Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– ...Chryste! – dokończył przerażony. – Nieeeee!
Nawet tak znakomity jeździec jak on nie zdołałby powstrzymać konia przed stratowaniem ludzi podkowami. Choć szarpnął za wodze, rozszalały rumak nie posłuchał. Flisacy uratowali się niemal w ostatniej chwili. Zanim obaliła ich smukła pierś rumaka, po prostu skoczyli z pluskiem w wodę, tak szybko jak żaby umykające do stawu na dźwięk łopotu skrzydeł bociana. Jeździec wrzasnął. Znaleźli się na przedzie tratwy dokładnie w tej samej chwili, kiedy wartki nurt przysunął ją do burty niskiej, wyładowanej solą komięgi!
Jacek nad Jackami dał znów koniowi ostrogi. W ostatniej chwili spiął go do skoku, modląc się do świętego Jana i Najświętszej Maryi Panny. Fortuna raz jeszcze uśmiechnęła się do niego! Przerażony, zagubiony koń wpadł na sam środek statku, roztrącił solówki i bałwany, rozwalił beczki, z których wysypała się drogocenna sól, zdruzgotał je podkowami, wdeptał białe kryształy w brudne deski pokładu, a potem, kwicząc ze strachu, pomknął jak szalony za umykającym Przecławem.
Dwóch flisów skoczyło ku Dydyńskiemu. Pierwszy uderzył bosakiem nisko, płasko, chcąc podciąć koniowi nogi. Wierzchowiec zarżał, skoczył, odbił się od ziemi zwinnie jak tancerka... i przeszedł, opadł po drugiej stronie zakrzywionego haka. Drugi z orylów zamierzył się szerokim drewnianym pojazdem na jeźdźca, lecz nim dosięgnął szlachcica, Dydyński zniknął pod kulbaką tatarskim sposobem i w ostatniej chwili umknął przed ciężkim drewnianym drągiem.
Przecław wrzasnął z przerażenia, widząc, że jego wysiłki zdały się na nic. Nie mógł zeskoczyć na ląd, bo szkuty i łodzie stały zbyt daleko od brzegu; nie był w stanie skierować rozpędzonego wierzchowca na któryś z pomostów, bo były zbyt wątłe i wąskie. Lecz statki i tratwy kończyły się już zaraz, za chwilę... A dalej rozpościerały się spienione wody Sanu...
Koń Przecława przeskoczył na ostatnią komięgę. Stanął dęba, gdy dopadł do jej krańca, zarżał tak przeraźliwie, że aż echo odezwało się nad rzeką. A potem zrzucił jeźdźca, uderzył kopytami w pokład, rozwalił stos baryłek i wreszcie poniósł, skoczył w nurt, później wynurzył się i począł płynąć ku brzegowi.
Szlachcic zerwał się na nogi potłuczony. Doskoczył do lin trzymających statek na uwięzi i ciął dwa razy szablą, przecinając je ze świstem.
Grube konopne sznury puściły od razu. Komięga porwana bystrym nurtem Sanu poczęła oddalać się od pozostałych szkut. Pas wody dzielący ją od sąsiedniego statku coraz bardziej się powiększał...
Dydyński pochylił się wprost do ucha swego wierzchowca, wtulił głowę w rozwianą grzywę.
– Leć, Białonóżek! – wyszeptał. – Leć ile sił!
Koń pomknął jak spłoszony ptak, przesadził zwój liny, dwie baryłki, w najwyższym pędzie dopadł dziobu ciężkiej szkuty...
Przez chwilę Jackowi zdało się, że się nie uda... Że wraz z rumakiem pogrąży się w odmętach spienionej rzeki, pozostawiając Bogu honor rodu Dydyńskich.
A jednak stało się!
Ostatkiem sił koń wylądował wszystkimi kopytami na wolnym skrawku pokładu, zarżał, zakwiczał przeraźliwie, wyhamował wśród porozwalanych baryłek z potażem. Jeździec z trudem osadził go w miejscu, ściągając wodze z największym wysiłkiem, rozkrwawiając Białonóżkowi pysk twardym munsztukiem, aż ten zarżał boleśnie. Stolnikowic przerzucił wodze przez dach budy, z której sterczał grot małej chorągiewki, a potem skoczył z szablą w ręku prosto na Przecława.
Starli się z brzękiem ostrzy na deskach mokrych od wody i potażu.
– Dalej, bracie! – ryknął zdrajca, zastawiając się przed szablą Jacka, młócąc klingą w powietrzu. – Zabij mnie! Zawsze byłeś górą!
Dydyński odbił ostrze, uniknął cięcia w pierś desperackim zwodem, zmacał brata przeciwtempem.
– Zawsze to tobie się kłaniali – zawył Przecław. – A ja co? Stul gębę, służ i zagryzaj wargi. Całuj po rękach, które Jackowi do uścisku podawano! Zbieraj za niego cięgi!
Bili się jak dwa diabły! Cięcie wrąb, zastawa, zbicie, odpowiedź, błysk szabli wzerk, podlew, referendarskie...
– I pilnuj brata w łaźni! – zakrzyczał Przecław. – W zamtuzie, u dziewki... Noś za nim szablę, bo tyś gorszy!
Silny prąd porwał tratwę na sam środek rzeki. Obrócił dokoła własnej osi. Białonóżek stanął dęba, szarpnął wodzami, zarżał przestraszony.
– Strzeliłeś mi w plecy, psi synu! – ryknął Jacek, tnąc brata nyżkiem w żywot. Przecław zbił ostrze, w ostatniej chwili przyjął je na zastawę, chlasnął brata włęg, z całej siły, z piruetu, rąbnął wbrew, potem leciutko w kiść, z nadgarstka...
– Boś ty buntownik! – krzyknął. – Pana zdradziłeś!
– Diabła, nie pana! Czarta Łańcuckiego!
Ścięli się z furią, aż iskry poszły z ostrzy i zastawy. Walczyli zdyszani, wściekli, na chybocącej tratwie, tuż obok wierzgającego, spłoszonego konia.
– Złamałeś słowo!
– Brata postrzeliłeś!
– Który mnie gorzej jak psa traktował!
A potem Jacek ciął z góry, szybko niczym bies zatoczył dłonią małe kółeczko w lewo, właśnie wtedy, gdy przeciwnik złożył się do górnej zastawy... I wyprowadził zwód do cięcia włęg!
Przecław zastawił się... Za późno, za płytko!
Jacek uderzył z taką siłą, że ostrze szabli brata pękło na pół, zafurkotało w powietrzu, wbiło się w ścianę szopy rotmana, zadygotało. Zdrajca dostał w bok, niezdarnie zastawił się samą rękojeścią; Dydyński ciął go w łeb, posłał na kolana skrwawionego jak byczka, a potem puścił szablę, chwycił młodszego brata za szyję, obalił na zakrwawione deski, na plecy, przydusił kolanem.
Wyrwał kindżał zza pasa, wzniósł go w górę!
– Nie zabijaj! – jęknął ranny. – Litości!
– Módl się!
– Jest zdrajca! – ryknął rozpaczliwie Przecław. – W Dwernikach! Ja powiem... Daruj! – zacharczał, splunął krwią.
Dydyński zamarł ze wzniesionym kindżałem. Zadygotał, gdy usłyszał te słowa.
– Co? Co takiego powiedziałeś?!
– Zdradzono was – jęknął pokonany. – On... doniósł wszystko Stadnickiemu... Wiedział, że będzie was więcej... Że pojedziecie na Ustrzyki... Nie powiedział tylko... – Przecław, choć zalany krwią, uśmiechnął się słabo – że się za Żydów przebierzecie... Myślałem, że się rozdzieliliście. Dlatego tak gładko wam poszło...
– Daruję cię zdrowiem – warknął Jacek. – Ale chcę wiedzieć, kto to jest.
– Bieniasz... Bieniasz Dwernicki, znaczy się... Berynda!
Dydyński wypuścił z rąk kindżał. Złapał się za podgolony łeb. To... To było aż śmieszne, całkiem jak u Plauta albo w Terencjuszowej komedii. Berynda zdradził? Ale po co? Dlaczego?! Cóż takiego mógł obiecać mu Stadnicki?
Rzeka niosła ich dalej i dalej... Na Sanok, na Hulucz... Ku rodzinnej Niewistce Dydyńskich.
To nie mogła być prawda!
Ale Berynda znał ich plan w tej części, która udała się Stadnickiemu. Wiedział, którędy pojadą i jaką drogą będą wracać. Był na naradzie, na której postanowili, że wbrew obietnicy danej staroście Gedeon i Jacek wezmą do Sanoka braci Dydyńskich i pachołków z Dwernik. Ale ponieważ został na zaścianku, nie dowiedział się, że Dydyński wpadł na pomysł z żydowską maskaradą.
Bo pomysł ten przyszedł stolnikowicowi do głowy po drodze!
Jacek nad Jackami wstał. Spojrzał dokoła – na szarą, wezbraną rzekę, na zakrwawioną tratwę. Na rannego brata.
– Daruję cię zdrowiem ostatni raz – powiedział. – Jeśli się kiedyś spotkamy, zabiję cię jak psa, Przecławie. A teraz idź, gdzie cię oczy poniosą! – Zawahał się, rozłożył ręce. – I nigdy nie wracaj...
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.