Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Lecz teraz była już jesień. Góry opustoszały, jedynie woły i owce pasły się jeszcze na połoninach. Hultaje kryli się po dziuplach i matecznikach, a zbrojni panowie przepijali łupy i zapasy po dworach. Nikt i nic nie przeszkadzało zatem Konstancji i stolnikowicowi w ich wyprawach.
Gdyby ktokolwiek zapytał wówczas Jacka Dydyńskiego, czy trzymając w ramionach pannę Konstancję na Berdzie Falowej, przesiadując z nią w dzikich ostępach nad Solanką i Wetłyną, przemierzając pradawne bory Chryszczatej, liczy na coś więcej niźli tylko przelotną miłostkę, z pewnością potrząsnąłby przecząco głową. Wszak jemu, Jackowi Dydyńskiemu, nie wypadało brać sobie za żonę panny ze zubożałego rodu szlacheckiego, za którą w posagu mógłby dostać dwie beczki dziegciu i wiadro pokrzyw zebranych z ugoru przy Solance. Wprawdzie Dydyńscy nie należeli do wielkich posesjonatów, a Niewistka i Dydnia miały przejść po śmierci ich ojca w ręce sześciu braci, jednak Jacek nad Jackami był przecież dobrze znany w całym Sanockiem. Bijąc się ze Szwedami pod panem Chodkiewiczem i rozwalając w czasie zajazdów podgolone łby panów braci, nabrał tyle łupów, iż śmiało mógł startować w konkury do posażnych panien, córek miejscowych starostów czy dygnitarzy koronnych. Po drugie zaś Dydyński był zawodowym żołnierzem, towarzyszem chorągwi hetmańskiej, a choć porzucił służbę po konfederacji brzeskiej, miał zamiar znowu wrócić do szeregów. Nie był więc skłonny do sentymentów i mówiąc krótko – miał względem Konstancji jasny cel – chciał sprawdzić, czy prawdą jest, że każda białogłowa tak jak ryba smak swój nosi w środku. I czy smak ów u panny Konstancji jest może słodszy niźli u Jadwisi, najdroższej i najkraśniejszej ladacznicy z górnego przedmieścia w Łańcucie. Tudzież czy można w ogóle porównywać go ze smakiem pewnej dwórki pana Krzysztofa Zbaraskiego, z którą to niewiastą spędził Dydyński wiele upojnych chwil na podkrakowskim Kazimierzu. Mówiąc zaś wzniosłymi słowy – pan Dydyński był jak polski hetman, który chcąc utrzymać w ordynku swe nieopłacone, spragnione łupów i powstające do konfederacji wojsko, musi jak najszybciej wydać walną bitwę koronnemu nieprzyjacielowi, bodaj nawet był to lichy hospodar wołoski albo chorągiewka zbójeckich Wołochów, i pobić go ku swej chwale i sławie.
– Dziwny człek z tego Gedeona – powiedziała Konstancja, kiedy jednego z ostatnich październikowych dni wracali do Dwernik doliną Solanki.
– Uratował mi życie, a wam wolność – mruknął Dydyński. – Dzięki niemu obroniliście się przed Stadnickim za pierwszym razem. Aż nie chce się wierzyć, że przetrzymał tyle lat niewoli. Czy ty pamiętasz go z czasów, gdy wyruszał na wyprawę do Wołoch?
– Byłam wtedy dziecięciem w kołysce. Berynda zapamiętał go lepiej, ale Gedeon był dużo młodszy. Teraz, kiedy po latach wrócił przemieniony w Belialia, niemal nie przypomina nikogo z nas.
– Po dwudziestu latach na galerach każdy będzie wyglądał jak Szejtan albo zostaną z niego tylko kości na dnie morza.
– Czy ty wiesz, że Gedeon ma diabelskie pismo? Arkusz pokryty czarcimi zawijasami, znakami piekielnymi!
– Gdzieś to widziała?
– U niego w sakwie – szepnęła, nie wiedząc, czy dobrze robi, dzieląc się z Dydyńskim swoim sekretem.
– Jak wyglądało to pismo?
– Żebym ja była worożychą, tobym je odczytała. A tak... Tam były... Kiedy wstydzę się powiedzieć.
– Mów, mów, duszo moja. Nie powiem tego nawet księdzu.
– Tam były zawijasy, dziwne, diabelskie ogony albo za przeproszeniem, kutasy. Jak na jakim cyrografie. – Konstancja przeżegnała się nabożnie.
– To pewnie nie cyrograf – pokręcił głową Dydyński – ale pismo w tureckim języku. Pohańcy takie zawijasy na papierze kładą, jakby im Pan Bóg, z przeproszeniem, języki poplątał. Nieraz widziałem tureckie emiry, ceduły, glejty i listy. Nie dziwi mnie coś takiego u człowieka, który wrócił z krajów sułtana.
Konstancja westchnęła z ulgą. Popędziła Werchatego ostrogami...
W bramie do Dwernik stał Gedeon. Kiedy podjechali bliżej, Dydyński poczuł mrowienie na karku. Ogromny szlachcic wpatrywał się zmrużonym ślepiem w Konstancję, a jego oblicze było zacięte i gniewne. Czyżby miał za złe dziewczynie, że po raz kolejny wybrała się na przejażdżkę ze stolnikowicem.
– Gdzie wy się podziewacie?! – wybuchnął, kiedy podjechali bliżej. – Panie Dydyński, larum grają, na koń czas siadać, a ty niewiastę po roztokach włóczysz?!
– Co się stało?
– Stadnicki przysłał nam nowe pismo.
– Odpowiedź? Groźby? Połajanki? Pozew?
– Napisał, że chce się z nami pojednać. Winy darować, zastaw zawrzeć i ugodę. Do ksiąg wszystko roborować, a jeśli go z zajazdów i napaści skwitujemy, gotów nam wypłacić basarunki.
Dydyński uśmiechnął się zawadiacko. I podkręcił wąsa.
* * *
– To podstęp i zdrada – rzekł stolnikowic do Gedeona, Kołodruba i Beryndy. – Stara sztuczka Diabła. To samo uczynił Korniaktom Anno tysiąc sześćset pięć. Najpierw wyciągnął rękę do zgody, a potem, kiedy jego mość pan Konstanty rozpuścił milicję, ultima iulio, Stadnicki wpadł do Sośnicy z wojskiem, porwał go w jednej koszuli, okuł w kajdany i wtrącił do lochu.
Berynda i Kołodrub milczeli.
– Sęk w tym – rzekł Gedeon – że następnego zajazdu Diabła możemy nie przetrzymać. Ja wiem, że w waści żołnierska krew się burzy, ale popatrz sam. Połowa naszych pociętych, chorych, postrzelanych. Co z tego, że wzięliśmy rusznic, prochów, koni, kulbak i szabel, a nadto kilkaset złotych z sakiewek zabitych, jeśli nie ma komu dać tej broni do ręki.
– Co zatem radzisz?
– Chcę się z nim spotkać w grodzie sanockim. Na warunkach, o których wspomina. Przyjedziemy tylko ja i on. A każdy z nas będzie miał jednego uzbrojonego sługę. Tak zresztą postanowił pan capitaneus. Nie wierzę, aby Stadnicki chciał porwać nas albo zabić na zamku sanockim, na stolicy starostwa, w obecności podpiska, podstarościego, a może nawet samego starosty. Bo to byłby kryminał, z którego nieprędko by się wywinął.
– Jeśli tam pojedziemy tylko we dwóch, Stadnicki urządzi na nas zasadzkę w drodze powrotnej. Albo w tym samym czasie napadnie na Dwerniki.
– A mi się zdaje, że powinniście jechać – rzekł milczący dotąd Berynda. – Co nam szkodzi spróbować?!
– A jeśli nie wrócimy? Będziesz waćpan sam wioski bronił? I czym? Warząchwiami, wespół z babami i dziećmi?
– Raz kozie śmierć. Przynajmniej zyskamy na czasie – mruknął Gedeon. – Ja jestem gotów się z nim spotkać.
Kołodrub pokiwał głową.
– Skoro się upieracie, tedy zgoda – rzekł w końcu Dydyński. – Co pan każe, sługa musi. A zatem wyruszymy do Sanoka, jak chce Stadnicki. Pojedziemy do grodu jak wszyscy, przez Hoczew i Lisko, ale przy powrocie przeprawimy się promem przez San pod Sobieniem i wrócimy naokoło – przez Ustrzyki. Jeśli Diabeł zrobi na nas zasadzkę na traktach, to mamy szansę jej uniknąć.
Berynda i Kołodrub nadstawili uszu.
– Ale nigdy w życiu – rzekł Dydyński – nie pojedziemy do Sanoka sami. Weźmiemy moich braci i kilku Dwernickich, którzy poczekają na nas na przedmieściach. A potem uczynimy tak...
Pociągnął łyk lipcowego miodu. I wyłuszczył im swój plan.
* * *
Szlachcic, który wjechał na dziedziniec Piekła owego jesiennego popołudnia, zwracał na siebie uwagę. Jednak nie w taki sposób jak możni panowie posesjonaci. Zupełnie inaczej niż hultaje, towarzysze wojskowi czy znani swawolnicy. Ci pierwsi bywali pozdrawiani, drugim ustępowano z drogi, wszelako zerkając ciekawie, kto jedzie i po co, z jaką sprawą, jak odziany i młody czy stary.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.