Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dydyński nie zadawał sobie trudu dobywania poszczególnych zagród. Skrzyknął kozaków, którzy już rzucili się do komór, kurników i spichrzy za rabunkiem, a potem pomknął do największego domostwa w wiosce. Duże dębowe wrota były zaryglowane, ale dworek otaczał jedynie lichy, niski parkan przechodzący w płot. Dydyński spiął konia, pochylił się w kulbace i jednym skokiem przesadził pokrzywione chruściane ogrodzenie, lądując na zagonach, wśród dyń, słoneczników, cebuli i rzepy. Kozacy poszli w jego ślady.
Skoczyli konno ku bramie, ale i tu nie napotkali oporu. Wierzeje były zatrzaśnięte, zaryglowane. Dwaj semeni bez rozkazu zeskoczyli z koni, zdjęli zapory, rozwarli oba skrzydła wrót, wpuszczając na podwórze resztę kozaków. Dydyński podjechał do starego, omszałego dworku, zatrzymał się przed gankiem.
– Z koni! Otoczyć dom!
Semeni wykonali rozkaz szybko i sprawnie, jak polska chorągiew kwarciana. Dopadli do ścian dworku z szablami i rusznicami, pochowali się na ganku, w zaroślach przy narożnikach budowli.
– Rąbać drzwi! – rozkazał Dydyński! – Do środka! Chyżo!
Solidne, nabijane bretnalami wrota zadudniły głucho pod uderzeniami siekier i czekanów. Gdzieś za stodołą, od strony kościoła, rozległ się pojedynczy strzał z rusznicy, krzyki, brzęk szabel. Potem wszystko ucichło. Opór Dwernickich nie trwał dłużej, niż potrzeba czasu na odmówienie jednej antyfony, a Jacek nad Jackami był tym niepomiernie zdumiony.
Drzwi zatrzeszczały, grube, pociemniałe bale pękły pod zaciekłymi ciosami i choć czekany i siekiery szczerbiły się na łbach bretnali, przeszkoda poczęła ustępować. Dydyński spoglądał z niepokojem na okna zasłonięte ciężkimi okiennicami, przy których warowali jego ludzie gotowi dawać ognia z rusznic na każdą oznakę oporu. Nic takiego się nie stało. Z dworku nie padł żaden strzał, nikt nawet nie pisnął, nie wzywał pomocy ani imienia Boskiego nadaremno. Dwerniccy siedzieli cicho jak mysz pod miotłą, lecz jeśli myśleli, że przeczekają w spokoju polowanie, tedy się mylili, bo Dydyński był zaiste starym i wytrawnym kocurem. I gotów był przysmażyć pięty samemu diabłu, aby tylko przywieźć Stadnickiemu Gedeona w łańcuchach.
Drzwi ustąpiły wreszcie, pękły z hukiem i niemal w tej samej chwili puściły solidne, kute w kuźni Beryndy zawiasy. Semeni wpadli do wnętrza dworku z szablami i czekanami. Dydyński usłyszał huk wystrzału, jęki. Już miał sam skoczyć na pomoc mołojcom, kiedy usłyszał ich tryumfujące okrzyki, wrzaski i przekleństwa. Wkrótce polepa w sieni zatrzęsła się od podkutych kozackich butów. Rozradowani słudzy wypchnęli na podwórze rosłego szlachetkę w siermiędze, grubego kozaka o czerwonej gębie, za nim zaś młodego hajduka bez czapki, w podartym żupanie, o zmierzwionych długich czarnych włosach. Jeńców przywleczono do Jacka, rzucono na kolana, jak Niżowców schwytanych na chadzce i doprowadzonych przed oblicze hetmana zaledwie na chwilę przed wywindowaniem na świeżo zaostrzone paliki.
– To już wszyscy, wasza wielmożność – rzekł ataman semenów. – Dziad stary w łożnicy został, ale ledwie dycha i sam tu nie przyjdzie. A jeśli go wasza miłość każe na powrozie przywlec, tedy zaraz za progiem ducha wyzionie!
– W czyich rękach jesteśmy? – zapytał szlachetka w siermiędze. Nie wyglądał na wystraszonego, lecz raczej na zobojętniałego. – Kto tym razem zajazd uczynił, bo już połapać się w tym wszystkim nie mogę?
– Przecież widzisz, że to stolnikowic sanocki! – rzucił hajduczek, a kiedy Dydyński spojrzał nań, przekonał się, jak bardzo się pomylił. To nie był sługa dworski, ale panna. Wnosząc zaś po sińcach pod oczyma i porwanym żupaniku, raczej stepowa wilczyca niźli spokojna i stateczna prządka. – Czegóż od nas chcesz, mości Dydyński? – spytała przez zaciśnięte zęby. – A możeś się z byle kpem na rozumy pomieniał, że Diabłu Stadnickiemu służysz jako zwykły opryszek?!
– Wolałbym się pomieniać z kpem niż z waćpanną – zgodził się Dydyński. – Bo tylko od twego rozumu i rozsądku zależy, czy wyjdziecie cało z tej przygody. Ja do was nic nie mam, jeno do waszego krewniaka, Gedeona Dwernickiego. Wydacie mi go po dobroci, to was cało ostawię. Nie wydacie, to będziecie musieli śpiewać, kiedy wam zagram. A muzykować będę nie na basetli, nie na skrzypkach, ale na czekaniku, szabelce i łańcuchach. Wierzcie mi, dawałem sobie radę z lepszymi od was charakternikami i wywołańcami.
– Wymień, waść, chociaż dwóch! – Konstancja wstrząsnęła głową jak rozzłoszczona lwica. Była tak urocza i tak rozwścieczona, że gdyby jej wzrok mógł palić na popiół panów braci jako oczy sławnej królewny angielskiej, po panu Dydyńskim ostałyby się tylko hajdawery i portret trumienny.
– Hola, mościa panno – rzekł stolnikowic, który wcale nie wyglądał na skonfundowanego. – Ja tu jestem od opowiadania krotochwil. A skoro już jesteś taka rezolutna, to łatwo zmiarkujesz, że całość twych członków zależy od tego, czy znajdę tutaj imć Gedeona. Bo widzisz, mościa panno, ze mną, z Dydyńskim, to jeszcze można załatwić całą rzecz po dobroci. A ze Stanisławem Stadnickim już tylko po złości. Wybierajcie, co wam milsze. Pan starosta zygwulski wielce będzie rad gościć was w Łańcucie! Mogę zapewnić, że nie zabraknie wam ani suchego chleba, ani rozgrzanego żelaza! Wielu tam już klientów dzwoni w ciemnicy łańcuchami, umilając tym dźwiękiem noce panu staroście.
– Jak waszmości nie wstyd – wybuchnęła Konstancja – abyś jako stolnikowic sanocki, Dydyński, szlachcic osiadły na tej ziemi od czasów króla Władysława, służył łotrowi, szelmie i rakarzowi z Łańcuta?! Panów braci niewolił, herby i przywileje zabierał?! I w racje Diabła Łańcuckiego wierzył jak w żywoty świętych!?
– Gdybym wierzył w głupoty, które Stadnicki rozgłasza, tedy bym się zwał Wierzejskim, a nie Dydyńskim. Sprawa ze mną jest jak kraj ten stara – ze starostą wiąże mnie parol, szlacheckie nobile verbum. Dane po pijanemu i w złej godzinie. Waćpanna wybacz, ale odbiegliśmy znacząco od tematu dysputy. – Uśmiech znikł z ust Dydyńskiego, gdy ryknął jak lew z całych sił: – Gdzie Gedeon?!
– Na Węgrzech go waszmość pan szukaj – Konstancja skłamała, nie patrząc Jackowi w oczy. Zresztą nawet gdyby patrzyła i tak by jej nie uwierzył.
– A może w Moskwie, na Kremlu?
– Szukaj, waść, wiatru w polu!
– Jak trzeba będzie, to poszukamy. Przetrząsnąć dwór! – zakomenderował Dydyński. – Podłogi zerwać, strych sprawdzić i piwnicę! A wy – rzucił do atamana – do stajni, do stodół! Gumna i brogi przepatrzyć!
Semeni porwali się w mig, aby wypełnić rozkazy. Tymczasem zza węgła stodoły wyjechał Zegart wsparty dumnie pod boki – rzekłbyś, hetman albo przynajmniej podstarości udający kasztelana. A za nim szedł długi korowód szaraczków z zaścianka. Panowie Dwerniccy postępowali wolno, pobici i wystraszeni, smagani bizunami, popędzani kopniakami hajduków i sabatów, boso, w skrwawionych, zabłoconych świtach, sirakach i zniszczonych żupanach. Wszyscy mieli dłonie skrępowane za plecami, co poniektórzy zaś – a w ich liczbie Kołodrub, Pełczak oraz ich bracia – ręce i szyje uwięzione w solidnych dębowych kłodach obwiązanych łańcuchami.
– Panu Dydyńskiemu cześć i sława! – zakrzyknął Zegart niczym rzymski tryumfator, chociaż jadący u jego boku Przecław miał nieco mniej marsową minę. – Kościół i młyn wzięte. W dwóch chyżach się jeszcze zawarli, ale ich Szatmar dobywa! A jak nie dobędzie, to dymem wykurzy jak pszczoły z barci! Co ja widzę! – syknął, dostrzegając Konstancję. – Mała łuczniczka! Widzisz tę brzechwę, kurwo?! – zakrzyknął, wydobywając z juków długą strzałę, tę samą, którą Dwernicka przestrzeliła mu dłoń w czasie poprzednich odwiedzin na zaścianku. Potrząsnął zabandażowaną szarpiami dłonią, która jeszcze nie zdążyła się zagoić. – Jak widzisz, zachowałem ją sobie dla tej chwili. A teraz imaginuj sobie, gdzie ci ją wetknę, mała ladacznico! Nie – roześmiał się, jakby uprzedzając pytanie dziewczyny – wcale nie tam. Wsadzę ci ją w zęby, kiedy cię będę chędożył. Abyś nie jęczała i przez cały czas wspominała, że niezdrowo jest Zegarta obrażać! Panie Jacku, każ odprowadzić na bok dzierlatkę i wziąć na arkan. Wezmę tę dziewkę do Łańcuta!
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.