Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Na razie ja tu rozkazuję – warknął Kardasz. – Będziecie słuchać pana Jacka, jak już znajdę się w Piekle!

Dydyński pokiwał głową.

– Naprzód! – zakomenderował Kardasz.

Rozjechali się w dwie strony świata. Dwerniccy i Dydyńscy pomknęli na wschód, Kardasz i Jacek skierowali konie ku rzece. Wierzchowce opierały się, parskały, nim weszły w spienioną wodę. Hoczewka szumiała wśród kamieni, prąd był szybki i mętny. Konie potykały się na kamieniach, stawały dęba i minęło kilka chwil, nim wreszcie dotarli na drugą stronę przeprawy.

Stadnicki i Sienieński czekali na nich w milczeniu. Kardasz podjechał do nich pierwszy, Dydyński stanął za nim, nie spuszczając wzroku z Sienieńskiego, czasem tylko lustrując bacznym wzrokiem okolicę.

– Panom Dwernickim cześć i sława... – zaczął Diabeł. – Powitać, powitać waszmościów i zdrowia powinszować.

– Masz waść dziewkę?! – Kardasz nie zamierzał widać wdawać się w jakiekolwiek pogawędki; wszak nie przybyli tu, aby wygłaszać oracje.

– A waść zabrałeś papiery? – zripostował Stadnicki pytaniem.

– Zabrałem.

– Pokaż.

Jakie papiery? – pomyślał Dydyński. Turecki dokument, o którym wspominał Diabeł?

Kardasz sięgnął do sakwy, wydobył zniszczony, porwany na brzegach papier. Rozwinął kawałek i pokazał Stadnickiemu, nie dając mu go do ręki. Stolnikowic nie widział, co było na nim napisane.

– Oddajcie dziewkę!

Stadnicki skinął na Sienieńskiego. Ten zawrócił konia ku najbliższym chałupom i zamachał ręką.

Wnet zza drzew wyskoczyło dwóch jeźdźców. Pierwszego Dydyński poznał po paskudnej, brodatej gębie i wyblakłych, pustych oczach. To był Zegart. A drugi... Drugi jechał pochylony do przodu, z rękoma skrępowanymi za plecami, z arkanem na szyi – zupełnie jak gdyby był tatarskim jeńcem, a nie wymęczoną, bladą niewiastą o skołtunionych czarnych włosach...

Jacek nad Jackami poczuł, że świat zaczyna wirować, jak gdyby porwał go w tany wicher albo małodobra Śmierć. Tyle ran, tyle zmartwień... Tyle cierpienia, krwi... Wszystko to przeszedł, byle choć na nią spojrzeć. Zajrzeć jej w oczy... Do kroćset, był głupcem, że nie powiedział wcześniej tego, co leżało mu na sercu!

Dwernicka patrzyła gdzieś w dal. Nie wzruszał jej widok Stadnickiego, nie spoglądała na Kardasza. Drobne, szczupłe ręce drżały, blada, wymizerowana twarz i głębokie cienie pod oczyma przywodziły na myśl nieboszczkę z portretu trumiennego w sanockim kościele, a nie wesołą i swawolną pannę, która jeszcze kilka miesięcy temu śmigała na koniu po polach i lasach.

– Bierzcie ją! – warknął Stadnicki. – Bo się rozmyślę!

Dydyński skoczył ku Zegartowi. Sługa cisnął precz arkan, dał koniowi ostróg tak mocno, aż wierzchowiec zakwiczał i rzucił się w bok; chwycił czekan, jak gdyby obawiał się, że Jacek nad Jackami za chwilę zmiecie go z łęku jednym ciosem szabli!

Ale stolnikowic tego nie uczynił. Złapał za arkan, zdjął go z szyi dziewczyny i odrzucił. Chwycił związane z tyłu ręce Konstancji, a potem jednym ruchem rozszarpał więzy, potargał je, uwolnił dziewczynę. Porwał Dwernicką w ramiona, spojrzał na jej oblicze. Wpatrywała się w niego oczyma pełnymi łez.

– Jacku, mój Jacku! – zaszlochała.

Objął ją niby najdroższy skarb, utulił jak dziecko. Obejmował, pieścił, całował, hołubił tak mocno, aż ich konie odezwały się głośnym rżeniem, jakby pełne były podziwu dla lubości i miłowania, które zapanowało pomiędzy jeźdźcami. Jacek nad Jackami zapomniał o całym świecie. Tuląc Konstancję w ramionach, poczuł się dosłownie tak, jak gdyby dostał obuchem w łeb, bo nagle zakręciło mu się w głowie. Świat stanął dęba i niczym narowisty koń zrzucił ich oboje ze szczytów rozkoszy. Osunęli się z kulbak, upadli na ziemię, na kamienie, trawę i rozkładające pierwsze płatki wiosenne kaczeńce. Jacek ucałował Konstancji usta, a wówczas znów poczuł, że leci w bezdenną otchłań... Czyżby tak działał odurzający żar miłości? Czy też omamił go nieziemski oddech Wenus i Amora?

Konstancja krzyknęła, odepchnęła go od siebie. W jej pięknych oczach dostrzegł przerażenie.

– Uciekaj! – krzyknęła. – Uciekaj, błagam!

Ogromny ciężar spadł stolnikowicowi na plecy. Ktoś szarpnął go za ramiona, wygiął w tył, omal nie wyłamując rąk ze stawów. Poczuł, jak skrępowano mu je szorstkim powrozem, poderwano w górę, mocno, boleśnie. Chciał się bronić, strącić z siebie napastników, ale nie znalazł na to sił. Zamrugał oczami, bo oślepiło go wiosenne słońce, i wówczas dostrzegł przed sobą Sienieńskiego, który wpatrywał się beznamiętnie w obuch swego nadziaka.

– Dalibóg – wymamrotał – co to jest miłość? Jak ona was zaślepia! Zaprawdę rację mieli Petrarka i ichmość pan Kochanowski. Trzy razy waszmości musiałem łeb zmacać, zanim w ogóle coś poczułeś.

Dydyński był w rękach Zegarta i ludzi Aleksandra, którzy nie wiedzieć skąd zjawili się na brodzie. Dwaj sodomici przytrzymywali go za ramiona, a stary, poznaczony bliznami pachoł chwycił Konstancję za włosy. Dopiero teraz szum wypełniający głowę Jacka począł cichnąć, świat przestał tańcować obertasa, a do stolnikowica zaczęło docierać, że miłosne zapomnienie, które stało się jego udziałem, bynajmniej nie zostało spowodowane strzałą Kupidyna, lecz nadziakiem Sienieńskiego.

Kardasz podjechał bliżej, chmurny, zamyślony.

– Jest wasz – mruknął do Stadnickiego. – Tak jak się umawialiśmy. Myślę, że zrobisz z nim waszmość co trzeba, bo siła wie o naszych sprawkach. A jeśli wyżyje, jego wiedza nie wyjdzie nam na zdrowie.

Co on mówił?! Na Boga, co on mówił? Co to wszystko miało znaczyć? Nie, to nie mogło być prawdą. To nie mieściło się w głowie stolnikowica... Gedeon? Zdrajcą?! Niemożliwe!

– Wybacz mi, Jacku – rzekł Kardasz. – Nie mogłem inaczej. Ta dziewka mąci mi we łbie tak bardzo, że prawie dla niej oszalałem. Mówiłem ci, abyś mnie zabił... Dlaczegoś tego nie uczynił?

Dydyński szarpnął się w ramionach pachołków, zagryzł wargi aż do krwi.

– Ty zdrajco! – krzyknął. – Ty psi synu! Jak mogłeś... Mnie... Za co?

Nie wiedział, co mówić. Język wprost plątał mu się w ustach. Gdyby mógł, rzuciłby się na Kardasza z gołymi rękoma, ale przydupnicy Sienieńskiego trzymali go mocno.

Dwernicki, tfu, jaki tam Dwernicki! Hryń Kardasz, psi syn, rakarz, szelma i krzywdziciel, porwał wpół Konstancję, podniósł ją bez wysiłku i usadowił przed sobą na kulbace. Dziewczyna szarpnęła się, krzyknęła.

– Cichaj, ptaszyno! – warknął groźnie. – Bo drugi raz nie wyrwę cię spod skrzydeł jastrzębia.

– Nie... – wyszeptała cicho Konstancja. – Nie! Nie chcę! Nie pójdę z tobą nigdzie! Idź precz! Precz!

Uderzyła go w twarz raz, drugi, trzeci, tłukła go pięściami, waliła z całej siły, zdyszana, szlochająca.

Bez trudu chwycił ją za ręce, unieruchomił, zdusił wszelki opór. Stadnicki i Zegart zarechotali.

– Nie wiem, czy waść do katedry przemyskiej cało dojedziesz – rzekł Stadnicki. – Może ci hajduków pożyczyć? Albo pannę na arkanie do ślubu poprowadzić?!

– Żeby nie ta dziewka – mruknął Kardasz – pogadalibyśmy w piekle, panie starosto. Za te dwadzieścia lat galer, które za waszmości grzechy musiałem odpokutować! Wierzaj mi, zagryzłbym cię, rozszarpał własnymi rękoma, gdyby nie ona!

Stadnicki zachrząknął znacząco, zerknął na zniszczony dokument, który trzymał w ręku.

– Grunt, żeśmy się zgadali – mruknął. – Myślę, że dziewka i basarunki, które ci dałem, wynagrodzą z nawiązką lata niewoli. A nie próbuj czasem nachodzić mnie znowu! Wszystko w tym piśmie stoi o tobie, mości Kardasz! Nie patrz na mnie jak wół na malowane wrota! Jakbyś chciał mnie kiedyś pozwami nękać, całe województwo się dowie, coś uczynił z Dwernickimi! I wtedy będziesz się kłaniał wiatrom, tam – na Wisielniku Horodyskim!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x