Mavranos odwrócił się, pozwalając, by żaluzje opadły.
– Z kuchni nie będzie widać świata. Weź tam swoje koperty.
– Zostawię je tutaj. W zasadzie mógłbym się przespać na własnym tapczanie.
– Wyśpisz się później, a teraz weź koperty do kuchni. Tkwię w tym ze względu na swoje zdrowie.
Crane zabrał się właśnie do odcyfrowywania notatki na odwrocie zdjęcia Lady Issit, kiedy Mavranos rozsypał po całym kuchennym stole fotografie z pozostałych kopert i czytał przyczepione do nich karteczki.
– Więc kim są ci ludzie? – zapytał.
Podniósł wzrok i strzelił palcami, popędzając Scotta.
– Co to za, hmm… kategoria, której jesteś częścią?
Crane mrugnął i spojrzał na niego.
– Och, to są… kilkoro z nich rozpoznaję. Pokerzyści. Jeden z nich brał wraz ze mną udział w grze na łodzi mieszkalnej na jeziorze Mead. Wygrał wielką pulę, która w tej rozgrywce nazywa się Wniebowzięciem. On… – Crane westchnął -…wziął pieniądze za swoje karty. Tak jak i ja. Ci pozostali to przypuszczalnie uczestnicy innych gier na jeziorze, które miały miejsce w tym samym tygodniu, i założę się, że także dostąpi Wniebowzięcia.
Crane spojrzał ponownie na notatkę na zdjęciu Lady Issit. Przeczytał dwunasty raz: „Diana Smith – możliwe, że mieszka z Ozziem Smithem – adres nieznany: zlikwidować natychmiast”. Poczuł, że serce mu wali, a dłonie ma wilgotne.
– Muszę, hmm, muszę się z kimś skontaktować-powiedział.
– Możesz skorzystać z telefonu.
– Nie wiem, gdzie ona jest. I nie znam nikogo, kto by to wiedział.
– Nie mam tabel losu, Pogo.
Zlikwidować natychmiast!
Pomyślał o pełnej strachu opiekuńczości, z jaką trzymał ją w ramionach w 1960 roku podczas długiej drogi powrotnej z Las Vegas, i o portrecie, który dla niego namalowała, i starał się przypomnieć sobie, co każde z nich powiedziało w trakcie ich ostatniej rozmowy, gdy zatelefonowała do niego po tym, gdy wsadził sobie harpun w kostkę nogi. Kiedy miała piętnaście lat.
Śniło mu się, że wyszła za mąż. Był ciekaw, czy ma dzieci. Miała teraz trzydziestkę, więc pewnie tak. Być może psychiczna więź łączyła ją z dziećmi, a nie z nim.
Mavranos wstał i wrócił, przygarbiony, do salonu; Crane usłyszał teraz, że Arky mówi cicho:
– Właśnie podjeżdża niebieska furgonetka i wysiadają z niej trzej faceci. Idą do twojego domu.
To, co jest w puli, przepadło, mówił zawsze Ozzie. Nie jest już twoje. Możesz to wygrać, ale zanim to zrobisz, masz to traktować jak stratę, nie gonić za tym.
– Są teraz na twoim ganku – powiedział Mavranos.
Oczywiście, jeśli wejście do banku lub stawki płacone w ciemno są wysokie, tak wysokie, że wynoszą tyle, ile ci wystarczy na wzięcie udziału w tuzinie rozdań, to nie masz powodu być frajerem.
– Światła w twoim salonie – relacjonował Arky. – Teraz w kuchni. W pokoju gościnnym. Prawdopodobnie także w sypialni, ale stąd nie widzę.
A jeśli wejście do banku jest tak wysokie, że faceci pozostają w grze tylko z tego powodu, to możesz czasami postawić wszystko, co masz, i wygrać z cholernie słabą ręką.
Crane odwrócił zdjęcie i spojrzał na podobiznę kobiety w ciąży. Potem wstał, wszedł do salonu i stanął obok Mavranosa. Obserwował sylwetki poruszające się po jego domu. Jedną z nich był najwyraźniej grubas. Musiał natknąć się na furgonetkę gdzieś w pobliżu.
– Muszę się tam dostać – powiedział Scott.
– Dzisiaj nie ma mowy. Poza tym, ci faceci będą prawdopodobnie obserwować to miejsce przez parę dni. Co tam jest takiego, że nie możemy pojechać gdzieś indziej?
– Telefon.
– Cholera, powiedziałem ci, że możesz skorzystać z mojego.
– To musi być tamten.
– Tak…? A to dlaczego?
Arky wyglądał nadal przez okno.
Crane patrzył na szczupłą sylwetkę Mavranosa i zwężone oczy, błyszczące odbitym światłem ulicznych latarń. Arky wyglądał jak pirat.
Czy mogę mu ufać?, zastanowił się Crane. Z pewnością ma w tej sprawie pewien interes, ale mógłbym przysiąc, że jest samotnikiem nie związanym z żadnymi tymi… tymi mrocznymi tronami, mocami i zamachowcami. Byliśmy przez jakiś czas towarzyskimi sąsiadami i zawsze dogadywał się z Susan. I, mój Boże, to byłoby cudownie mieć sprzymierzeńca.
– Dobra – powiedział Crane powoli. – Jeżeli obaj powiemy tamtemu facetowi wszystko, co wiemy… to znaczy, że on wie… sam… o tej sprawie…
Mavranos wyszczerzył się do niego.
– Chcesz powiedzieć, że wyłożymy karty na stół?
– Owszem. – Crane wyciągnął prawą dłoń.
Mavranos zamknął ją w swojej własnej ręce, stwardniałej i pokrytej bliznami, i dwukrotnie mocno nią potrząsnął.
– W porządku.
Osiemnaście godzin później Crane pełzł na czworakach przez swój własny salon w stronę telefonu; piekła go prawa powieka, a policzek miał mokry i słony.
Wychodząc, intruzi zgasili światła, ale żaluzje były podniesione, więc światła sygnalizatorów ulicznych, neony reklam i latarnie Main Street powodowały, że w środku tej piątkowej nocy w salonie panował przesycony mruganiem zmierzch.
Dziesięć minut wcześniej Mavranos podjechał samochodem do krawężnika przed domem Scotta, wysiadł i podszedł do drzwi, chcąc zwrócić w ten sposób na siebie uwagę każdego, kto mógłby obserwować to miejsce. Następnie, gdy zapukał i nie otrzymał żadnej odpowiedzi, Arky wrócił do samochodu, pochylił się przez okno do jego wnętrza i zatrąbił trzykrotnie – dwa razy krótko, a raz długo.
Crane czekał w alejce za domem.
Po pierwszym z krótkich sygnałów Scott przecisnął się przez swój walący się parkan; drugi dźwięk klaksonu rozległ się, gdy przebiegał przez pogrążony w ciemności zarośnięty trawnik z tyłu domu, a gdy rozbrzmiał trzeci, Scott rąbnął dłonią ochranianą skórzaną rękawiczką w okno sypialni, usunął odłamki szkła z dolnej krawędzi framugi, zanurkował przez powstałą dziurę do wnętrza domu i rzucił się na łóżko.
W chwili, w której klakson umilkł na dobre, Crane stał już obok posłania. Powietrze było ciepłe, niemal gorące; grzejnik pracował całą noc, cały dzień i jeszcze pół dnia; i, oczywiście, kuchenka też była włączona.
Zdjął roboczą rękawicę Arky’ego i rzucił ją na podłogę.
Sypialnia została splądrowana. Koce i prześcieradła zerwano z łóżka, materace były pocięte, a szuflady biurka leżały na podłodze.
Poszedł do łazienki, stąpając ostrożnie w ciemności i macając rękami po ścianach, ponieważ podłoga korytarza stanowiła ścieżkę zdrowia zwalonych czasopism, książek i ubrań. Łazienka była pogrążona w całkowitej ciemności i Scott obmacywał śmietnisko pudełek oraz flakoników, które zostały wywalone z apteczki do umywalki.
Nie mógł poskromić ziewania; poczuł, że jego dłonie są wilgotne.
W bałaganie w umywalce znalazł gumową gruszkę i butelkę płynu fizjologicznego, i wzdrygnął się. Tak długo, jak tu jesteś, pomyślał.
Działając po omacku, napełnił płynem kubek od kawy, który cudownym zrządzeniem losu stał nadal na umywalce. Podniósł do twarzy palec i przycisnął go z boku prawego oka. Plastikowa kula wyskoczyła z mlaszczącym odgłosem z teflonowego pierścienia, który był przymocowany do dwóch spośród mięśni jego oczodołu. Medial rectus, przypomniał sobie, i lateral rectus. Pierścień wstawiono mu około 1980 roku. Wcześniej miał szklane oko i raz na miesiąc musiał udawać się do okulisty, który wyjmował je i czyścił. Teraz było to zadanie, które należało wykonać codziennie w domu – jak dezynfekcja szkieł kontaktowych.
Читать дальше