Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Hollische polnische Quarte, jak mawiali rajtarzy królewscy...
Ostrze szabli rozchlastało udo i pachwinę, przecięło ciało, mięśnie, żyły i tętnice. Krew chlusnęła z rany, zmoczyła pokryte grubą warstwą pyłu deski podłogi... Sienieński porwał się lewą ręką za zranioną nogę, chciał pewnie walczyć dalej, ale nie zdołał złożyć się do zastawy. Dydyński uderzył go wkłąb, z zamachu, z niskiej postawy i już w czasie cięcia dołączył lewą rękę do prawej...
Z przerażającym chrzęstem odrąbał przeciwnikowi nogę do reszty...
Aleksander opadł na deski, ale nie wypuścił broni. Dydyński zmacał go przez łeb, ciął przez policzek okropnym cięciem, przecinając skórę aż do zębów, odrąbał trzy palce w dłoni trzymającej szablę...
Dopiero teraz węgierka rębajły upadła z hałasem na ziemię. Sienieński runął na deski, chwycił się oburącz za kikut nogi, z którego tryskały strumienie posoki, ścisnął rękoma, lecz nie mógł zatamować krwawienia.
Dydyński stanął nad nim zbryzgany posoką.
– Mości panie, oto twoja śmierć.
– A niby gdzie ona?! – wycharczał Sienieński, głosem, w którym nie można było wyczuć nawet cienia strachu. – Pokaż się, kurwo?! Co, boisz się mnie?! Chodź tu, wściekła suko!
Poraniony i porąbany Sienieński wyglądał jak upiór z Jawornyka. Jego nos był złamany, jedno ucho wisiało w strzępach, w prawej dłoni brakowało środkowych palców. Krew lała się strumieniami z przerąbanego uda, a na policzku spoza brzegów rany wystawały zakrwawione dziąsła i połamane zęby. Wyglądało to tak, jak gdyby na jego obliczu wykwitł krwawy uśmiech.
– Kończ mnie – wycharczał. – Zdaje się, że wygrałeś. Cnota tryumfuje, a wszelki występek otrzyma słuszną zapłatę... Jak u Długosza czy innego klechy! Zapłać mi do końca, Hektorze sanocki, a ja zwrócę ci wszystko z nawiązką, kiedy spotkamy się w piekle!
– Podnieś i walcz! – Dydyński wskazał piórem szabli broń przeciwnika.
Aleksander pokręcił głową.
– Kończ – wycharczał, plując krwią. – Skoro nie chce chędożyć mnie ta przechodka z kosą, tedy ty spełnij obowiązek jako prawy katolik. Za moją duszę kupisz sobie ze dwa szczeble w drabinie do raju. Za pięciu takich jak ja wezmą cię żywcem do nieba... Jako twego patrona, świętego Jacka Odrowąża w Kijowie!
– Więcej pokory, panie bracie. Dziś jeszcze staniesz przed Ojcem Niebieskim.
– Nie myśl, że wszystko skończy się tak prosto – wydyszał Sienieński. – To dopiero początek. Ten pojedynek dokończymy tam, po drugiej stronie. Nie ciesz się, panie bracie! Choćbyś trafił do nieba albo piekła, wszędzie cię znajdę!
Dydyński uśmiechnął się, jakby przeczuwał, co się stanie. A potem usłyszał obok siebie szmery, szelesty, łopot powiewających łachmanów i delikatne skrzypienie podłogi.
– Poleć duszę aniołom, bo czuję twój strach – wyszeptał zdjęty grozą. – Oni już przyszli po ciebie.
Zobaczył, jak zakrwawione oblicze Sienieńskiego staje się białe jak chusta, jak jego oczy wpatrują się w coś za Dydyńskim.
– Ru... Rusiecki – wycharczał wywołaniec, a stolnikowic po raz pierwszy dostrzegł na jego obliczu strach. – To... ty... Jak to? Co tu robisz? Dlaczego...
Lodowaty dech owionął głowę Jacka. Sienieński cofnął się, pełzł, wlokąc za sobą zakrwawiony kikut nogi, znacząc swoją drogę rozmazanym, oblepionym mącznym pyłem śladem krwi.
– Niemirowski... Zaklika – wyjęczał. – Czego chcecie ode mnie?! Rusiecki, to nie... ja... Nie ja strzela...łem. To czeladnik. Mój czeladnik! Mariooooo!
Dydyński zrobił krok do tyłu, przeżegnał się, chociaż nic nie widział. Coś wolno zbliżało się do umierającego bryganta, osaczało go, straszne, lodowato zimne; coś, co łopotało na wietrze zetlałymi strzępami szmat... I z głuchym stukotem przemieszczało się po deskach podłogi.
– Zostawcie mnie! – wybełkotał Sienieński, cofając się, aż przylgnął do ściany. – Przyszliście po mnie! W końcu, skurwesyny! Nie dalibyście mi rady za życia, więc będziecie gnębić po śmierci... Ale ja wam się nie dam... Nie daaaaam!
Dydyński szedł rakiem aż do schodów, zdjęty trwogą, której nie zaznał nawet wtedy, gdy pod Kircholmem kula ze szwedzkiego falkonetu zbiła z nóg konia i odbiła się od jego husarskiego napierśnika. Już miał uciec, gdy nagle wstrząsnął nim jęk Sienieńskiego.
– Panie Dydyński! Mości stolnikowicu...
Zamarł rozdygotany, drżący.
– Oni po mnie przy...szli – jęknął Aleksander. – Zabie...rają, a tam, w piekle, nie powitają mnie dobrze. Dużo grzeszyłem. Błagam cię...
Błagaj – powtórzył w myślach Dydyński. Błagaj, jak twoje ofiary. Jak postrzelony w karczmie Rusiecki, na którego oczach po raz drugi sam nabiłeś pistolet i kazałeś słudze mierzyć prosto w serce. Jak Jaksmanicki, któremu odrąbałeś obie ręce, choć prosił cię, abyś mu choć lewą ostawił... Tak, panie bracie, dzięki mnie poznałeś choć trochę, co to znaczy być człowiekiem. Poznałeś... strach!
– Odpuść mi winy, jak Chrystus... Błagam! – zaskomlał Sienieński.
Dydyński uczynił znak krzyża.
– Jako w niebie tak i na ziemi... Odpuszczam ci wszystko... Odejdź w pokoju.
Sienieński uśmiechnął się krwawo i boleśnie. A potem szelesty osaczyły go ze wszystkich stron, jego łeb owionął trupi oddech dusz, które przyszły, by odprowadzić go drogą bez powrotu prosto do diabelskich kołowrotów.
Dydyński odwrócił się i zszedł na dół. Nie miał tu już nic do roboty. Walka była skończona – trupy sabatów leżały w zgodzie na deskach, posypane mącznym pyłem.
Mikołaj, Szawiłła, Berynda i reszta kompanii stali na progu. Powitali jego zejście krzykiem. Stolnikowic padł im w ramiona. Najpierw uścisnął go Mikołaj. Potem Berynda, dalej Szawiłła i reszta braci. Jacek nie dał im się weselić – niemal przepchnął ich przez próg, wypadł biegiem z młyna.
Za drzwiami odwrócił się, zerknął tam, gdzie umierał Sienieński. A potem przeniósł wzrok na podłogę, gdzie klęczał porąbany i zakrwawiony Krzysztoporski, trzymający na kolanach zmiażdżone, złachmanione ciało Mnińskiego. Rębajło szlochał, łzy grube jak groch toczyły się po jego pokrytym bliznami, wymalowanym obliczu. Dydyński poczuł skurcz pod sercem.
– Łaskiiii! – zawył przeciągle jakiś głos. Sienieński. Dydyński usłyszał, jak zakrwawione ciało pełznie po deskach, jak brygant szlocha, uciekając przed okrutnymi upiorami. – Zostawcie mnie! Precz! Precz, do diabła.
Stolnikowic wyciągnął Szawille pistolet zza pasa, odciągnął skałkę. I choć jego kompani krzyknęli ze strachu, pociągnął za spust, mierząc w worki z mąką.
Pył zajął się ogniem w jednej chwili. Wybuch targnął powietrzem, odrzucił ich od budowli. Płomienie skoczyły na deski, wiązary, worki i beczki. Żywioł zaszumiał głośniej, zahuczał przerażająco, obejmując belki przyciesi, ściany i dach budowli.
Dydyński usłyszał ze środka przeraźliwy ryk, z jakim Sienieński rozstawał się z tym światem. Przez chwilę widział płonącą postać miotającą się wśród trybów i zębatych kół. A może tylko tak mu się zdawało?
Odwrócił się i ruszył do koni.
Ten rozdział opowieści był dla niego skończony.
Stado kruków zerwało się z łopotem skrzydeł z okolicznych drzew. Zawirowało, zakrążyło nad płonącym młynem, a potem poleciało na południe, prosto do Jawornyka.
Czyżby po to, aby złożyć duszę Sienieńskiego między tamtejszymi upiorami?
* * *
–W sam czas zdążyłem! – wydyszał Berynda. – Jak mnie z zaścianka wytrąbiliście, do Terpiczowa poszedłem, za kowala do dworu. A kiedy łańcuckich ludzi zobaczyłem, to zaraz kuźnię rzuciłem i na koń. Widziałem, jak się spotkaliście z Diabłem na brodzie i jak ciebie, panie bracie, zdradziecko w plen wzięto. Tak zaraz skoczyłem szukać pomocy. Chciałem do Dwernik jechać, ale po drodze napotkałem ichmość panów Dydyńskich i Dwernickich. I dobrze, bo zanimbym do wioski skoczył, już by było po wszystkim! Zaraz za Sienieńskim ruszyliśmy drugim brzegiem i w młynie zapadliśmy, bo ten szelma często do młynarza przyjeżdżał i tam widać knuł ciemne sprawki. Rychło w czas przybyliśmy; gdybyśmy się nie pośpieszyli, nakarmiliby waszą mością pstrągi hoczewskie...
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.