Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Stolnikowic utulił ją w ramionach, objął żelaznym uściskiem, a potem bezwiednie poszukał wargami jej ust.

Za nimi cichły krzyki, przekleństwa i wrzawa. Na ziemię opadały wolno pierwsze jesienne płatki śniegu.

* * *

Zima zaczęła się pięć dni później. Jednego dzionka oglądali jeszcze połoniny spowite niknącymi w chmurach tumanami mgieł, bory i lasy gubiące ostatnie złote liście, a już następnego dnia wysokie magury, kiczera, przysłupy i położone wyżej miejsca okrył biały welon śniegu. Potem padało co dnia, jakby ktoś rozpruł nad Werhowyną ogromną białą pierzynę. Przez pewien czas śnieg utrzymywał się tylko na połoninach, czerszlach i poharach Dwernika, Hnatowego Berda i Łopinnika. A potem pokrył całą ziemię – łąki, pola, zagajniki i chrusty. Wnet ścisnął mróz, ozdobił nagie gałęzie drzew szadzią misterniejszą niż najcieńsze brabanckie koronki, błyszczącą setkami maleńkich diamentów, z których każdy był kropelką wody czystą jak niebiańska łza. Skuł lodem potoki i strumienie, przydał świeżej bieli jodłom i cisom.

Przez cztery długie dni nad górami i dolinami wyła zamieć, a wiatr przeganiał kłęby sinych chmur, jak gazda spędzający owce z pastwisk. Wicher dął w kominach dworów i na strychach chat, zniechęcając ludzi do wyjścia na dwór, mrożąc oblicza swym lodowatym dechem, zacinając śniegiem i grudami lodu. A kiedy piątego dnia wzeszło żółte zimowe słońce, oczom wszystkich ukazała się odmieniona jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki postać Bieszczadu.

Od Korbanii, Kamienia i Łopinnika, poprzez wznoszącą się maj estetycznie Hyrlatą, Jasło i Smerek – aż po Dwernik, Tarnicę i Halicz, wszędzie rozciągała się tylko ogromna biała pustynia, bo nawet parowy i trzęsawiska pokrywał grubą warstwą śnieg. Powietrze było jak kryształ, przejrzyste jak weneckie szkło; nawet bez perspektywy na stokach Werhowyny, na Dwerniku, Prislupie i Łopinniku dostrzec można było przemykające się po śniegu długie szeregi jeleni, wilcze watahy, sarny, a czasem dalekie brązowe plamki, które z bliska okazałyby się zapewne groźnymi górskimi niedźwiedziami. Wioski i przysiółki zasypane były ze szczętem. Jedynie smużki dymów unoszących się nad dolinami Wetłyny, Solanki, Sanu i Prowczy mówiły, iż gdzieś tam, za polami pokrytymi śniegiem skrzącym się w słońcu jak cukier lodowy podany na wety, leżały Krywe, Tworylne, Strubowiska, Zawój, Łopinka, Ciasna, Polanki czy Ternka.

Wieczorem pewnego dnia przed świętami, kiedy czerwona łuna zachodzącego słońca dogorywała nad wyniosłym Łopinnikiem, Gedeon wyciągnął dwa srebrne puchary zdobione Sasem Dwernickich i zasiadł w dworskiej świetlicy nad gąsiorem miodu. Nalał do naczyń trunku, w którym uchowało się sporo złocistego letniego blasku słońca zebranego w pocie czoła przez pszczoły.

Dydyński siadł bez słowa naprzeciwko. Wypili.

– Dlaczego chciałeś zabić Stadnickiego w sanockim grodzie? – zapytał po przeciągającym się milczeniu. – Za taką zbrodnię ujęty in recenti przez ludzi starosty dałbyś gardło szybciej, niż zdołałbyś odmówić pacierz. Czyżby Stadnicki aż tak zalazł ci za skórę, że gotów jesteś poświęcić własne życie i całe Dwerniki w imię zemsty?

Gedeon milczał przez chwilę. Wreszcie wsparł głowę na rękach.

– Stadnicki był z nami pod Agrą. Widziałem, jak się zdumiałeś, kiedy gadaliśmy o tym w Sanoku. Jest między nami coś, o czym wie tylko on i ja. Tajemnica, której powiernikami są: rodzic, stryje i dalsi bracia panny Konstancji. Ci, z którymi wyprawiłem się na Turków Anno Domini tysiąc pięćset osiemdziesiąt trzy, a teraz gniją na dnie. Ich kości leżą niepogrzebane w Morzu Ponckim, w resztkach łachmanów, i kiwają się tak, jak przez dwadzieścia lat kiwali się na galerniczej ławie. Nie wszystko ci jeszcze powiedziałem, panie bracie. A to dlatego, że nie chciałem wracać do czasów, kiedy czułem na plecach świeże razy pohańskiego korbacza.

Gedeon wychylił puchar do dna. Dydyński dolał mu miodu.

– Stadnicki jest sprawcą wszystkich nieszczęść, które spadły na Dwerniki. To dlatego chciał schłopić naszych braci i nastaje na moje gardło. Diabeł nie spocznie, dopóki jestem przy życiu, póki po ziemi chadza ostatni świadek jego zdrady. I dlatego musi ponieść karę. Ale do rzeczy, panie bracie. Po kolei:

Szliśmy w Multany strojni jak panięta. Pamiętam jak dziś, że obiecywaliśmy sobie wrócić z bogatymi łupami, w chwale i sławie. Wcześniej, na wyprawach króla Stefana, wzięliśmy dość łupów, aby starczyło dla wszystkich. Mieliśmy husarskie konie, andaluzyjskie dzianety, dzielne podjezdki, wspaniałe natolijczyki i bieguny. Forgi i pióra przy rzędach, wzorzyste czapraki, stroje, futra, czapy lisie, sobole, rysie, marmurki, skóry lamparcie, pierścienie, pasy i ferety, manele z perłami i diamentami, czaple kity, pancerze złotem nabijane. Cóż z tego, że w Dwernikach głodno było i chłodno? Obiecywaliśmy sobie, że wrócimy panami, że po wyprawie pod Agrę każdy z nas kupi sobie wioskę, albo przynajmniej pójdzie dobrymi dzierżawami, a tę wioskę zostawimy najmłodszemu z nas.

Poszliśmy. Zbrojnie, strojnie, hucznie. Jak głupcy. Zaraz gdy tylko przyszło mierzyć się z Turkami, wysłali nas razem z wołoskimi chorągwiami na czaty. A potem na uroczyskach pod zamkiem Beryn napotkaliśmy Tatarów, a wówczas wołoska jazda, która się przy nas wieszała, jak lekko z nami poszła, tak równie lekko uszła.

Opadli nas ordyńcy jak wściekłe psy rannego tura. Bili strasznie – część z braci, stryjów i mój ojciec poległa od razu. Pozostałych połapali na arkany, wydarli broń zakrwawionym... A reszty już możesz się domyślać. Nie byłoby jeszcze może z nami tak źle, bo ordyńcy, chociaż bisurmanie, psie krwie i z kurwy synowie, zacniejsi są i bliżsi nam, Polakom, niż Turcy. Mieliśmy jeszcze trochę bogactwa na wozach w obozie, więc zaczęliśmy od razu traktować z Tatarami o wykupie i bylibyśmy wrócili cało do domu, choć świecąc tyłkiem gołym i bosymi piętami. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że sułtan przywrócił do łask Sinana baszę – wezyra podobniejszego rozwścieczonemu lwu. Ten, mszcząc się za klęski, w których padło wielu janczarów i spahów, kazał, aby żadnego giaura za wykupem nie oddawać. Nakazał wlec nas do Kaffy, władować na statki i do Stambułu wysłać. I tak dostaliśmy powrozy na szyje, drewna na ręce i poszliśmy – do Budziaku jako zwykły jasyr.

Ale nie to jeszcze było najstraszniejsze. Nie to, mości panie Dydyński.

Tatary nie posłuchali Sinana baszy. Zamiast do Stambułu zawieźli nas na Krym, do twierdzy, która zowie się Czufut-Kała, a po naszemu Gródek. Zamek tam jest wielki, na skale osadzony, a pod nim czeluście, sklepy, przepaście, gdzie chanowe raby kują monetę, gdzie są skarby nieprzebrane pohańców. A janczarów i straży więcej tam znajdziesz, niż robaków będzie na trupie Stadnickiego!

Tam nas osadzono, bo Urum murza, który nas pojmał, myślał, że jesteśmy bogaci panowie, a lada dzień nasze rodziny sypną złotem. Miał prawo tak domniemywać, bo jak już wspominałem, poszliśmy na tę wyprawę strojni jak karmazyni. Nie wiedział poganin, że trafił na chudopachołków, a owe sobole i brokaty nie są nasze, ale zdarte z moskiewskich grzbietów, a kamuszki kolorowe wyłuskane z bojarskich kołpaków. Pal to licho! Chociaż nasze delie, szable i rzędy orda wzięła, myśleliśmy, że za pomocą Boską wyjdziemy cało z opresji. Pieniędzy w Dwernikach było tyle co dobrych uczynków u lichwiarza, ale myśleliśmy, że pożyczy się od Korniaktów, od Balów, choćby nawet Dwerniki puścić w zastaw. Zawsze były coś warte.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x