Zaraz!
Odpowiedziała mu cisza.
Sienieński nie był głupcem. Od razu porwał za szablę, skoczył w stronę drzwi wiodących nad młynówkę.
Młyn ruszył! Ktoś widać przesunął stawidło, puszczając wodę na pierzydła. Potężne, pociemniałe koło młyńskie obróciło się z wolna. Ciężki, dębowy, wzmocniony ryfami wał poruszył się, wprawiając w ruch paleczne koła, cewie i stępory. Wysoko nad ich głowami obrócił się z chrzęstem biegun kamienia młyńskiego, załomotały i zaskrzypiały wprawiane w ruch drewniane tryby.
Sienieński dopadł do drzwi razem z Krzysztoporskim i starym sługą. Stojący obok nich sabat porwał za pistolet, ale nim opuścił kurek na zamek, Aleksander uderzył go po ręku płazem szabli.
– Żadnych rusznic! – syknął. – Chcecie polecieć do nieba, głupcy?! We młynie jesteśmy!
Młyn! Promienie słońca wpadające przez okienne otwory tworzyły długie słupy czerwonawego blasku. W ich świetle wirował tysiącami maluteńkich drobin mączny pył. Dydyński wiedział, że w tych starych młynach czasem starczyła tylko iskra, aby wywołać wybuch większy niż eksplozja beczki z prochem potraktowanej gorejącą żagwią.
Sienieński zlustrował uważnym wzrokiem koło młyńskie, rynnę, stawidła, drewniany mostek i skraj lasu. Nie dostrzegł nikogo, postąpił zatem kilka kroków do przodu. Za nim ruszył Krzysztoporski i część sabatów.
– Istvan?! – zapytał Sienieński, już nieco mniej pewnym głosem. – Gdzieś ty?!
– Tam on – rzekł głucho sodomita, pokazując palcem przed siebie.
Koło młyńskie obróciło się z szumem i pluskiem. A na jego szczyt wyjechał rozkrzyżowany na pierzydłach, przybity pałaszem do mokrego drewna, bezwładny jak wór rzepy dziesiętnik sabatów z Łańcuta.
– Zdrada! – krzyknął Sienieński. – Do broni!
A potem zabrzęczały szable, huknął wystrzał – na szczęście na podwórzu przed młynem. Dydyński dostrzegł, jak z dachu wprost za plecy Sienieńskiego zeskakują postacie uzbrojone w szable i pałasze. Napastnicy wpadli na sabatów i rębajłę z takim impetem jak chorągiew husarska na pijanych i nieruchawych Moskwicinów. Stolnikowic ujrzał pośród nich szeroką gębę Szawiłły, potężną postać swego brata Mikołaja, dalej Zygmunta i innych. Jednocześnie usłyszał wrzaski, szczęk szabel z drugiej strony młyna, przy głównych wrotach.
Jacek nad Jackami kucnął, odbił się od ziemi i podskoczył, podkulając nogi jak tylko się dało. Z najwyższym trudem przerzucił pod nimi skrępowane z tyłu ramiona, omal nie zawadzając sznurami o ostrogi przy safianowych butach. Stojący obok Aramis ucapił go mocno za kołnierz.
Za późno! Dydyński zdążył przełożyć ręce do przodu. Jednym silnym ruchem walnął sodomitę łokciem w sam środek żywota. Mniński stęknął, zgiął się wpół, a wówczas Dydyński huknął go bykiem prosto w łeb, wpadł na niego, obalił. Upadli razem, potoczyli się z hałasem po drewnianych schodkach wiodących w dół, do podpiwniczenia, gdzie turkotały złowieszczo zębate koła i drewniane wałki; rozwalili poręcz, strzaskali drewnianą ściankę, zza której poleciały na ziemię worki ze świeżo zmieloną mąką. Aramis pierwszy poderwał się na nogi, porwał za pałasz, skoczył na stolnikowica. Ciął wlic z zamachu, poprawił na odlew, nie bawiąc się w żadne zwody i uniki. Dydyński skoczył w tył, przysiadł na piętach, unikając drugiego ciosu, a potem przeturlał się po drewnianej posadzce prosto pod nogi sodomity. Mniński zaklął, gdy jego cios przeciął powietrze, przeskoczył nad Dydyńskim, potknął się o beczkę, wylądował na podkurczonych nogach i jednocześnie okręcił się wokół własnej osi jak zwodnica. I z furią rąbnął leżącego na ziemi Dydyńskiego wbrew, pionowo, z góry.
Stolnikowic zasłonił się drewnianą szuflą do ziarna, wychwycił uderzenie tuż nad piersią, podkulił nogi i wyprostował je z całych sił, trafiając Aramisa w brzuch, odrzucając go do tyłu. Gdy skoczył na nogi, Mniński rzucił się w jego stronę. To był błąd. Dydyński wykopał klin spod trzech opartych o ścianę beczek. Dziewięciogarncowe antały stoczyły się prosto pod nogi pachołka. Sodomita krzyknął, stracił równowagę, zaplątał się między beczki, padł na najbliższą, lecz zaraz zerwał się na nogi. A wówczas Dydyński skoczył na antał, pojechał na nim prosto na Aramisa, przebierając nogami. Przeciwnik krzyknął, ciął pałaszem; stolnikowic sparował uderzenie połamaną szuflą, odrzucił ją i skoczył całym ciężarem na wroga, łapiąc go związanymi rękoma za szyję.
Polecieli z hukiem w tył, roztrącając beczki. Aramis uderzył plecami o obracający się wał, walnął barkiem w brzeg ogromnego koła palecznego. Dydyński uderzył czołem w wymalowane barwiczkami oblicze sodomity, rozwalił mu łuk brwiowy. I nie czekając, aż ostrze pałasza ukąsi go w plecy, wbił z rozmachem prawą, uzbrojoną rękę przeciwnika pomiędzy szerokie palce drewnianego koła, przetoczył się na bok, zerwał na nogi...
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.