– Czego ode mnie chcesz?
Oczy Scotta napełniły się łzami.
– A może spytałbyś: „Jak się masz?” Chryste, popełniłem błąd, byłem głupim gówniarzem. A którzy młodzi nie są głupi? Nie zamierzasz mi wybaczyć? Nawet teraz, po dwudziestu latach? Wydaje mi się, że to mnie zabija, a ty postępujesz jak…
– Diabelnie źle wyglądasz – powiedział stary szorstko. – Za dużo pijesz, co? A teraz, kiedy jest już za późno, jeździsz z jakimś łachudrą w śmiesznej ciężarówce i usiłujesz wymyślić sposób na to, żeby powstrzymać deszcz. Cholera.
Zostawił laseczkę, która stała sama, podszedł bliżej i objął Scotta wolnym ramieniem.
– Kocham cię, chłopcze, ale jesteś trupem – powiedział stłumionym głosem w kołnierz Scotta.
– Chryste, Oz, kocham cię – odparł Crane, klepiąc starego człowieka po wąskich ramionach. – I nawet jeśli jestem martwy, to cieszę się, że cię widzę. Ale słuchaj, powiedz mi, co się stało? W jaki sposób zabiłem siebie, grając w tę… w tę przeklętą grę?
Ozzie cofnął się, ujął ponownie gumową rączkę stojącej laski, a Crane ujrzał, w jaki sposób minione lata zniszczyły tę silną niegdyś twarz, zacierając wyraz wszelkich uczuć, oprócz trwogi i-być może istniejącej nadal-pewnej dozy dawnego poczucia humoru.
– Wniebowzięcie – odezwał się Ozzie. – Ten facet, ten Ricky Leroy, przejął cię, nałożył prawo zastawne na twoje ciało. Coś w rodzaju pożyczki hipotecznej. Cholera, synu, zapoznałem się z tematem i rozpytywałem wokoło po tym, gdy cię straciłem – choć przecież i wcześniej wiedziałem bardzo wiele o płynących z kart niebezpieczeństwach. Cała ta zabawa jest jak stąpanie po kruchym lodzie.
Wąską ulicą przejeżdżał samochód, więc Crane i Ozzie weszli na krawężnik.
– Ciągle jeszcze jesteś sobą – ciągnął Ozzie – i patrzysz swoimi oczyma, ale po następnej grze na jeziorze zawładnie tobą on i będzie posiadał także wszystkich innych, którzy wzięli pieniądze za karty przejęte podczas tej gry z 1969 roku, tej serii gier. Leroy weźmie was wszystkich w posiadanie niczym zbiór zdalnie sterowanych, ruchomych układów telewizji przemysłowej. Nie zaczynaj czytać żadnych naprawdę długich książek, synu. – Oczy starego powilgotniały, kiedy potrząsał głową.-I nie myśl, że jest mi przyjemnie mówić ci to wszystko.
Crane zacisnął pięści, czując mięśnie dłoni pod wbijającymi się w ciało paznokciami.
– Czy nie ma… nie ma nic takiego, co mógłbym zrobić? Już po wszystkim? Nie mogę… nie wiem, zabić tego faceta?
Ozzie potrząsnął smutno głową.
– Chodźmy do twojego przyjaciela. Nie, nie możesz go zabić. Mógłbyś zabić jedno z ciał, które zamieszkuje, albo nawet kilka z nich, ale ma co najmniej jedno ukryte w miejscu, o którego lokalizacji nie zdołałbyś się nawet dowiedzieć, a tym bardziej dotrzeć tam. Nawiasem mówiąc, zaczął cię już zabijać, rozluźniając więzy łączące cię z twoją duszą i przygotowując się do jej wyeksmitowania. Dionizos trzyma cię już za gardło pijacką dłonią, a członkowie rodziny lub zwierzęta domowe, jeśli je masz, zaczną umierać na przypadkowe choroby – na raka, arytmię serca…
Arytmia serca, pomyślał Crane. Arytmia serca. Szedł dalej.
– To byłoby wywołane… przeze mnie? – spytał z największą obojętnością, na jaką tylko potrafił się zdobyć.
Ozzie obdarzył go przenikliwym spojrzeniem.
– Cholera, przepraszam, to było bardzo bezmyślne z mojej strony. Oczywiście, to już się stało, prawda. Kto?
– Moja żona. Ona… – Scott usiadł nagle na krawężniku. – Atak serca.
Jego ciało zapadło się w sobie, a ręce poruszały się nieprzytomnie, jakby szukał po omacku w ciemności czegoś, czego kształtu nie znał.
Jedna z przypadkowych chorób, słyszał nadal w głowie słowa Ozziego. A potem swój własny głos: Wywołanych przeze mnie?
– Wstawaj. – Ozzie sięgnął w dół wolną ręką i potrząsnął Scotta za ramię; Crane podniósł się do pozycji stojącej, nie skrzywiwszy się nawet, kiedy poszkodowana noga przyjęła na siebie ciężar ciała. – To nie jest… naprawdę, to nie jest bardziej twoja wina, niż gdybyś prowadził auto, miał wypadek, a ona by w nim zginęła. Ale twój hipisowski kumpel zrobiłby mądrzej, gdyby… przyjaźń z tobą kontynuował przez telefon-dokończył Ozzie.
Mrugając, Crane rozejrzał się wokoło. Nic się nie zmieniło. Ludzie, przechodzący obok sklepów nieco dalej przy tej samej ulicy, nadal szli – ale zdawało się, że w powietrzu słychać było dzwonienie, a chodnik drży, jakby właśnie coś się stało.
Wywołane przeze mnie…
On i starzec podjęli swoją wyczerpującą wędrówkę.
– Dla mojego hipisowskiego przyjaciela – odezwał się Crane obojętnym tonem, po czym ziewnął. – Dla mojego hipisowskiego przyjaciela jest, hmm, jest już za późno. Ma raka. Miał go, zanim jeszcze mnie znalazł.
Scott czuł się bardzo zmęczony – zeszłej nocy w ogóle nie spał – ale serce mu waliło, a czoło miał chłodne z powodu mdłości. – Nienawidzę patrzeć, kiedy je poprzez te swoje wąsy. Ozzie spoglądał przed siebie; Crane podążył za jego wzrokiem i zobaczył, że Mavranos siedzi na murowanej donicy.
– Tak… to jest widok – rzekł Scott automatycznie.
Pomachał, a Arky podniósł się i ruszył ociężale przed siebie.
– Powiedziałeś, że cię znalazł – rzekł Ozzie. – Dlaczego cię szukał?
Mówienie sprawiało Scottowi pewną trudność.
– Sądzi, że zaprowadzę go do miejsca, w którym mieszka przypadkowość – przerwał, by spróbować wziąć oddech -…i że będzie w stanie okpić ją i doprowadzić do remisji swojego raka.
Nadal ze zmarszczoną twarzą, Ozzie roześmiał się cicho.
– Nieźle. To jak podbić stawkę do górnej granicy, a potem rzucić wszystkie pięć kart, by wymienić je na nowe. Głupie i rozpaczliwe, ale podoba mi się ten styl.
Prawa dłoń starego spoczywała nadal w kieszeni sztormiaka.
– Dlaczego nie powiesz mu o mojej broni, co?
ROZDZIAŁ 12. Do Kaplicy Ryzyka
Wszyscy trzej usiedli na krawędzi murowanej donicy. Ozzie znajdował się na końcu, kilka stóp od Scotta; spojrzał na zegarek.
– Mogę wam poświęcić, chłopaki, dziesięć minut-powiedział – a potem żadnego z was nie chcę więcej widzieć na tym świecie.
Spoglądając przed siebie, stary wyciągnął rękę i ściskał przez chwilę dłoń Scotta.
– Po tym, gdy Diana zatelefonowała do mnie zeszłej nocy – ciągnął Ozzie – skontaktowałem się z kilkoma przyjaciółmi, którzy obserwowali samochody na parkingu oraz prom, i namierzyli was bez najmniejszych wątpliwości, jak tylko wysiedliście z ciężarówki. Jeślibym nie wrócił po upływie pół godziny od chwili, gdy się do ciebie odezwałem, paru z nich przyjdzie tutaj, żeby mnie stąd odprowadzić. A gdybym poszedł z wami gdziekolwiek dalej, zabiją was obu. I, oczywiście, jeżeli ktokolwiek inny dołączyłby do nas nieproszony – a nawet helikopter potrzebowałby czasu na to, żeby dostać się tutaj czy gładko stąd odlecieć – prawdopodobnie wszyscy trzej natychmiast byśmy zginęli.
Ignorując Scotta, Mavranos patrzył przez chwilę na Ozziego, a potem roześmiał się.
– Podoba mi się ten stary pierdziel, Scott – wycedził.
Crane zmusił się do wysiłku umysłowego.
– W jaki sposób ta gra na wodzie, ta gra na jeziorze Mead, pozwoliła Ricky’emu Leroyovi położyć zastaw na mnie? – spytał szybko.
Ozzie przeciągnął wolną dłonią przez swoje rzadkie, siwe włosy.
Читать дальше