Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– A toś mi brat – ucieszył się Stadnicki. – Zdrowie twoje, mości Dydyński!

Szybko spełnili kolejny toast. Diabeł porwał ze stołu cukrową statuę czarta z gębą Bernarda Maciejowskiego i z wielkiej uciechy od razu odgryzł mu głowę.

– Chciałbym wszelako wiedzieć – mruknął Jacek nad Jackami – jakie rankory masz do tego Gedeona, panie starosto. O co idzie w tym wszystkim? Zali tylko o zniewagę służby i pachołków? Czy też masz jeszcze jakieś pretensje do owego Dwernickiego, o których nie wspomniałeś?

– A skąd ci to przyszło do głowy, mości Dydyński? – zapytał oschle Stadnicki. – I dlaczego imputujesz mi, że coś przed tobą ukrywam?

– Bo nie wysyła się Dydyńskiego na lada szlachcica gołotę, hetkę z pętelką – odparł bezczelnie stolnikowic. – Kto to jest Dwernicki? Szlachcic zgołociały, co w siermiędze chadza, a miał to nieszczęście, że kilku hultajom rzyć przetrzepał. Toż na takiego starczy tuzin hajduków albo dworskiej czeladzi. A jeśli zaś sprawa dochodzi do tego, że trzeba na niego mnie wołać, tedy zapewne nie jest to żaden szaraczek, byle zawalidroga z karczmy, ale gracz na szable, statysta, może nawet infamis i wywołaniec.

– Tak – wycharczał Stadnicki. Potrącił kielich z winem, które wylało się na stół nakryty trzema obrusami, a potem szarpnął za zapięcie żupana pod szyją, jak gdyby się dusił. – To nie jest zwykły szlachetka, którego mogę wedle woli kijami ćwiczyć, żonę i córki wychędożyć, a on jeszcze rad będzie, że dostanie basarunek za każdego guza na łbie. Dwernicki to niebezpieczny, szalony człek, który gotów porwać się nie tylko na mnie, ale i na samego króla, ba, chana tatarskiego i w trzydzieści szabel iść na Bakczysaraj. Dlatego potrzebuję do tej roboty ciebie i w nagrodę mogę nawet podwoić ci lafę.

– Czy ty się boisz tego człowieka, mości panie Stadnicki?

Diabeł nie odpowiedział. Jego wzrok był pusty i niewiele można było w nim wyczytać.

– Zaprawdę powiadam waszmości – wydyszał stolnikowicowi wprost do ucha – że nie boję się ani diabła, ani Boga, ani sodomczyka Zygmunta z Warszawy, więc tym bardziej nie lękam się Gedeona. Kto to jest dla mnie ten Gedeon? Ja go do ściany przykowam, do ciemnicy wsadzę. Ja się z nim zabawię i wygodzę tak, jak kat nie wygodził Nalewajce, bo ja jestem Stadnicki herbu Śreniawa, a to jest pan Dwernicki z Psichkiszek. Warto zatem, by pamiętał, że skoro moją czeladź znieważył, to tak jakby znieważył mnie albo wszystkich Stadnickich! Jakby w gębę dał całej Rzeczypospolitej, której ja tu bronię! Więc bierzesz go na siebie czy nie?!

– Biorę, biorę – skwapliwie przytaknął Dydyński. – Ruszamy skoro świt. Pojedzie ze mną Przecław, a ludzi i eskortę sam sobie wybiorę.

– Za pozwoleniem waszej mości – wtrącił Przecław. – Sam mógłbym poradzić sobie z Gedeonem. Nie potrzeba trudzić pana Ja...

– Milcz, waszmość – wybuchnął Stadnicki – i przed brata nie wychodź, bo sam ci dam w gębę! Młodyś ty jeszcze i płochy. A póki ja tu rządzę, będziesz za Jackiem szabelkę nosił, choćby w zębach!

Przecław zamarł, skulił się, zbladł ze złości, ale nie śmiał nic rzec.

– Przydam wam jeszcze Zegarta i mego woźnego – mruknął Stadnicki. – Aby wszystko było wedle reguł prawa ziemskiego. W rzeczach tyczących się spraw wojskowych będą się ciebie słuchać. Ale w sprawach zaścianka, pozwów i protestacji daję im wolną rękę. A teraz, panie Dydyński, napijmy się za pomyślność twej wyprawy.

* * *

Dwerniccy nie wiedzieli, czy śmiać się, czy płakać. Stali oniemiali, wpatrując się w Gedeona jak w zjawę albo upiora z zaświatów. Wreszcie jako pierwszy ocknął się Berynda, a choć obity i pokrwawiony, skoczył do Złotej Czaszy, przyłożył ucho do piersi starca, podłożył własny kołpak pod głowę. Potem wspólnie z Kołodrubem oraz zapłakaną Konstancją podnieśli starca i wnieśli go do dworku. Za nimi pobiegł co tchu Pełczak, który bywał trochę cyrulikiem i pospołu z Kołodrubem wyrywał zęby, nastawiał kości, wycinał czyraki tudzież puszczał krew mieszkańcom Dwernik. Nie było ich długo. Wreszcie na progu ukazał się Kołodrub, za nim Berynda. Ich miny nie były wesołe.

– Wyżyje – rzekł Wespazjan do Dwernickich. – Apopleksyja go raziła. Nie wiemy, kiedy władzę w nogach i rękach odzyska.

Gedeon złapał się w rozpaczy za podgolony łeb, zgiął wpół zdjęty bólem, zatrząsł od skrywanego szlochu. Berynda nie wiedział, co mu rzec. Po prostu stał i patrzył na krewniaka zmartwychwstałego z grobu, do którego dawno już złożyli go razem ze swoimi ojcami, dziadami i synowcami.

– Pójdę! – rzekł w końcu Gedeon. – Do kościoła. Stoi jeszcze u was kościół? Tam nad rzeką, przy młynie?

– Jest, panie bracie. Chodźmy.

Gedeon szedł pierwszy, za nim Kołodrub, Berynda, Pełczak i cała reszta mężów zdolnych do noszenia broni. Z tyłu kłębił się tłum niewiast, dziewek, młodzianków i hałaśliwych dzieci. Przemierzyli cały zaścianek, aż wreszcie doszli do Wetłynki pieniącej się wśród skał i kamieni. Tutaj w cieniu wiekowych buków i lip stała stara kaplica o omszałym dachu i ścianach, kryta gontem. Na górze miała małą sygnaturkę, na niej żelazny, rozłożysty krzyż, trzy okna i niewielki podcień przy wejściu.

Gedeon podszedł do maleńkiego kościółka, ukląkł ciężko na progu i przeżegnał się. A potem pchnął dębowe, nabijane bretnalami drzwi i wszedł do wnętrza. Światło złotego jesiennego słońca padało w poprzek zakurzonej izby, żółte snopy przedzierające się z trudem przez mętne szybki ledwie wydobywały zarysy dębowego, złoconego ołtarza i najcenniejszej rzeczy na zaścianku – obrazu Matki Boskiej Rudeckiej ozdobionej srebrną koroną, której oblicze jak zawsze było dostojne i spokojne.

Pod tym obrazem ukląkł Gedeon. Modlił się, bijąc się w piersi, szepcząc ciche słowa pokuty i oddania Panu. A tymczasem Dwerniccy zapełnili całą nawę – siedli na ławach, przyklękli pod ścianami, tłoczyli się w progu, zgromadzili licznie w podcieniach. Wszystkie oczy wpatrzone były w tajemniczego przybysza. I wszystkie wyrażały tylko jedno: niemą prośbę o dobre nowiny. Nadzieję...

Wreszcie Gedeon skończył. Wstał wolno, przeżegnał się, odwrócił i stanął naprzeciwko szaraczków zgarbiony, postarzały, straszny.

– Jam Gedeon Janusz Dwernicki – powtórzył. – Nie znacie mnie i nie poznajecie, choć narodziłem się tu, w Dwernikach, a wielu z was pewnie pamiętam po raz ostatni, kiedy byli dziećmi. Albowiem roku od narodzenia pańskiego tysiąc pięćset osiemdziesiątego trzeciego poszedłem ze stryjem moim Prandotą, z braćmi jego i synowcami na wojnę z Turkami, pod Agrę, której sułtan Murad dobywał, aby bić się z pohańcami.

Wszyscy wstrzymali oddech, zamarli. Oczy Dwernickich wpatrzyły się w usta Gedeona. Tymczasem jego ręce zadrżały, zadygotały.

– Nie ma dla was nadziei, bracia! – rzekł łamiącym się głosem. – Ci, z którymi poszedłem na Węgry i Wołoszczyznę, wszyscy już dawno pomarli. Kiedyśmy wojowali w wojskach cesarskich, wysłano nas na podjazd razem z Wołochami. I za ich zdradą wpadliśmy wszyscy w ręce Tatarów. Część z naszych ścięto, część pobrano w niewolę. Nikt jej nie przeżył. Porzućcie tedy, panowie bracia, wszelką nadzieję, bo nigdy już nie ujrzycie swych bliskich. Umarł i Prandota, stryj zacny, zginął na śmierć zarąbany przez janczarów ojciec mój Spytko, umarł Janusz Dwernicki, umarł pan Hoszowski, pociot mój, odeszli z tego świata Samuel i Hwiedko, Jan i Gerwazy, ci wszyscy, których opłakaliście przez lata. I przez lata czekaliście na ich powrót... Wszystko na próżno... Wieczne odpoczywanie racz im dać, Panie. A światłość wiekuista niechaj im świeci.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x