– Daj spokój, skarbie. Nie mogę kablować. To jedyny telefon tutaj. Ci faceci mogą mnie usłyszeć.
– Rozumiem. Podaj mi kategorię lub coś innego, jeżeli nie chcesz wysłuchać około setki nazwisk.
– To nadal jest twój tatuś – powiedział gracz z wymuszonym śmiechem. – Wychodzi stale na ryby, ale niczego nie łapie.
– Wędkowanie i poker – powiedział głos w słuchawce. – Dla mnie to brzmi, jakby chodziło o tego pokerowego championa z Gardena, który cały czas wędkuje sportowo w Acapulco; prawdę mówiąc, słyszałem, że nic nie złapał.
Nastąpiło kilka kolejnych odmierzonych kliknięć na klawiaturze.
– Będę wiedział, gdy zobaczę… mam, facet nazywa się Obstadt, Neal.
– Zgadza się, kochanie, i to jest warte pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
Spojrzał w stronę pokoju gry i dodał:
– Część majątku w tym domu, wiesz, po tym, jak dodałem wyposażenie pokoju gościnnego, i wszystko…
– Aluminiowy siding i wszystkie te przeklęte malowane wiewiórki na trawniku. Wiem.
Dalsze klikanie.
– Jest tylko jeden pod nazwiskiem Obstadt, wart takich pieniędzy – pokerzysta Scott Strach na Wróble Smith, ostatni raz widziany w latach osiemdziesiątych; syn Ozziego Smitha, widzianego ostatnio w 1969 roku. Wiem, że od stycznia 1987 roku Obstadt rozprowadzał jego zdjęcia po L.A., San Diego, Berdoo i Vegas. Na tym się oparłeś?
– Nie do końca, to przestarzały obraz. Głównie to było nazwisko.
– Gra jako Smith Strach na Wróble?
– Zgadza się.
– To mi wygląda na punkt dla ciebie, skarbie. Budowa: wysoki, średni…
– Uhum.
– Wzrost średni. Waga: gruby… przeciętna…
– W porządku.
– Mam nadzieję, że ubranie jest charakterystyczne. Włosy: czarne… kasztanowe… blond… siwe…
– Tak…
– Marynarka?
– Nie.
– Oszczędza nam czas. Koszula: kraciasta…
– Zgadza się. Odpowiednia na tę pogodę.
– Kapuję, flanelowa. Do tego dżinsy.
– Tak… A co myślałeś?
– Powiedz, jeśli to nie są tenisówki. Okay. To wszystko?
Gracz odwrócił się w stronę stolika i spojrzał na pozostałych mężczyzn.
– Tak. Słuchaj, skarbie, nie musisz się o to martwić. Jesteśmy w domu Chicka Hurzera, przy Washington w Venice.
– To miało być moim następnym pytaniem.
Klikety-klikety klik.
– W porządku, jest w książce. Nie potrzebuję adresu. Jaki jest twój kod?
– Cztery, sześć, dwie trójki, dwa, o.
Głos powtórzył wolno cyfry, mówiąc „zero” zamiast „o”.
– Zgadza się?
– Tak, dokładnie.
Gracz usłyszał teraz szybkie stukanie.
– Wpisałem cię – powiedział głos. – Za tydzień od teraz zadzwoń tam, gdzie realizują wypłaty. Jeżeli okaże się, że to jest ten facet, dostaniesz czterdzieści pięć tysięcy baksów.
Gra toczyła się dla Scotta pomyślnie. Dodatkowy tuzin talii zachęcał graczy do domagania się nowych kart po każdej przegranej, co stanowiło dobry pretekst do ponownego wprowadzenia do gry odrobiny przesądów, a sandwicze, kiedy wyjął je o północy, były wystarczająco dobrą okazją, która zapewniła kilka chwil głupawej, ale miłej rozmowy. Poza tym, przy stoliku siedziało paru lekarzy, a lekarze mają zawsze mnóstwo pieniędzy i grają swobodnie, nie opuszczając niemal żadnego rozdania; nikt też nie był całkiem trzeźwy, a Scott był najwyraźniej jedynym, którego interesowały pieniądze, więc do momentu, gdy gra skończyła się o drugiej nad ranem, wygrał ponad dwa tysiące dolarów. Były to dwie raty za spłatę hipoteki, a z pewnością w przeciągu kilku dni mógł znaleźć w okolicy jakieś inne pokerowe towarzystwo.
Chick Hurzer był wielkim wygranym i pił teraz szkocką.
– A zatem, gdzie się podziewałeś, Strachu? – zapytał jowialnie, gdy ludzie wstawali, przeciągali się, a jeden mężczyzna włączył telewizor. – Masz chwilę czasu, żeby napić się drinka, co?
– Jasne – odparł Scott, biorąc szklaneczkę. – Och, tu i tam. Pracowałem uczciwie przez kilka lat.
Wszyscy się roześmiali – jeden z graczy z pewnym przymusem.
Facet Obstadta przepraszał przez telefon, że ma tak mało informacji, ale Al Funo roześmiał się i zapewnił go, że nie sprawia żadnego kłopotu; a kiedy tamten zaczął mówić o zapłacie, Funo zaprotestował, że starzy przyjaciele nie sprzeczają się o pieniądze.
Siedząc teraz w swoim białym porsche 924 i czekając, żeby Scott Smith wynurzył się z domu Chicka Hurzera, Funo nachylił ku sobie wsteczne lusterko i przeciągnął grzebieniem przez włosy. Lubił sprawiać dobre wrażenie na wszystkich, których spotykał.
Usunął w porsche’u tylną szybę, ale przy włączonym ogrzewaniu w samochodzie było wystarczająco ciepło; a silnik pracował na wolnych obrotach tak cicho i wydzielał tak niewiele spalin, że przechodzący obok mogli nawet nie wiedzieć, że motor jest na chodzie.
Oczekiwał na spotkanie z tym Smithem. Funo byl „ludzkim człowiekiem”, dumnym z liczby znajomych, których mógł nazwać swoimi przyjaciółmi.
Patrzył czujnie, jak pół tuzina mężczyzn wytacza się z drzwi wejściowych domu Hurzera i wchodzi w światło ulicznej latarni, i rozpoznał szybko siwowłosą postać w dżinsach oraz kraciastej flanelowej koszuli. Inni mężczyźni żegnali się z tym osobnikiem, potrząsając jego ręką, a Funo miał ochotę przyłączyć się do tej koleżeńskiej atmosfery.
Wysiadł z samochodu i zaczął spacerować wolnym krokiem po chodniku, uśmiechając się i nie dbając o ciągnące od wody chłodne, nasycone solą powietrze. Widoczni przed nim mężczyźni rozdzielili się, zmierzając do swoich samochodów.
Zdawać by się mogło, że Smith uświadomił sobie obecność Funo, gdy ten znajdował się jeszcze kilka kroków od niego; trzymał rękę na sprzączce paska, jakby miał zamiar sięgnąć pod luźną połę koszuli. Broń? Funo uśmiechnął się szerzej.
– Hej, bracie – powiedział, kiedy znalazł się na tyle blisko, by Smith usłyszał jego spokojny, konwersacyjny ton – masz może papierosa?
Scott przyglądał mu się przez chwilę, a potem odparł:
– Jasne.
Wyłowił z kieszeni paczkę papierosów.
– Są tylko trzy czy cztery – powiedział Smith. – Weź sobie wszystkie.
Funo poczuł się dotknięty. Popatrzcie tylko na samochód tego faceta, pomyślał. Ma zmordowanego, zakurzonego, starego torino, a daje mi swoje ostatnie papierosy!
– Dzięki, facet – rzekł. – W tych przeklętych czasach cholernie trudno jest spotkać człowieka o takiej szczerej szczodrości.
Zaczerwienił się na myśl, czy wszystkie te „szcz” w jego ostatnim zdaniu nie sprawiły wrażenia, iż nie dba o dobór słów.
– Masz – powiedział pośpiesznie, wygrzebując coś z kieszeni swoich marynarskich spodni. – Chciałbym, żebyś przyjął moją zapalniczkę.
– Nie, nie potrzebuję…
– Proszę – powiedział Funo. – Mam ich setki, a ty jesteś pierwszym szcz… pierwszą, hm, grzeczną osobą, jaką spotkałem w tym przeklętym mieście w ciągu ostatnich dwudziestu lat.
W istocie Funo miał zaledwie dwadzieścia osiem lat i przeprowadził się do Los Angeles pięć lat temu, ale odkrył, że jeśli się skłamie nieznacznie, to czasem pomaga w zdobyciu nowych przyjaciół. Stwierdził, że się poci.
– Proszę.
– Jasne, facet, dzięki.
Czy tamten czuł się niezręcznie z tego powodu?
– Mam ich dwieście.
– Fajnie, dzięki. Jezu! To złoty Dunhill. Nie mogę…
– Nie obrażaj mnie.
Zdawało się, że Smith wzdrygnął się nieznacznie. Czy Funo odezwał się opryskliwie? No cóż, jak ktoś mógł odrzucić szczerze podarowany prezent?
Читать дальше