Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Stryju Hermolausie – rzekł łamiącym się głosem – albo to nie poznajecie mnie? Jam jest Gedeon Janusz Dwernicki, syn Spytka, którego ojciec, Samuel, był bratem waszmości ojca, pana Mikołaja, a synem waszmościnego dziada, Macieja. Ja u was we dworze stołował, kiedy panna Konstancja dzieckiem w kołysce była. Jam poszedł z waścinym synem Prandotą na Wołoszczyznę bić Turków. I oto po dwudziestu latach wróciłem... do domu...

Hermolaus zadygotał. Wpatrzył się w oblicze Gedeona, złapał rękoma za pokiereszowany siwy łeb i zadrżał.

– Gedeon? Gedeon? Nie... Nie może to być, panie kochanku – wyjąkał. – Tyś jest... Tyś jest...

Hermolaus Dwernicki krzyknął urywanie, porwał się za serce z obliczem skrzywionym bólem.

A potem bez życia zwalił się na ziemię niczym rażony gromem!

* * *

– Wielmożny, uprzejmy i wielce mnie miły mości panie Dydyński!

Stadnicki podniósł się zza suto zastawionego stołu na widok Jacka nad Jackami, szedł ku niemu z rozwartymi szeroko ramionami. Porwał stolnikowica w objęcia, obłapił tak, że Dydyński, choć wcale nie ułomek, aż stęknął w niedźwiedzim uścisku Diabła. Ucałował w oba policzki, poklepał po ramieniu. Potem podał Przecławowi dłoń do pocałowania, odpowiedział skinieniem na jego uniżony ukłon i wskazał miejsce za stołem zastawionym cukrami i marcepanami. Dydyński aż wytrzeszczył oczy, bo stały tam nie tylko kofekty i zwykłe wety, ale też herby, piramidy, cyfry i draganty, to jest całe sceny w kolorach. Był Żyd wyjmujący kiełbasę z kieszeni Mahometa, był hajduk zwodzony przez kurtyzanę, husarze i petyhorcy, sanie, kolasy i karoce. Były też, co trochę mogło dziwić na stole zawziętego kalwina, za jakiego uchodził Stadnicki, sceny wyobrażające tańce czartów i diablików. Przestawały one wszakże dziwić, gdy ktoś przyjrzał się bliżej obliczom czartów i rogatych demonów, albowiem wyobrażały one najzawziętszych wrogów innowierców w Rzeczypospolitej. W cukrze trudno było oczywiście oddać ich rysy twarzy, dla ułatwienia zatem poszczególne figury przybrane w biskupie tiary i kardynalskie kapelusze opatrzono stosownymi podpisami. I tak na stole tańcowali za pan brat z czartami ksiądz Skarga, prymas Bernard Maciejowski, Stanisław Warszewicki i kardynał Hozjusz. Nie figury jednak zwróciły uwagę Dydyńskiego. Za stołem na tureckich dywanach, na kobiercach i makatach pląsały cudne tancerki przystrojone w tureckie stroje, z obliczami zasłoniętymi zawojami z muślinu. Stolnikowic zagapił się na nie tak bardzo, że niemal przestał zważać na Stadnickiego.

– Siadajże z nami do stołu, przyjacielu nasz – rzekł Diabeł Łańcucki, ujmując Dydyńskiego poufale pod rękę, po czym poprowadził go ku ławie wysłanej kobiercami. Wnet służba napełniła puchary i szklenice claretem oraz węgrzynem. Stadnicki przepił do stolnikowica, a stolnikowic do starosty.

– Jakże tam podróż do Łańcuta? – zapytał Stadnicki. – Mów, przyjacielu, śmiało, co wam się w drodze przytrafiło.

– Wpadliśmy w zasadzkę – mruknął Dydyński. – Na jarmarku w Dynowie czekał na nas Trojecki, stolnik przemyski. Tenże sam, który dwie niedziele temu w Tyczynie zjadł ze smakiem pozew, który waszej mości przysłał. Oczywiście nie bez naszej drobnej pomocy.

– Co z braćmi?! Dlaczego nie ma tu reszty Dydyńskich?

– Bracia w szpitalu leżą, obok ludzi pani Łahodowskiej. Mikołaj jest pocięty i poharatany, Stefan ledwie dycha, bo postrzelony. Reszta Dydyńskich, poza mną i Przecławem, u cyrulika się kuruje. A najgorsze, że pachołków nam ubito, trzy konie, dwie kulbaki zagrabili, pistolety, olstra, forgi i czapraki warte po sto złotych polskich! Nadto straciliśmy prochy, nie mówiąc już o uszczerbku na naszej fantazji. Nieprędko znowu, mości starosto, przyjdziemy do sprawy.

– Pachołków, konie, broń i prochy dam i zastąpię – rzekł Stadnicki tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Za uszczerbek na fantazji winem i dziewkami wynagrodzę, za zabitych główszczyzny popłacę, a wszystkie straty zwrócę.

– Dziękuję waszmości z całego serca. Myślę jednak, że nie uczynisz tego na piękne oczy czy z przyrodzonej życzliwości do nas.

– Z życzliwości na pierwszym miejscu. A co do reszty... No cóż, bystre masz oko, panie Jacku, wiesz, że bardzo was cenię. Bo przecie wszyscy, co mi służą, jedna to banda opojów, jeden w drugiego głupcy, kpy, psie syny i zdrajcy. A to się dadzą w klasztorze mnichom obić, a to z zaścianku uciekną przed szaraczkami. Ino na Dydyńskich, na szlachcicach zacnych, mogę polegać. Tylko wy macie jeszcze w żyłach krew herbową.

– Do rzeczy, mości panie Stadnicki. Jakie zadanie masz dla nas?

– Zadanie miałbym dla was wszystkich, ale skoro klęska was sroga spotkała, myślę, że starczy, jeśli ty się go podejmiesz, panie bracie.

Przecław zasiadający po drugiej stronie stołu nadstawił ucha.

– O czyją głowę idzie tym razem?

Stadnicki i Zegart wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Diabeł wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Rzecz jest prosta jak żołądź na końcu kutasa. W Dwernikach w Sanockiem, pod granicą węgierską, ukrywa się pewien szlachetka, który srogo pohańbił moich ludzi, pana Zegarta i mości Ramułta. A panią Łahodowską bez żadnej przyczyny obił w klasztorze Bernardynów w Przeworsku. To łotr i szelma, psi syn. Będzie wisiał, kiedy odstawię go do starosty. Napsuł mi krwi tyle, że chętnie w sklepie pod zamkiem bym go potrzymał. Ten człek zowie się Gedeon Dwernicki.

Dydyński pokiwał głową. Dał znać słudze, który szybko dolał mu słodkiej małmazji do kielicha.

– Robota jest prosta, choć niebezpieczna – ciągnął dalej Stadnicki. – Pojedziesz do Dwernik, złapiesz tego Gedeona i przywieziesz do Łańcuta w łańcuchach. A potem, panie Dydyński, będzie cię stać na najlepsze ladacznice we Lwowie, na skortezanki, przy których sama królowa Barbara zdałaby się karczemną latawicą. Znamy, znamy się na tym, co wam, młodym, po głowie chodzi. – Diabeł znowu poklepał Dydyńskiego po ramieniu. – Bracia twoi porąbani, ale ja dam ci, kogo tylko chcesz, z moich ludzi. Wydam broń, prochy, kule, samopały, a choćbyście kogoś zabili albo porąbali, ja wszystko zastąpię, przed sądami zdam sprawę, zapłacę wszystkie nawiązki i główszczyzny, dam palestranta na proces i co tam jeszcze zechcecie. Jeśli armaty będą potrzebne, dam i falkonety. Jeśli organki, tedy bierzcie sobie najprzedniejsze ze zbrojowni, bo siła zależy mi na tym, aby ten szelma trafił wreszcie w moje ręce. I pamiętaj, że ma być złamany, ale żywy.

Zapadła cisza. Dydyński wpatrywał się w popisy zwinnych tancerek.

– A zatem, mości panie starosto, idzie waszmości tylko o schwytanie tego Gedeona? Ale o nic więcej? O żadną banicję, intromisję, ani tym bardziej o zajazd bez wyroku?

– Zależy mi tylko na Gedeonie. Nie dbam o resztę tej parszywej wioski. Ale nie łudź się, panie bracie, że złapiesz go równie łatwo co tłustą rybę do saka. Dwerniki to prawdziwe zbójeckie gniazdo. Wysłałem tam już pana Zegarta z sabatami, ale nic nie sprawił, bo szelma Dwernicki rozdał swej rodzinie broń i prochy, zaścianek otoczył sztakietami, parkanami, strzelców porozsadzał na wieżach. Szturmem trzeba brać Dwerniki. I wojennym fortelem.

– Kiedy stawałem pod Kircholmem z panem Chodkiewiczem – wzruszył ramionami Dydyński – powiadali, że pół Europy przeciw nam się zebrało. Niemce, Szwedy, Angielczyki, Olędry, Francuzy nawet. I co? Nim pół pacierza nie minęło, połowa z nich mostem legła, a reszta mało pluder w ucieczce nie zgubiła. Furda mi Dwerniki! Wezmę je szturmem, choćbym nawet Bieszczad z posad musiał ruszyć. Jutro wyruszam.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x