Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Deszcz przestał siąpić, kiedy dojechali do drewnianego mostu wiodącego ku zamkowej bramie zwieńczonej dwiema wieżami z cegły. Wrota były otwarte, jak to w zwykły dzień, aby do grodu mogła zjechać szlachta sanocka załatwiać pozwy, obiaty i protestacje.

Pachołkowie z milicji starościńskiej czekali na murach i basztach. Wszędzie widniały ciemnoniebieskie świty i bekiesze kozaków starosty sanockiego zbrojnych w rusznice i szable. Zamek obsadzony był wojskiem jak przed najazdem Tatarów, których, nawiasem mówiąc, nie widywano w tych stronach przez ostatnie kilka lat.

Dydyński i Dwernicki wjechali wolno na główny dziedziniec kamiennego, trój skrzydłowego zamku pamiętającego czasy królowej Bony i Mikołaja Wolskiego, który w miejsce ponurych kamiennych blend i sterczyn ozdobił wszystkie budowle gzymsami, attykami, półkolistymi portalami i belkowanymi stropami.

Służba grodzka oczekiwała na nich przed głównym wejściem zdobionym ogromnym kamiennym portalem z fryzem wyobrażającym herby Litwy, Polski i Sforzów.

– Pan starosta oczekuje waszmościów w kancelarii – rzekł stary sługa, biorąc z rąk Dydyńskiego wodze konia.

– Stadnicki już jest?!

– W rzeczy samej. Przybył z jednym czeladnikiem.

– To dobrze.

– Mości panowie – rzekł pachołek starościński, kiedy zsiedli z koni – wedle ugody, którą przed panem starostą zawrzeć chcecie, mieliście stawić się do sądu grodzkiego samowtór, bez broni. Oddajcie, waszmościowie, pistolety, łuki, rusznice, pałasze, kindżały i co tam jeszcze macie, aby stało się zadość sprawiedliwości.

Dydyński bez słowa odpiął szablę z rapci. Gedeon bez wahania oddał swoją batorówkę młodziutkiemu kozaczkowi.

– Strzelby waszmościowie nie macie? – spytał podejrzliwie sługa.

Gedeon odchylił poły delii. Dydyński pokręcił głową.

– Przy koniach zostały.

– Tedy pozwólcie na górę, mości panowie. Wskażę drogę.

Ruszyli za starym pachołem starościńskim, stukając podkutymi butami na kamiennych płytach podwórca, łomocąc na deskach podłogi, gdy przestąpili kamienny próg. Szybko znaleźli się w przepastnej sieni, skąd pięły się w górę drewniane schody. Balustrady i poręcze były rozchwierutane, ozdobione nacięciami od szabel i czekanów – świadectwem zwad i awantur, jakie odbywały się tu czasem z okazji roczków ziemskich i sądów grodzkich obradujących, jak nakazywał obyczaj, co sześć niedziel. Kamienne ściany nosiły ślady nacięć – w miejscach, gdzie sanoccy awanturnicy i pieniacze ostrzyli klingi szabel i pałaszy, aby skuteczniej upuścić znienawidzonemu sąsiadowi kilka kropel szlacheckiej posoki.

– Wejdźcie na górę, do komnaty, waszmościowie – rzekł sługa. – Tam już na was czekają.

Gedeon ruszył pierwszy. Wchodził na stopnie powoli, z namysłem. Ledwie doszedł do połowy schodów, kiedy Dydyński usłyszał zbliżający się łoskot podkutych butów. Ktoś schodził w dół po trzeszczących deskach – pewnie sługa albo palestrant, jakich wielu kręciło się zawsze wokół sądu grodzkiego. Jacek zobaczył młodą twarz nieznajomego, błyszczące oczy i czerwony ślad na policzku – jakby po uderzeniu czy ciosie płazem szabli. Palestrant nie silił się, aby zejść z drogi Gedeonowi, niechętnie ustąpił mu miejsca, bezczelnie potrącił szlachcica w ramię, jakby chciał zepchnąć go ze schodów.

Dydyński jednak wiedział od razu, że to nie był przypadek. Nic nie uszło jego oczom. Dostrzegł, jak młody szlachetka chyłkiem włożył w dłoń Gedeona rękojeść pistoletu. Przez chwilę w półmroku zalśniła wypucowana do połysku lufa; potem Dwernicki odsunął połę delii i wsunął broń z boku, za pas.

Jacek położył mu dłoń na ramieniu w chwili, gdy Gedeon chciał złapać za klamkę.

– Stój! – wysyczał. – Co to ma być, do kroćset!? Mieliśmy przyjść bez broni.

– Czep się lepiej ogona swego konia, Dydyński – warknął Gedeon.

Jacek nad Jackami stanął na drodze między nim a drzwiami do kancelarii grodzkiej.

– Czyś ty na głowę z kalenicy zleciał? Chcesz zabić Stadnickiego na oczach starosty? Toż to kryminał!

Gedeon porwał Dydyńskiego za ramię, ścisnął je z całych sił. Stolnikowic poczuł się tak, jakby jego rękę ujęto w karby hiszpańskiego trzewiczka. Ale nie jęknął. Sam ułapił za kark Dwernickiego i również ścisnął. Ma się rozumieć, iż bardziej dla fantazji, bo z równym efektem mógłby złapać za łeb największego niedźwiedzia z beskidzkich borów.

– Nie ma innego sposobu – wycharczał Gedeon. – Oto jedyna okazja, aby pozbyć się Diabła raz na zawsze. Ty nie musisz o niczym wiedzieć! Biorę to wszystko na moje barki! To mnie skażą na gardło. O ile w ogóle będzie proces. Stadnicki to infamis. A wywołańca zabić nie grzech!

– Ale nie w grodzie, na oczach starosty! Poza tym Stadnicki dotrzymał słowa. Stawił się bez broni. I my dotrzymajmy naszych obietnic!

– Jesteś moim rękodajnym, panie bracie! Odstąp mi z drogi.

– Sługą, a nie rękodajnym – wypalił Dydyński. – Nie naginaj mojej woli, bo kiedy pęknie, rozwalę te schody twym własnym łbem!

– Jeszcze chwila, a będziesz żałował do końca swoich dni!

Gedeon nie bez wysiłku odsunął Jacka na bok, przytrzymał mocniej. Położył dłoń na klamce, a wówczas stolnikowic chwycił go za kiść. I też przytrzymał. Prawie z taką samą siłą.

– Jeszcze chwila, a nas usłyszą! – wydyszał Jacek. – Co wolisz – wieżę czy spotkanie ze Stadnickim!?

– Mości panowie! – zakrzyknął z dołu stary sługa. – Do izby na wprost prosiemy! Tam już są wszyscy. Czekają.

Gedeon zamarł. Puścił Dydyńskiego.

– Jeszcze się policzymy.

– Oddaj broń, bo narobię hałasu!

Dwernicki zawahał się. Ale w końcu niechętnie wyciągnął pistolet zza pasa. Przez chwilę Dydyński miał wrażenie, że Gedeon ma ochotę strzelić mu w łeb albo palnąć kolbą. Jednak olbrzym pohamował się.

– Masz!

– To dlatego tak nalegałeś na spotkanie? – mruknął stolnikowic. – Chciałeś zabić Stadnickiego, nie bacząc na konsekwencje?!

Gedeon nic nie powiedział. Dydyński schował pistolet pod delię, pchnął okute drzwi. Wkroczyli do kancelarii.

W dużej izbie o wysokim, belkowanym suficie, zastawionej ławami i stołami, na których piętrzyły się księgi grodzkie, kałamarze pełne inkaustu, pęki piór, gąbki, piaskownice i zwoje czystego papieru, czekało na nich kilku ludzi. Wzrok Dydyńskiego najpierw skierował się na starostę sanockiego, Stanisława Bonifacego Mniszcha, ledwie o rok czy też dwa starszego od pana Jacka. Starosta był zamyślony, zgarbiony – Dydyński widział, że życie na tym pograniczu płynęło mu na ustawicznych zwadach oraz pogoni po sanockich górach za warchołami, swawolnikami i wywołańcami. Ciężkim chlebem była godność starosty grodowego w Ziemi Sanockiej, gdzie bez mała jak na Ukrainie wciąż wybuchały wojny i zatargi szlachty, dokąd w każdej chwili mogli wpaść Tatarzy, a od węgierskiej granicy groziły napady sabatów, beskidników i tołhajów. Zdawać by się mogło, że na pobrużdżonym czole wcześnie postarzałego starosty każda zmarszczka, blizna czy szrama oznaczała kolejną banicję, rumację, zajazd albo egzekucję starościńską.

Za starostą czuwało pięciu najtęższych hajduków dworskich. Po jego lewej ręce siedział pan Sękowski, podpisek grodzki, z flachą inkaustu i pękiem świeżo przyciętych gęsich piór. A po prawej stał Diabeł Łańcucki we własnej osobie, w husarskim półpancerzu, obojczyku, w karwaszach i naramiennikach wykutych w formie lwich głów. Na ramiona narzucił karmazynową delię, a pancerz przyozdobił wspaniałą rysią skórą. Głowa drapieżnika szczerzyła na Dydyńskiego kły z wysokości lewego ramienia starosty zygwulskiego.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x