Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Precz, parchy! – rozdarł się Szatmar. – Na ziemię, łaski prosić, judasze, zabójcy Chrystusowi!
Szybko zdzielił w łeb płazem szabli najbliższego z Żydów, roztrącił jego braci, rozdzielając szczodrze kopniaki i przekleństwa tak, by starczyło ich na każdą żydowską głowę. Sabaci skoczyli za nim.
A potem stała się rzecz wręcz niewiarygodna. Uderzony Żyd skulił się, rozerwał zapięcie kitla, który nosił na giermaku, wydobył stamtąd pistolet i strzelił – prosto w łeb sabata! Huk wystrzału poraził wszystkich jak uderzenie gromu. Szatmar zwalił się bez słowa, rozłożywszy szeroko ręce, gdy ołowiana kula odwaliła pół skroni z łukiem brwiowym od reszty jego czerepu.
W rękach Żydów zabłysły ciężkie półhaki, garłacze i bandolety! Wypalili na obie strony – zmiatając resztę Szatmarowych sabatów, posyłając na deski Węgrów mierzących do nich z pokładów szkut. Na chwilę dym spowił cały prom, tak iż nie było widać nic na odległość wyciągniętej ręki. W sinych prochowych kłębach rozległy się krzyki przerażenia, jęki rannych, rżenie i łoskot kopyt spłoszonych koni, piski niewiast, wrzaski chłopów, przekleństwa flisaków. A potem z sinej chmury wypadli Żydzi z szablami w rękach i zanimbyś zdążył skrzesać ognia, aby zapalić szabasową świecę, rzucili się na sabatów Stadnickiego.
Nikt nie stawił im oporu; zaskoczenie było tak wielkie, że część Węgrów skoczyła do wezbranej rzeki, szukając ocalenia w ucieczce. Gdyby na promie przebywali zbrojni hajducy, czeladź, a nawet straszna piechota niemiecka z wojsk koronnych – sabaci biliby się do ostatniej kropli krwi. Lecz nikt nie przypuszczał, że z taką furią spadną na nich Żydzi, których sabaci na co dzień obłupiali w Łańcucie, Przeworsku i Lisku, nie spodziewając się w zamian za to żadnej kary ani oporu. A jeśli ludzie Stadnickiego myśleli nawet, że wszystko to jakaś zabawa, żydowski purim, to srodze się zawiedli, bo wnet spod kapeluszy, jarmułek i lisiur wyjrzały znajome oblicza Dydyńskich i Dwernickich.
Pierwszy skoczył na przerażonych pachołków Diabła Zygmunt Dydyński, podkasawszy poły chałata, odkrywając płytkie trzewiki i pończochy. Z rozmachem zbił na bok ostrze szabli, chlasnął przeciwnika na odlew, rozwalając łeb, rozrąbał bark drugiego, podciął trzeciego. Tuż za nim wpadł Mikołaj w kapocie rabina, tnąc przeciwników na odlew, siekąc głowy i czaszki, porywając sabatów w tany niczym trąba powietrzna. Za nim szli pozostali Dydyńscy, Kołodrub i Pełczak. A z drugiej strony wpadli na wyładowane szkuty Samuel z resztą Dwernickich i chłopami z zaścianka.
Skrwawieni i postrzelani sabaci rozpierzchli się w mgnieniu oka, pozostawiając trupy, rannych i umierających kompanów. Stolnikowice wsiedli im na karki, poczęli gonić po pokładach dubasa, po promie i szkutach...
Pomysł z żydowską maskaradą wpadł do głowy pana Jacka już po wyruszeniu z Dwernik, gdzie został Berynda z resztą czeladzi i częścią Dwernickich, aby doglądać zaścianka. Lecz teraz nie było czasu na zachwyty nad szatańską przebiegłością tego planu. Dydyński skoczył z szablą w ręku w stronę oniemiałego Przecława, który nagle znalazł się sam pośród tłumu wrogów i pierzchających służalców Diabła Łańcuckiego.
Zdrajca nie spiekł raka na widok szarżującego brata. Stawił mu czoła z rozpaczą, cofając się po pokładzie promu. Stolnikowic jak piorun ciął młodszego brata na odlew, wrąb i wlic, z zamachu. Przecław zastawił się szablą przed dwoma pierwszymi ciosami, złożył desperacko pierwszą zasłonę... Spóźnił się, dostał w policzek; a potem skoczył w bok, omal nie wypuszczając broni.
– Stawaj! – ryknął Jacek. – Bij się ze mną, tchórzu!
Przecław rozejrzał się zaszczutym wzrokiem. Był sam, otoczony przez wrogów – zza beczek, znad ciał porąbanych sabatów pędzili już ku niemu Samuel i Pełczak, za nimi zaś Połonina i Rados ze srogimi minami. Widząc, że zginie, o ile nie uczyni czegoś desperackiego, runął w bok i jednym susem wskoczył na barierkę na burcie promu.
Udało mu się! Uszedł spod szabel w ostatniej chwili, dostał tylko po ramieniu. A potem przemknął po belce tam, gdzie stał wrony wierzchowiec Gedeona, spieniony, przerażony, szarpiący wędzidłem. Przecław nie miał czasu na rozplątywanie wodzy – jednym cięciem przerąbał je tuż przed pyskiem konia, a potem skoczył prosto na kulbakę.
Wierzchowiec zarżał, załomotał kopytami o deski pokładu, cofnął się, uderzając zadem w baryłki i beczki, tratując chłopów kryjących się za nadburciami i czekających na zakończenie zwady, zakwiczał, stanął dęba. A wówczas Przecław chwycił wodze, ścisnął rumaka kolanami, opanował go i w jednej chwili popędził prosto na Jacka i Samuela.
Umknęli spod kopyt niemal w ostatniej chwili. Dydyński popchnął Dwernickiego pod barierki, a sam padł plackiem na deski i przeturlał się za nadburcie promu. Rozszalałe zwierzę przeskoczyło tuż obok, kopyta uderzyły o dłoń od głowy szlachcica. A potem Przecław zmusił rumaka do skoku nad barierką. Koń zarżał, przesadził ją jednym susem, wpadł na pokład największej ze szkut, roztrącając Dwernickich i sabatów, pomknął skokiem w stronę rufy statku.
Zanim tam dotarł, Jacek porwał za strzemię swego wierzchowca, podciągnął się, chwycił wodze, jednym skokiem usadowił się w kulbace i runął na przerażonym, rozszalałym koniu w pościg za Przecławem.
W normalnych warunkach pogoń szybko skończyłaby się na dnie Sanu. Jednak płaskodenne szkuty, tratwy, komięgi i dubasy stały tak blisko siebie, że można było zmusić konia do skoku z jednego statku na drugi. Rumak Przecława dopadł jak wicher niewysokiej burty szkuty, a szlachcic z całych sił ponaglił go do dalszej gonitwy. Koń zachrapał zatrwożony, wyciągnął szyję, przesadził przeszkodę jednym długim susem, a potem, rżąc z przerażenia, wpadł na pokład długiej tratwy wyładowanej balami drzewa, roztrącił baryłki, niecki i pomknął wzdłuż lewej krawędzi statku.
Jacek Dydyński aż przymknął oczy, bo jego koń rwał tak szybko, że wszystko dokoła tylko migało mu w oczach. Roztrącił wrzeszczących, przerażonych flisaków, dopadł do niskiej burty, spiął się do skoku i...
...wylądował z piekielnym łoskotem na tratwie. Stolnikowic pognał za Przecławem, coraz bardziej następując mu na pięty. Spłoszony rumak jego brata rwał po drewnianych balach, deskach i pomostach, jakby nagle dostał skrzydeł. Po drodze stratował dwa szałasy, rozwalił skrzynki i drewniane skojce na pokładzie, strącił suszące się na palikach sieci. Łoskot podkutych kopyt zdawał się rozsadzać głowę Jacka, serce tłukło się opętańczo w jego piersi. Flisacy i luzacy zorientowali się już, co się święci, zewsząd ścigały ich krzyki, przekleństwa, wymyślania. Jednak oba konie przeskakiwały z tratwy na tratwę, ze szkuty na dubasa i z dubasa na komięgę tak szybko, że nikt nie pomyślał nawet, aby rzucić się w pogoń czy zagrodzić im drogę.
Przecław pochylił się w łęku, prawie przygiął do końskiego karku. Wiedział, że jego złowieszczy brat jest coraz bliżej, więc kiedy galopował pokładem szkuty zastawionej workami pełnymi dorodnej pszenicy, ciął w przelocie podtrzymującą żagiel linę. Konopny powróz świsnął, a potem z łoskotem poleciała w dół główna reja masztu, ciągnąc za sobą zwój żaglowego płótna.
– Jezu... – zdążył tylko krzyknąć Dydyński.
Jego koń po raz kolejny okazał się wart swojej ceny. Nie mając miejsca, by się zatrzymać, nie mogąc przeskoczyć nad reją tarasującą przejście, rzucił się w bok, dał wielkiego susa i szybko jak błyskawica wpadł na pokład przepływającej obok tratwy. Flisacy gotowali się właśnie do opuszczania śryków i zatrzymania statku, gdy nagle doszedł ich łomot końskich kopyt, a tuż nad sobą ujrzeli spieniony, rozwarty szeroko pysk husarskiego wierzchowca.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.