Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Chybił. Diabelskim zmysłem Trojecki wyczuł, co się święci, schylił głowę, zapadł między swoich czeladników i pachołków. Kula świsnęła mu o pół cala od łba, zrzuciła z głowy kołpak, wbiła się z trzaskiem w drewniane odrzwia wrót.

Uciekający dopadli do północnej pierzei rynku. Runęli w wąską uliczkę wiodącą do podmiejskiego Denowca, roztrącając mieszczan, tratując czeladników, pospólstwo i niewiasty. Pogoń była tuż-tuż. Od strony rynku sypnęli się za nimi hajducy i sabaci, z tyłu dobiegał łomot końskich kopyt.

A potem ranny koń Przecława zakwiczał dziko i padł na pysk jak rażony gromem. Szlachcic zleciał przez łeb, zwalił się prosto w kałużę pełną gnoju i błota, zerwał się brudny, cuchnący, umorusany.

– Braciaaa! – zakrzyknął. – Pomocy!

Dydyńscy nie dosłyszeli. Pędzili ku Przeworskiej Bramie z dudnieniem kopyt, obalając wszystko, co tylko napotkali na swej drodze. Przecław porwał za szablę, zerknął w stronę rynku. Zobaczył konnych sabatów Trojeckiego wypadających spoza zrujnowanych straganów.

Przeżegnał się powoli.

A potem z łoskotem kopyt, z pluskiem rozpryskiwanego błota w kałużę wpadł koń Jacka Dydyńskiego.

– Łap strzemię! – ryknął. – Uchodzimy!

Przecław odrzucił szablę, chwycił się strzemienia, a Jacek ruszył skokiem ku bramie. Przez chwilę Przecław biegł obok konia, potem potknął się w błocku, jego nogi się rozjechały. Zawył, ale nie puścił zbawczego uchwytu, a rozpędzony koń powlókł go poprzez kałuże i piach, błoto i śmieci, kupy końskiego i krowiego nawozu.

Przecław zwarł szczęki, przez chwilę zdawało mu się, że rozszalały koń rozedrze go na pół albo że lada chwila urwie się strzemię. Ale nim to nastąpiło, Jacek Dydyński porwał go za żupan na karku, poderwał w górę, wstrzymał rozszalałego wierzchowca. Przecław złapał oparcie dla nóg, podskoczył, chwycił brata za pas i wylądował na końskim zadzie. Z trudem podciągnął się w górę, usadowił za plecami Jacka, zaraz za twardym, gniotącym niemiłosiernie przyrodzenie tylnym łękiem kulbaki.

– Na Łańcut! – huknął Jacek nad Jackami, a potem dał koniowi ostrogi.

* * *

Konni sabaci wpadli w opłotki Dwernik jak orkan, niby tatarski czambulik zwany besz-baszem. Zaraz za bramą rozdzielili się na trzy części. Zegart, woźny i ich poczty pognali przez zaścianek prosto do dworu Złotej Czaszy. Reszta skręciła w pola, przemknęła przez sady i zagrody dla owiec prosto ku gumnom, krzycząc, strzelając z pistoletów, hałłakując na sposób ordyńców. Nikt nie stawił im czoła. Kobiety poczęły płakać, dzieci uciekać do chałup. Mężczyźni chwycili za broń, lecz gdy ujrzeli wymierzone w siebie lufy rusznic i samopałów, rzucili kosy, drągi, kłonice i widły.

Napastnicy nie zważali na krzyki, prośby i płacze. Smagając szlachetków batogami, popędzając kolbami rusznic i spisami, pędzili Dwernickich opłotkami w stronę dworu starszego rodu. Wszelki opór łamali brutalnie. Szaraczkowie obrywali po łbach płazami szabel, brali po plecach batogami. Pełczak, który zwalił cepem z kulbaki jednego z napastników, dostał czekanem w potylicę i kiścieniem po krzyżu. Krzysztofa, który schronił się do chałupy i zaryglował drzwi, wywleczono bez litości za próg, obito, skopano i porąbano szablami. Szczerbaka wzięto na arkan i powłóczono za koniem, a potem osmagano batogami, pognano za resztą jego sióstr i braci. Na szczęście sabaci nie byli jeszcze zbyt skorzy, aby dobierać się do wdzięków niewiast i dziewek z zaścianka. A to dlatego, że rozkazy, które usłyszeli z ust pana Stadnickiego, powtarzane bez przerwy przez Zegarta, były jasne jak słońce i nad wyraz stanowcze. Swawola i rabunek miały nastąpić dopiero po zdobyciu największego dworu i kościoła Dwernickich.

Pół, a może i ćwierć pacierza zajęło Zegartowi i jego ludziom dopadnięcie do dworu Hermolausa Dwernickiego. Nikt w domostwie nie spodziewał się napadu. Nikt nie wyszedł na zbliżający się łomot kopyt. Szybko zeskoczyli na ziemię i co tchu popędzili na ganek. Załomotali w drzwi pięściami, nadziakami i rękojeściami szabel z taką siłą, że deski zatrzeszczały, a zawiasy skrzypnęły boleśnie.

– Otwierać! Bo drzwi obalimy!

– A kto tam? – zapytał zalękniony głos.

– Prawo! – zagrzmiał Zegart.

– Pana starosty ludzie!

Zgrzytnęły odsuwane rygle, drzwi otwarły się nieco, a wówczas ujrzeli na progu wystraszonego Szawiłłę z czekanikiem w ręku. Sabaci nie dali mu dojść do słowa. Rzucili się na niego hurmem, wydarli mu broń z ręki, wykręcili ręce za plecami i wywlekli na podwórze.

– Do dworu! – rozkazał Zegart. – Brać Hermolausa i jego ludzi! W łyka wszystkich i na podwórzec!

Sabaci runęli do wnętrza dworku. Zegart nie poszedł za nimi. Czekał na ganku z dobytą szablą, spacerował wte i wewte, uderzając się płazem po skórzanych cholewach podkutych safianowych butów. W przeciwieństwie do niego Iwan Dyba zwany Szczekaczem, woźny Stanisława Stadnickiego, był spokojny i obojętny jak głaz. Po prostu stał, z sarnią torbą przy jednym, a kagańcem i szablą przy drugim boku, i gwizdał cicho melodyjkę zasłyszaną w karczmie w Hoczwi albo w Sanoku. Rozglądał się ciekawie, mrużąc zapadnięte lewe oko. Była to pamiątka po jednym z zajazdów, w trakcie którego kula ugodziła go w skroń, wybijając głęboki dół i wciskając oczodół w głąb czaszki. Dla niego to nie była pierwszyzna, bo w swojej służbie widywał już tyle egzekucji, banicji, rumacji i intromisji, iż zdziwiłoby go chyba tylko, gdyby anioł z ognistym mieczem osłonił skrzydłami Dwernickich.

Załomotały podkute buty, zatupały skórzane postoły sabatów wracających z głębi dworku. Ludzie Stadnickiego prowadzili zalęknionego, trzęsącego się Hermolausa i obitego, krwawiącego z rozbitego łba Beryndę z rękoma skrępowanymi za plecami konopnymi sznurami. Rzucili ich na kolana, na piach i błoto przed gankiem, rozgoniwszy kury i kaczki, odpędziwszy precz ujadające kundle.

Hermolaus szarpnął się w mocarnych ramionach sabatów, wstrząsnął siwą, poranioną głową, zadygotał z gniewu i złości.

– To gwałt, mości panie! – wykrzyknął. – Zajazd na dwór szlachecki! Gardłami za to zapłacicie, psie syny! Poczciwość stracicie ipso iure et facto, o ile ją kiedykolwiek mieliście! Już ja wam pokażę, wy szelmy, kpy, wyrodki narożnicy przemyskiej, jeno mnie z więzów uwolnijcie, psie krwie! Czekajcie, rakarze, niechaj tylko szablę chwycę, to was nauczę, co to gwałt na honorze szlacheckim zadany...

– Milcz, dziadu! – syknął Zegart. – Dawajcie ich tu, a chyżo!

Konni sabaci gnali przez opłotki, poletka i podwórza zalęknionych i wystraszonych Dwernickich, szlochające niewiasty tulące do piersi małe dzieci, pokrwawionych, popędzanych kopniakami i płazami szabel młodzieńców i szlachetków, baby, młode dziewki umykające z piskiem spod nahajów, potykające się, obalane końskimi piersiami. Wkrótce większa część mieszkańców wioski zgromadziła się już pod dworem Hermolausa. Nie było tylko tych, którzy zawczasu uciekli na drugą stronę rzeczki, pochowali się w stogach i na strychach chałup, zataili w lesie i za chruścianymi płotami. Widząc skrępowanego Beryndę i Złotą Czaszę, Dwerniccy chcieli protestować, a może nawet rzuciliby się na prześladowców. Jednak ich zapały ostudziły skutecznie lufy rusznic i pistoletów, dobyte szable w rękach sabatów i czeladników. Zapewne za czasów Prandoty, ojca Konstancji, Dwerniccy wybiliby zajezdników w dwie kwatery, a potem poszli na wieczorną dziękczynną mszę w kaplicy. Zwłaszcza że Zegart nie miał wielu ludzi – ledwie ze cztery dziesiątki. Jednak teraz, po strasznej klęsce, jaka spadła na zaścianek w Multanach, zabrakło odwagi, woli walki, nie starczało szabel i półhaków. Po latach orania roli, doglądania owiec i wołów Dwerniccy wyzbyli się fantazji szlacheckiej, przefujarzyli dumę i własną wolność. I teraz, choć szumieli, wyklinali wrogów, stali przecież jak stado baranów przywiedzione na rzeź.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x