Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

To jednak nie byli wszyscy, ani nawet drobna część zebranego na jarmarku pospólstwa. Tu i ówdzie tłoczyli się kozacy – dworscy, grodowi i służebni, w zielonych i szarych żupanach, w burkach i giermakach, z długimi, opadającymi w dół, nasmołowanymi wąsiskami, z osełedcami zwieszającymi się spod futrzanych czap, niektórzy palący fajki wielkie jak kominy w gorzelni. Kozacy i chłopi oblegali głównie szatry, namioty i budy na tyłach ratusza, gdzie Żydzi i czerwoni na gębach karczmarze szynkowali piwo, miód i gorzałkę. Tam też przy beczkach z winem gromadziła się szlachta, a obok wszelaka hałastra napełniała powietrze trunkowymi wyziewami i gwarem, z którego czasem wyrywał się brzęk srebrnych groszy i ortów, przekleństwo lub okrzyk, a niekiedy słychać było uderzenie dwu rąk na zgodę.

Tuż obok, jako nierozerwalni przyjaciele trunków i gorzałkopijowie, rozłożyli swoje kramy szewcy z Rzeszowa i Przeworska, z trzewikami czerwonymi i czarnymi dla niewiast i dziewek. Dalej bakuniarze z Węgier sprzedawali tytoń rozsypany na kilkunastu płachtach, który ciemnobrunatnymi, błyszczącymi liśćmi spoglądał na chłopów, a ten lepszy, kręcony w drobniutkie sznureczki jak szafran, przeznaczony był dla patrycjuszy i szlachty. Potem stali Ormianie z węgrzynem, Turcy rozkładający w namiotach przepyszne kobierce i dywany, wikliniarze z koszami, chłopi z woskiem i wełną, kramarze i sukiennicy. A wokół nich kręcił się, wirował, huczał tłum kupców i ciekawskich, bab ze wsi, dziewek i klucznic, popadii i ekonomów oraz drobnej szlachty spod Sanoka i Bieszczadu. Nieopodal Ormian, obok niskich podcieni domostw na pierzejach rynku, stały drewniane budy, gdzie na stołach i poukładanych na poprzek deskach żydowcy tandeciarze i możni kupcy z Krakowa i Białej porozkładali wełniane towary, postawy sukna, falendyszu, dymki, Ślązacy prezentowali płótna, obrusy i wzorzyste tkaniny, Węgrzy bławaty, jedwabie i olejki. Dalej stali w długich szeregach przekupnie z bakaliami, korzeniami i owocami południowymi, cukiernicy z cukrami, arakami i gdańską gorzałką, złotnicy z kielichami cerkiewnymi, pierścieniami, oprawami do szabel, półmiskami i paterami, czapnicy i kuśnierze z kołpakami, magierkami, z bobrowymi czapkami dla księży, a lisimi dla ekonomów, przekupnie z gronostajami, sobolami i baranicami. Tuż obok stały małe kramiki z nićmi, igłami, guzami i wstążkami; a między nimi ciągnęły tłumy – sprzedający i kupujący, targujący i wyzywający, pijani i jeszcze trzeźwi, weseli i złorzeczący, mieszczanie, chłopi i panowie bracia. Pośród gawiedzi i pospólstwa przeciskały się baby sprzedające razy owsianego chleba, precle i bułki, Węgrzy we wzorzystych żupanach i futrzanych czapach, Liptacy z Mikulasza w czarnych, zatłuszczonych koszulach. Chadzały tam i kurwy dynowskie w długich sukniach na fortugałach, odsłaniając bezwstydnie nagie ramiona i krągłe cycki wypchnięte ku górze mocno sznurowanym gorsetem, szukające w tłumie młodych szlachciców lub dostatnio odzianych miejskich synków, a zbywające gniewnym uniesieniem głowy spojrzenia chłopów, pachołków i czeladników. Za sprzedajnymi dziewkami szli Cyganie z niedźwiedziami na łańcuchach, stąpającymi uciesznie na zadnich łapach, przygrywający piskliwymi głosami na piszczałkach, wybijający takt na małych bębenkach, Lipkowie w szyszakach turbanowych, z łukami i sajdakami, szukający miejsca, gdzie będą mogli napić się gorzałki i wina ukryci pod lipą lub dachem przed wzrokiem Mahometa z nieba, pijani szkolarze, Żydzi i Grecy.

Pokrzykiwania furmanów i woźniców, odgłosy pijackich nawoływań i awantur, krzyków i bójek mieszały się z głosem piszczałek i tureckich fletów, z dźwiękami basetli i skrzypków dobiegających z karczmy w podziemiach ratusza, gdzie bawiono się do upadłego i do ostatniego szeląga, jak gdyby już jutro miał nastąpić potop. Jarmark w Dynowie, to zbiorowisko ludów, narodów i postaci zaludniających miasta, dwory, zaścianki i wioski Rusi Czerwonej, był tak barwny, tak wciągający, że spojrzawszy na kolorowe tłumy, miałbyś chęć roztopić się w nim, pić, jeść i bawić się, tańcować i targować do wieczora i do samego rana, bez końca, do ostatniego tchu i szeląga w kalecie.

Nie było w tym zatem nic dziwnego, że Dydyńscy jechali przez rynek wolno, zwracając uwagę głównie ku budom z piwem, winem i gorzałką, ku młodym ladacznicom i kramom prezentującym aksamity, jedwabie i złotogłowie, rycerskie pasy, diamentowe guzy, perły, turkusy i karbunkuły. Jacek nad Jackami myślał już, że w sumie do Łańcuta nie muszą wcale się śpieszyć, że przecież mogą stawić się u pana starosty dopiero na jutrzejszy ranek, zresztą – pal diabli – jeśli nawet przyjadą na sobotę wieczór, to i tak Łańcut nie dziewica i przecież im nie ucieknie.

I wtedy jak grom z jasnego nieba padł pierwszy strzał.

Cisawy rumak, na którym jechał najmłodszy Łukasz Dydyński, stanął dęba, zarżał głośno, a potem runął w bok, wprost na bławatny stragan, na deski, ściany. Strącił w błoto i piach bele aksamitu, postawy sukna, bławatu i falendyszu. Przywalił lewą nogę szlachcica, uwięził go pod przemożnym ciężarem.

Wystrzały huknęły znowu, a kule zaświstały wokół braci, niosąc śmierć i zniszczenie. Stefan jęknął, padł w tył, odrzucony na tylny łęk kulbaki, zwalił się z konia Moszczyński – czeladnik Mikołaja; zarżał i potknął się ranny koń Przecława...

Jacek nad Jackami wytężył wzrok – na kalenicach drewnianych domów, pomiędzy kominami i na dachach podcieni dostrzegł sylwetki ludzi z rusznicami!

To była zasadzka!

Tłum wokół jatek, ław i kramów zahuczał głośniej, przycichł na chwilę... A potem powietrze rozdarły wrzaski, tupot stóp, trzask pękającego drewna, ochrypłe rżenie wierzchowców, ryk wołów i wielbłądów, pisk niewiast, płacz dzieci. Czeladź, pospólstwo, kupcy i przekupnie, chłopi i szlachta rzucili się w panice ku drewnianym sobotom i drzwiom do ratusza, drąc się wniebogłosy, tratując budy i stragany, obalając beczki i deski, wdeptując w błoto kosze, materie, łyżki, tłukąc garnki, wywracając beczki. Wnet wąskie przejścia między straganami zapchały się ze szczętem, pospólstwo poczęło się bić, tratować, walczyć o miejsce łokciami i kułakami...

Jacek rzucił okiem na północną pierzeję rynku i od razu wiedział, że nie przebiją się na Denowiec ani na Denowskie Przedmieście; utkną tu między kramami i budami, pośród stosów beczek z winem i kiszoną kapustą a wielkimi postawami sukna, pomiędzy straganami z garnkami i kotłami.

– Z koni! – ryknął do braci. – Bo nas tu wszystkich wybiją! Pod ratusz! Za końmi się kryć!

Sam pierwszy zeskoczył na ziemię. I wtedy zrozumiał, że popełnił błąd.

Z kolas i wozów skarbnych nakrytych pałubami, z bud, w których sprzedawano dębowe beczki i antałki, a także z otwartych drzwi ratusza wypadli sabaci i hajducy, kozacy dworscy i czeladź, zbrojni w spisy, rohatyny, kiścienie i szable. I zanimbyś zdążył zgryźć orzech, jak burza wpadli na zaskoczonych Dydyńskich.

– Na koń! – ryknął Przecław, wydawało się, że tylko on jeden nie stracił głowy w tej sytuacji.

Jacek nad Jackami zastawił się szablą, zbił ostrze mierzące w jego pierś, sparował pchnięcie rohatyny niemal w ostatniej chwili. A potem poczuł, jak żelazo rozcina mu bok, jak ślizga się po żebrach, a lewa strona przepysznego adamaszkowego żupana nasiąka tryskającą z rany krwią. Wypuścił wodze konia, zasłonił się młyńcem szabli, porwał lewą ręką za pistolet i jednym szybkim ruchem wyrwał go z olstra. Wypalił w łeb najbliższemu z napastników.

– Braciaaaa! – zawył przywalony koniem Łukasz. – Ratujcieeeee!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x