Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Wszystkie trakty do przystani zapchane były bydłem, końmi, wozami, kolasami i wielbłądami, nade wszystko zaś kolorowym i gwarnym tłumem ludzkim. Na nadrzecznych łęgach obozowali pod namiotami i szałasami flisacy zwani orylami, warzący w kotłach jagły i krupy. Frochtarze, szyprowie i rotmani śpieszyli, aby spławić w dół rzeki – do Wisły i Gdańska – towary, które z powodu zbyt niskiego stanu wód zalegały w Sanoku i innych miastach Rusi Czerwonej, jeszcze zanim pierwsze mrozy skują jeziora i rzeki. Deszcze padały od tygodnia, i to tak rzęsiście, że myślałby kto, iż święci zanieśli się łzami albo iż aniołowie szczają po wareckim piwie, które jakiś zacny samarytanin dostarczył im do nieba.

Długo trwało, zanim Gedeon i stolnikowic dopchali się wreszcie do promu. Na polskiego byka zapakowali się razem z końmi, a także tłumem chłopów i czeladzi. Zaraz za nimi wbiegła jeszcze gromada Żydów w żupanach, giermakach, chałatach i lisiurach naśladujących bezwstydnie szlacheckie kołpaki. Starozakonni nosili się godnie, całkiem jak panowie bracia, tyle że przy wjeździe ustąpili miejsca szlachcie.

Stolnikowic spoglądał na tę rzeszę ludzką, chłonął gwar, przekleństwa, rżenie koni, ryk bydła, a także pieśni śpiewane przez flisaków, luzaków, pachołków i czabanów. Te u Rusinów, Hyrniaków albo Koroliwców były tęskne, smętne i melancholijne.

Woły moje sełenykie

Woły moje woły

Kto was bude zawertaty

Z wysokoji hory.

Polacy zaś z właściwą dla tego narodu fantazją śpiewali tylko pieśni zawadiackie, wojenne, nade wszystko zaś pijackie:

Jestem sobie panem

Gdy siedzę nad dzbanem

Nie dbam ja o złoto, przepiję z ochota

Oto ja pan, pan

Oto ja pan, pan!

– ryczeli na cały głos flisacy z przepływającej nieopodal szkuty.

– Patrzaj no, Korson – rzekł jeden stary oryl do drugiego, palącego fajkę na promie – ile to narodu tu ściąga. Istny jarmark.

– A co się dziwujesz? Dyć taka Polska ogromna! Jedziesz za Kraków, pedają, że tu Polska. Jedziesz dalej, na Wołonie do Telatyna, pedają, że to Polska. Jedziesz za Boh, także Polska. Tyleśwa do Warszawy płynęli, też Polska, tu już dale płyniemy, na Gdańsko, na Wilno, na Dyneburk – pedają, że jeszcze nie koniec.

– Bydzie ona ci długo duża – mruknął pierwszy, jakby czytywał dzieła księdza Kromera i Modrzewskiego albo narodził się pierwszym w historii Korony chłopskim dziejopisem. – Dopokąd psiekrwie panowie za durniczkę nas nie zaprzedadzą, jako pod Sendomirzem próbowali, za rokoszu pana wojewody krakowskiego. Dziś uny harde, ale skapsonieją kiedyś i będą dziadować nie lada i my jako dziady będą się tułać za chlebaskiem. Dyć gdyby to król rządził, a nie panięta, toćby musiało być duśnie wszystko unacy.

– Te, Długosz! – krzyknął szyper. – Chybajcie do pojazdów! Łapcie za drygawki, bo nas prąd zniesie na szkuty!

Prom odbił już od drewnianego pomostu, ruszył wolno w poprzek Sanu. Przeprawa nie była łatwa. Z biegiem rzeki płynęły z Liska i Hoczwi ogromne szkuty, ciężkie tratwy i dubasy wyładowane towarami. Widząc prom podążający w poprzek nurtu, musiały sprawnie manewrować, wstrzymywać się, a flisacy odpychali statek bosakami i żerdziami. Klęli przy tym na wszystkich świętych, diabła i Belzebuba, grozili sobie, krzyczeli, chlapali wodą i wygrażali pięściami. Tymczasem stolnikowic przysłuchiwał się gadaninie Żydów.

– A wedle Icka Dydynia co uczynicie, rebe? – zapytał starozakonny, patrząc po stroju, pachciarz albo faktor z Sanoka lub Doliny. – Bo wiecie, rebe, że on nie żyje jak pobożny Żyd. On nie robi, co trzeba, a przedwczoraj – ściszył głos i pochylił się do ucha rabina – nawet świecy szabasowej nie zapalił w oknie.

Pozostali przewrócili oczyma.

– Ja nie wiedzieć, co powiedzieć – ozwał się drugi. – Ja jestem prosty Żyd. Ale Icek Dydyń kompromituje naszą gminę. Bo kiedy on wziął w arendę młyny i wioskę od pana Tarnawskiego, to on się już nie pisze Icek, ale pan Icek. To może nawet on już nie Żyd?! Może on sobie Nałęcz szlachecką na chałacie naszyje?

– Aj waj! – westchnął drugi z Żydów. – Aj waj!

– On nie przestrzega żadnej micwy – zagadał z drugiej strony stary Żyd w tałesie i jarmułce, po czym potrząsnął paluchem tuż przed nosem kompana. – I z gojami w karczmie w szabas pije. I to jeszcze powiem, że przez niego zbawiciel do nas nie przyjdzie!

– Poczekajcie, poczekajcie – uciszył ich szybko ten, który wyglądał na rabina. – Powołał mnie pan, cobym stał na straży tego Domu Bożego. Tak i pójdę do Icka i pomówię z nim. A jeśli Bóg mi będzie sprzyjał, nawrócę go na drogę prawdy i cnoty. Wy zaś módlcie się, abym przyniósł wam dobrą nowinę.

Prom zbliżył się już do drugiego brzegu. Zarośla, wierzby i lipy pod Sobieniem rosły w oczach, a wraz z nimi długie szeregi czekających na załadunek statków. Flisacy poczęli kląć i przerzucać się wyzwiskami – z lewej strony, od północy, mijali właśnie dwie niskie, przysadziste szkuty uwiązane do drewnianych bali wbitych w dno rzeki, aby nie porwał ich prąd. Tymczasem z prawej, od południa, wyrósł nagle ciężki dubas załadowany beczkami z potażem. Szybki nurt wezbranej rzeki spychał go wprost na prom. Oryle zaczęli krzyczeć, miotać się przy drygawkach i pojazdach. Ci z dubasa chwycili za bosaki i żerdzie. Zrazu zdawało się, że po to, aby odepchnąć statki od siebie. Zamiast jednak wspierać się o drzewca, zaczepili bosakami o burtę promu i ściągnęli go na siebie.

– Stać, fajfusy! – zawył szyper. – Ostawcie byka, chwieje czyszczone!

Było już za późno. Stateczki zderzyły się z głuchym łoskotem, prom zadygotał, zatrząsł się, zanurzył głębiej z jednej strony. Konie przywiązane do barierek zakwiczały, poczęły wierzgać, rżeć. Niektórzy chłopi zwalili się z nóg, na deski poleciały antałki z piwem załadowane na tamtym brzegu Sanu, poturlały się po pokładzie, zbijając z nóg pasażerów. Wezbrany San przycisnął prom do szkut, uwięził z trzaskiem między dubasem a dwoma większymi statkami. Byk zatrząsł się, zadygotał i stanął.

Huknęły dwa wystrzały. Chłopi i flisacy rzucili się na pokład, szukając schronienia między beczkami i workami z owsem. Nie poruszyli się tylko Żydzi i obaj szlachcice.

Z budy i szałasu wzniesionego na dziobie dubasa, spoza beczek i worków na pokładach szkut wypadli sabaci. Pędzili jak burza prosto na pokład promu, przeskakiwali nad burtami statków, wpadali między konie, ludzi, kryli się za barierkami. Wszystkie lufy napastników skierowały się w stronę Jacka i Gedeona!

– Złóżcie broń, waszmościowie! – zakrzyknął znajomy głos. – Dwa tuziny rusznic w was mierzy. Będziecie kłopoty sprawiać, to na pokarm dla ryb pójdziecie! Nie tykaj szabli, bracie!

Zza stosu beczek wyskoczył młody, gładki szlachcic w krótkim żupanie do konnej jazdy, w zielonkawej bekieszy i przekrzywionym zawadiacko kołpaku. Wargi stolnikowica ściągnęły się, odsłaniając zęby. To był Przecław. Brat. Zdrajca! W tej jednej chwili Jacek nad Jackami pożałował, że nie pozwolił Gedeonowi strzelić do Stadnickiego w grodzie. Gdyby teraz mógł cofnąć się do tamtej chwili, z przyjemnością wypaliłby Diabłu prosto między oczy.

– Powiadali, że nikt jeszcze na ziemi nie skonfundował Dydyńskiego! – zakrzyknął Przecław. – Tedy sobie pomyślałem, że cię dopadnę na wodzie, drogi bracie! Daliście się złapać jak bojko na arkan! Oddawać szable! Szatmar, bierz ich w dyby!

Sabaci z dubasa skoczyli w stronę Dydyńskiego i Gedeona. Nie mieli daleko, jednak na ich drodze byli Żydzi. Starozakonni jak zwykle wykazali się godnym podziwu uporem. Zamiast paść na pokład i jak chłopi szukać schronienia pomiędzy workami, beczkami oraz wiklinowymi koszami, stali nieruchomo, wybałuszając oczy na sabatów.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x