– Halo?
Usłyszał kobiecy głos.
– Scott? Co się stało? Dobrze się czujesz? Jeśli się nie odezwiesz, dzwonię po pogotowie!
– Diana! – Wziął głęboki oddech i zmusił się do myślenia. – Jesteś w domu?
– Nie, Ozzie kazał mi obiecać… to nieważne, co…
– Dobrze – odparł, mówiąc równocześnie z nią. – Posłuchaj mnie i nie rozłączaj się. Nie potrzebuję pogotowia. Boże, daj mi minutę i nie rozłączaj się.
– Masz okropny głos. Nie mogę dać ci minuty. Powiedz mi tylko, co ci się stało w nogę?
– Dźgnąłem się nożem. Ja…
– Jak poważnie? Szybko!
– Niezbyt, jak sądzę. Zrobiłem to zdezynfekowanym ostrzem i upewniłem się, że przejdzie obok głównej aorty…
– Zrobiłeś to celowo? – Jej głos brzmiał tak, jakby poczuła ulgę i była jednocześnie bardzo zła. – Byłam w pracy, kiedy się przewróciłam! Kierownik kazał jednemu z chłopaków, którzy wynoszą klientom paczki, żeby odwiózł mnie do domu. Mam odbitą kartę zegarową, a nie dostanę chorobowego, póki nie przepracuję tutaj roku! Co to było, gra w amputowanego pokera?
Westchnął głęboko.
– Musiałem się szybko z tobą skontaktować.
Zdawało się, że zakasłała cicho. Po chwili usłyszał:
– Co? Musisz być szalony, nie mogę…
– Niech to szlag! Posłuchaj mnie – powiedział szorstko. – Będę musiał wynieść się stąd i prawdopodobnie nie dostanę się już do tego telefonu. Ty i Ozzie… i ja… ktoś chce zabić nas wszystkich. I potrafią znaleźć ciebie i jego w taki sam sposób, w jaki znaleźli mnie. Czy Ozzie żyje?
Milczała przez chwilę.
– Tak – odparła.
– Muszę z nim pogadać. To ma coś wspólnego z tą grą, w której brałem udział w 1969 roku na jeziorze Mead. Jest coś, co Ozzie wie…
– Jezu, minęło więcej jak minuta. Idę stąd, czekaj przy telefonie. Jestem szalona, ale zadzwonię do ciebie z innej budki.
Udało mu się odłożyć słuchawkę na widełki telefonu. Potem leżał po prostu na podłodze i koncentrował na oddychaniu. Na szczęście, w pomieszczeniu było ciepło. Oprócz stałego gorącego bólu, jego nogę obejmowało głębokie, pulsujące rwanie.
Telefon zadzwonił, a Scott porwał słuchawkę.
– To ty? – spytał.
– Tak. Ozzie kazał mi przyrzec, że nie będę z tobą rozmawiać z możliwego do namierzenia telefonu, szczególnie teraz, po dwudziestu latach. Mów.
– Ludzie, którzy zabili twoją matkę, chcą zabić i ciebie. Także mnie i Ozziego. Nie wiem, dlaczego. Ozzie musi wiedzieć, inaczej nie powinien był mnie w to wszystko wkopywać. Muszę z nim porozmawiać, żeby ocalić nas wszystkich.
Odetchnęła.
– Jesteś przeklęty, Scott – powiedziała i zdawało mu się, że w jej głosie słychać łzy. – Jeśli nadal jesteś Scottem. Co ci dałam na urodziny w sześćdziesiątym ósmym roku?
– Mój portret, namalowany pastelami.
– Cholera! – zaszlochała. – Wolałabym, żeby już cię nie było. Nie, nie chciałabym, Scotty. Kocham cię. Żegnaj.
Przy jego uchu rozległ się szczęk, zapadła cisza, a później rozległ się sygnał telefoniczny. Delikatnie odłożył słuchawkę, a potem siedział przez chwilę i gapił się na aparat.
Żywił ponure przekonanie, że choćby dźgnął się ponownie nożem w drugą nogę lub w brzuch, to Diana i tak już by nie zadzwoniła.
Na twarzy czuł łzy, wywołane przez litość nad samym sobą, zmieszane z potem i płynem fizjologicznym.
Czterdziestosiedmioletni jednooki kuternoga, pomyślał. Roześmiał się przez łzy. Jak możesz sobie wyobrażać, że mógłbyś komukolwiek pomóc? Jest dosyć mądra, żeby nie chcieć mieć z tobą nic wspólnego. Każdy człowiek powinien postąpić tak samo. Każdy normalnie myślący człowiek.
Wyglądało na to, że jego noga przestała krwawić, chociaż pulsowała z bólu, a ta część dywanu, na której leżał, była nasączona stygnącą posoką i śliska od niej.
W końcu Scott wyciągnął rękę i podniósł szklaneczkę szkockiej.
Przez kilka minut leżał i tylko wdychał bijący z niej aromat. Jeżeli zamierzał wypić Whisky, to zamierzał wypić, i nie było powodu do pośpiechu. Cokolwiek czekało na niego w sypialni, mogło poczekać. W każdym razie, musiałby być prawdopodobnie zupełnie pijany, by dać się oszukać. By zostać… by zawiesić niewiarę.
– „A ludzka miłość potrzebuje ludzkich zasług” – zacytował szeptem z The Hound of Heaven Thompsona, który był jednym z ulubionych wierszy Susan. – „A jakżeś miał zasłużyć – ty, z całej ludzkiej skwaśniałej gliny najobskurniejsza z grud?” Roześmiał się ponownie, dławiąc się, i pociągnął głęboki wdech alkoholowych oparów.
– „Kogo znajdziesz, by kochał ciebie, niegodnego; ocal mnie, ocal tylko mnie?”
Przemawiającym w wierszu był Bóg, ale Scott sądził, że bogowie są spokrewnieni.
Zapatrzył się w głąb szklanki.
Telefon zadzwonił, a on się nie ruszył. Aparat odezwał się ponownie, a Scott potrząsnął gwałtownie głową i wylał płyn ze szklaneczki na opatrunek. Syknął, doznając tego nowego bólu, i złapał słuchawkę.
– Ach… to ty?
– Tak – sapnęła Diana. – Jedyny powód, dla którego to robię, jest taki, że on by tak postąpił, gdybyś do niego zadzwonił. Czy pamiętasz, dokąd zabierał nas na pączki w niedzielne poranki?
– Jasne, jasne.
To ważne, powiedział sobie; jesteś znowu w kursie, uważaj.
– Zatelefonuję do niego i powiem, że chcesz się z nim spotkać jutro w południe. Widziałam się tam z nim raz czy dwa. To jedyne miejsce, w którym zgodzi się rozmawiać. Dobrze? Prawdopodobnie w ogóle nie przyjdzie. I posłuchaj, jeśli… – Płakała, a gdy odezwała się ponownie, słyszał w jej głosie strach. -…jeśli przyjdzie, a ty pojawisz się ze złymi ludźmi, to powiedz im, że on nie wie, gdzie mieszkam ani jak do mnie dotrzeć. Zrobisz tak? Spraw, żeby w to uwierzyli. Przysięgam na głowy moich dzieci, że to prawda.
– Dobrze, będę tam – potarł twarz. – Masz dzieci, Diana? Jesteś mężatką? Od jak dawna…
– Scott, to nie jest towarzyska pogawędka!
– Diana, ja także cię kocham. Przysięgam, że zabiję się, zanim pozwolę, by ktokolwiek wykorzystał mnie, żeby dostać ciebie.
Zaśmiał się głośno.
– Odkryłem, że nieźle mi idzie dźganie nożem samego siebie. Boże, dziecko, to ja, twój brat Scott. Proszę, powiedz mi, gdzie jesteś?
Słyszał, że Diana pociąga nosem.
– Tam gdzie jestem, latam w trawie.
To zdanie nic dla Scotta nie znaczyło.
W słuchawce ponownie rozległo się szczęknięcie, jakie towarzyszy przerwaniu połączenia.
Obrócił się ostrożnie, a potem podniósł się na czworaki, pocąc się, klnąc i krzywiąc z bólu, gdy odruchowo napinał poszarpane mięśnie nogi.
Nie mogę wyjść frontowymi drzwiami, pomyślał. Zdaniem Arky’ego, nawet tylne drzwi są prawdopodobnie obserwowane przez krzyż celownika optycznego.
To musi być okno sypialni.
I muszę się czołgać, przynajmniej do korytarza, żeby nie zauważono mnie z zewnątrz.
Wiedział, że w domu nie ma nikogo więcej… żadnego innego człowieka. Czym, do diabła, była ta mara Susan? Była wystarczająco realna, żeby Arky ją dostrzegł – a nawet rozmawiał z nią! – i wystarczająco materialna, by przynieść do salonu butelkę i szklankę.
Fotel przed nim – Susan, prawdziwa Susan wymieniła jego tapicerkę kilka pór letnich temu. I przesunęła opartą o ścianę w kącie półkę z książkami tak, że stała prosto. I pomalowała podłogi. Wczoraj zastanawiał się, czy wycisnęła w tym miejscu tak wyraźne piętno, by dom mógł stworzyć jej namacalną projekcję.
Читать дальше