Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Wrogowie już biegli do niego, już, już dopadali z wściekłością. Pierwszy przyskoczył doń stary, wąsaty hajduk z szablą wzniesioną do ciosu. Łukasz spojrzał w dół, na rękojeść węgierki unieruchomionej pod nogą... Nie mógł wyszarpnąć jej z pochwy.
Śmierć zajrzała mu w oczy!
Olstra!
Strzał zabrzmiał jak uderzenie gromu, kiedy Łukasz wypalił nadbiegającemu wrogowi z pistoletu prosto w piersi. Hajduk zwalił się nań, zbryzgał krwią. Jego kompani skoczyli na młodzieńca z dwóch stron; lecz w tejże samej chwili Mikołaj przesadził końskie ścierwo; wpadł przed Łukasza, zbił dwa ostrza, własną pierś wystawiając na ciosy.
– Jaceeeek! – rozdarł się rozpaczliwie. – Nie strzymamy!
A potem jeden z hajduków chlasnął go w łeb z boku, drugi skoczył ku niemu ze wzniesioną węgierką, ciął wręcz, poprawił podstępną odpowiedzią. Mikołaj zbił szablę, odepchnął przeciwnika potężnym kopnięciem, a potem osłonił brata przed ciosami dwóch kolejnych sabatów.
Odepchnięty pachołek wrzasnął wściekle i zaszarżował na zajętego walką jak rozwścieczony buhaj, uderzył głową prosto w żywot Mikołaja. Najpotężniejszy z braci nie zdołał utrzymać się na nogach, zatoczył się w tył, potknął o nieckę, a potem uderzył plecami w drewnianą ścianę kramu, roztrzaskał ją na kawałki, wpadł na ławę z nićmi i igłami, zawalił ją pod swoim ciężarem. Wróg skoczył nań z kindżałem w dłoni, aż zadudniły deski. Szlachcic poderwał się pokryty nićmi i wstążkami; w ostatniej chwili chwycił rękę dzierżącą mordercze ostrze, odsunął od swego gardła, wierzgnął, próbując zrzucić z siebie przeciwnika...
Huknęły strzały! Jeden, drugi, trzeci... To Przecław oraz Zygmunt porwali za pistolety i krócice. Pędzący wprost na Jacka sabat potknął się, padł z krwawą dziurą w piersi, wypuścił rohatynę z ręki, zwalił się w błoto pokryte potłuczonymi skorupami garnków, rozsypanymi serwetami i obrusami, czerwone od rozlanego wina i krwi. Jacek nad Jackami umknął pod dach najbliższego kramu. Dostał w drugi bok, lekko, samym końcem pióra szabli, zasłonił się przed kolejnym ciosem. Napastnicy rąbali go z wściekłością i krzykiem, jak drwale powalający w lesie stary dąb. Ten z lewej jednym cięciem ściął pal podtrzymujący dach. Okryta płótnem plecionka trzasnęła, pochyliła się, a potem zwaliła na szlachcica. Lecz zanim to się stało, Jacek przewrócił kopnięciem kozioł pod ladą zastawioną garnkami i dwojakami, stoczył gliniane misy prosto pod nogi drugiego z wrogów. A kiedy ten potknął się, zatoczył, Dydyński wyskoczył ze zrujnowanego kramu, umknął spod szabli sabata, a potem sprawnie ciął wroga w skroń, rozwalając mu czaszkę. Hajduk wypuścił szablę, padł w sam środek straganu garncarza, tłukąc z hałasem resztę mis, do reszty rozwalając stół i ścianę jatki. Jacek nad Jackami uniknął ostrza jego kompana niemal w ostatniej chwili, przetoczył się przez bark, lądując na kolanach; ciął przebiegającego obok pachołka w kolano; zanim tamten zdążył krzyknąć, obrócił szablę w ręku i chlasnął go z tyłu, poniżej krzyża, w miejscu gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.
Zraniony hajduk potknął się, wyrżnął barkiem w drewniany wózek wyładowany antałkami piwa. Wózek potoczył się, spadł z podpór, przechylił... Z głuchym dudnieniem stoczyły się na ziemię pękate stągwie i chlupocące antałki.
Jacek Dydyński poderwał się na nogi, ciął szablą, zastawił się, oberwał w lewą rękę, potem w bark. Później widział przed oczyma już tylko oderwane obrazy, strzępy tego, co działo się dokoła, bo wydarzenia następowały zbyt szybko po sobie, aby mógł poświęcić każdemu z nich z osobna choć chwilę uwagi.
Uratował ich Przecław. Wszystkich, a przede wszystkim Łukasza. Poderwał konia do skoku, roztrącił napastników, wpadł między rozwalone beczki, szczątki straganów, ciął szablą pierwszego hajduka w łeb, drugiego zwalił ciosem rękojeści pistoletu, zatrzymał się tuż przy bracie i chwycił go za rękę.
– Trzymaj się! – ryknął. – Wyciągnę cię! Łap strzemię!
Łukasz zacisnął lewą rękę w braterskiej prawicy, porwał za wąskie strzemię przy kulbace Przecława, kiedy ten dał koniowi ostróg. Rumak zarżał, wyrwał do przodu, wyciągnął Łukasza spod końskiego ścierwa, powlókł po połamanych deskach, wgniecionych w błoto serach, rozlanym mleku i serwatce.
A potem Mikołaj zrzucił z siebie hajduka, wykręcił mu rękę za plecami, wydarł kindżał i gruchnął wroga rękojeścią w łeb. Szybko pochwycił przeciwnika za kark i pas na plecach, skulił się, stęknął, podniósł i...
Cisnął!
Bezwładne ciało spadło na sabatów pędzących w stronę Przecława i gramolącego się z kolan Łukasza niczym górski głaz; zwaliło ich z nóg, roztrąciło. Dwaj zbrojni wpadli na szeroką ławę, przewrócili ją, złamali wpół. W błoto poleciały jak grad rumiane chleby, precle, bułki, rogale i placki. A potem w wyłom, który powstał w szeregu jatek, wskoczyli Zygmunt, ranny, ledwie trzymający się w kulbace Stefan i ostatni pozostały przy życiu pachołek.
– Jaaaacek! – rozdarł się Zygmunt. – Dymamy stąd! Chodu!
Jacek nad Jackami zastawił się szablą, porwał za uniesione ramię przeciwnika, okręcił go w mocarnych rękach, rozchlastał łeb, zasłonił się rannym wrogiem jak tarczą. Ktoś strzelił do nich z bliska! Chybił... Stolnikowic bił na wszystkie strony, wychwytywał cięcia, zbijał sztychy, unikał pokrwawionych ostrzy.
I przebił się do konia! Dwóch hajduków szarpało za wodze, a spłoszony rumak stawał dęba, bił przednimi kopytami w powietrzu, rżał i kwiczał ze strachu. Dydyński nie dziwił się napastnikom. To był wspaniały siwy polski wierzchowiec o łabędziej szyi i zadzie piękniejszym niż tyłek hurysy z tureckiego haremu. Koń wart był więcej niż parszywe żywoty hajduków, nic więc dziwnego, że nie ustawali w wysiłkach, aby poskromić go i schwytać.
Popełnili błąd. Jacek spadł na nich od tyłu, jednego popchnął prosto pod kopyta, drugiego ciął w bark, poprawił sztychem w plecy; a potem chwycił wodze, dopadł przerażonego konia i jednym skokiem znalazł się w kulbace. Rumak zarżał, a potem zakwiczał, gdy dostał ratyszczem od rohatyny w łeb, cofnął się, stanął dęba. Zawadził zadem o stragan kotlarza, zwalił płonące lampy i pochodnie na bele płótna i falendyszu, roztrzaskał ściany z deszczułek, wywalił palenisko z płonącymi węglami. Płomienie skoczyły w górę, szybko objęły chruścianą plecionkę, deski, postawy materiałów, jatki, bele przędzy, lnu i konopi. Wystrzeliły w górę, zahuczały. Powiało gorącem, swądem spalenizny, dymem i siarką.
– Uchodzimy! – ryknął Jacek nad Jackami. – Naprzód!
Uderzył konia ostrogami i pomknął w kierunku braci, roztrącając przeciwników. Kątem oka dostrzegł, jak Zygmunt wciąga rannego Łukasza na kulbakę, jak Mikołaj wspina się na grzbiet luzaka.
– Bij, zabij!
Pomknęli przez zdruzgotane kramy, rozwalone jatki, bele jedwabiu i bryty adamaszku, przeskoczyli nad szerokimi ławami kupieckimi, wdeptując w błoto chleby, bryły masła, tłukąc gliniane garnki, roztrącając uciekających przekupniów i pospólstwo. Poszli w skok tuż obok ratusza, a kiedy Jacek podniósł głowę, dostrzegł, jak z drzwi prowadzących do ciemnego wnętrza budowli wypada tłum zbrojnej czeladzi. I wówczas przez jedno mgnienie oka dostrzegł znajome wąsate oblicze człeka, którego spostponowali w karczmie w Tyczynie.
– Trojecki! – ryknął do braci. – To jego sprawka! Jednym szybkim ruchem wyrwał z olstra drugi pistolet, obrócił się w kulbace i strzelił w drzwi ratusza.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.